Pierwszy człowiek na księżycu, a my razem z nim.

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Damien Chazelle to nazwisko, które z hukiem weszło do światowej kinematografii. Skromniejszy "Whiplash" oraz bardzo spektakularny "La La Land" - oba filmy w jego reżyserii oraz na podstawie jego scenariuszów - zyskały wielkie uznanie wśród widzów oraz krytyków. Wymienione produkcje zdobyły w sumie dziewięć Oscarów, w tym jeden za reżyserię właśnie dla Chazelle'a. Młody reżyser stał się wielką ikoną kina muzycznego, więc wszyscy byli trochę zdziwieni gdy ogłoszono, że to właśnie Chazelle nakręci historię lotu Neila Armstronga na Księżyc. Czy podjęcie się zupełnie innego tematu w "Pierwszym człowieku" wyszło mu na dobre?

Zacznijmy od warstwy fabularnej. Tutaj z pozoru jest bardzo typowo, mamy młodego astronautę, który pokonuje coraz większe wyzwania by spełnić wreszcie swoje największe marzenie - bycie wysłanym w misji na Księżyc. Jest sporo treningów, próbnych lotów, jest dużo klasycznych dla gatunku ujęć z kontroli lotów NASA, w końcu następuje scena historycznego lotu . Neil Armstrong (w tej roli Ryan Gosling) jest w tym filmie bardzo spokojnym człowiekiem, więc czas głównie spędza w pracy oraz w domu. i to właśnie ten dom sprawia, że film Chazelle'a staje się bardziej osobistą historią kilku ludzi niż wielką opowieścią o kosmicznym sukcesie ludzkości. Tam na Armstronga zawsze czeka jego żona - odgrywana przez Claire Foy, gwiazdę serialowego "The Crown" - oraz jego dzieci. Przez to w filmie jest naprawdę dużo dialogów, są one czasami dosyć powolne - nierówne tempo w filmie można nawet uznać za jego pewną wadę - ale na pewno te dialogi wnoszą sporo do historii małżeństwa Armstrongów.

Oczywiście przed seansem byłem bardzo ciekawy jak film wypadnie muzycznie, czy reżyser spróbuje jakoś przemycić swoje dokonania z poprzednich filmów. I tutaj spotkało mnie największe zaskoczenie - film o spektakularnym locie na księżyc jest najcichszym filmem Chazelle'a. Trochę muzyki jest, bohaterowie w kilku scenach słuchają płyt z tamtych czasów, ale wszystko to jest bardzo wyciszone. W filmie również zupełnie nie ma patetycznej muzyki właściwej dla gatunku kina kosmicznego (jak choćby w "Interstellar"). Dzięki temu doskonale słyszymy przeraźliwe łomotanie wszystkich przedmiotów, skrzypienie małych śrubek podczas lotów statkami kosmicznymi w latach 60. - buduje to bardzo dobry klimat już od pierwszej sceny. Nie będę zdradzał jaki pomysł mieli twórcy na historyczne lądowanie na Księżycu, ale zapewniam, że ta scena przejdzie do historii kina. Te kilka minut zdecydowanie podwyższa ocenę całego filmu, wynagradza kilka wcześniejszych wad scenariuszowych.

Jak wypadli aktorzy? Jak już wspominałem, postać Neila Armstronga jest dosyć spokojna w tym filmie, bohater jest wyciszony, a emocje buzują zwykle gdzieś w środku. I w graniu takich postaci moim zdaniem Gosling się sprawdza (jako skrajny, ale udany przykład można przywołać jego rolę w znakomitym "Blade Runner 2049"), w "Pierwszym człowieku" również wypada dobrze. Myślę jednak, że wymarzonego Oscara raczej za tę rolę nie dostanie. Dużo bardziej emocjonalną rolę dostała Claire Foy i to właśnie ona moim zdaniem wiele scen ukradła dla siebie, jej naturalność bardzo przyciąga uwagę - nadaje autentyczności wypowiadanym kwestiom. Poza nimi tak naprawdę nikt nie dostał więcej do zagrania - pojawiają się na trochę na ekranie Jason Clarke, Kyle Chandler oraz Corey Stoll (jako Buzz Aldrin towarzyszący Armstrongowi w kluczowym momencie).

Jeszcze jedna rzecz w filmie sprawia, że nie jest to patetyczny film o zdobywaniu kosmosu - sposób kręcenia. Operatorem był Linus Sandgren, zdobywca Oscara za "La La Land", który w "Pierwszym człowieku" podszedł do tematu również dosyć zaskakująco. Mało jest szerokich kadrów, za to jest bardzo dużo zbliżeń. Zwłaszcza w scenach dialogowych kamera jest bardzo blisko bohaterów, podobnie w scenach kosmicznych lotów - zawsze jesteśmy blisko Armstronga, tak jakbyśmy lecieli razem z nim. To kolejny dowód na moją tezę, że Chazelle postanowił podejść do tematu bardziej jak do osobistej historii kilku osób, przede wszystkim słynnego astronauty.

Wszystko to co opisałem wyżej sprawia, że film zasługuje na wysoką ocenę. Wiadomo było, że nie zaskoczy nas fabułą, bo finał historii jest od prawie 50 lat znany i są w filmie przez to nudniejsze momenty, ale Chazelle'owi udało się naprawdę zaskoczyć przyjętą formą i wykonaniem. A skupienie się bardziej na poszczególnych bohaterach niż na samym epokowym wydarzeniu dodało znacznie więcej emocji do filmu. Armstrong dzięki temu opada w lądowniku na księżyc jako „Pierwszy człowiek” nie tylko z Aldrinem, ale z nami wszystkimi.

P.S. Film oglądałem na wielkim ekranie w IMAX i był to bardzo dobry wybór - zwłaszcza przy kulminacyjnej scenie filmu.

Zwiastun: