O Philipie Dicku i urzędzie dostosowawczym

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Fascynuje mnie nieprzemijający fenomen Philipa K.Dicka. Jest on chyba najbardziej ukochanym przez filmowców pisarzem science-fiction, czego dowodzi powracający co parę lat boom na jego historie. A że pisarz ma na swoim koncie kilkadziesiąt powieści i opowiadań, jest z czego wybierać.

Problem jednak polega na tym, że jedyne, co jest świetne u Dicka, to pomysły. Jego opowiadania i powieści tak naprawdę w większości nie nadają się do ekranizowania na surowo, choć są doskonałym punktem wyjścia: wystarczy wspomnieć „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” i „Blade Runnera” lub „My zdobywcy” i „Raport mniejszości”. Dick po prostu jest świetnym twórcą szkieletów, na których twórcy filmowi mogą zbudować taką historię, jaka im się podoba. Do jego futurystycznych historii spiskowych można dodać najróżniejsze tematy: strach przed przyszłością, granice człowieczeństwa, miejsce człowieka we wszechświecie, ingerencję państwa i wielkich korporacji w życie, globalizację oraz podbój innych planet, konsekwencje rozwoju technicznego, relacje międzyludzkie i wiele, wiele innych*. Nie zmienia to faktu, że gdy odrze się powieści Dicka z całej ich obudowy, dostajemy historie o prostym schemacie: bohater (raczej mężczyzna, nie przychodzi mi do głowy żadna powieść, której głównym bohaterem byłaby kobieta. Cóż, s-f jest dość męską dziedziną) żyje w jakiejś dystopicznej przyszłości, najczęściej wykonując jakiś dziwny futurystyczny zawód (przedstawiany jako coś zwyczajnego) albo przynajmniej korzysta z najdziwniejszych udogodnień techniki. Nagle okazuje się, że system nie działa tak jak powinien i główny bohater – najczęściej pozostawiony sam sobie – musi rozwiązać tajemnicę albo nie dać się zabić.

Powieści Dicka są swego rodzaju testem dla filmowców – można sprawdzić ich wyobraźnię, umiejętność budowania napięcia, tworzenia oryginalnych i zaskakujących historii i masę innych rzeczy, dzięki którym film jest dobry i zmusza do myślenia już po wyjściu z kina.


Plakat fanowski, którego autorem jest DrMierzwiak. Więcej jego prac można znaleźć tutaj

George Nolfi, twórca scenariusza i reżyser „Władców umysłów”, oblał ten egzamin. Zamiast nakręcić proste, czyste gatunkowo s-f, zaczął bezsensownie mieszać konwencje: w filmie jest trochę romansu, trochę psychologii, trochę religii. Wszystko to połączono w jakichś nieznośnych proporcjach, przez co wychodzi mało strawna papka. Poza tym film ten jest przedstawicielem miniprądu „randkowego” w science-fiction czy filmach akcji, który pojawił się stosunkowo niedawno: facet dostaje swoje potwory, akcję czy wybuchy, a dziewczyna – wątek romantyczny w dużych ilościach. Niestety tutaj to połączenie nie wypaliło. „Władcy umysłów” powinni być raczej w mrocznej konwencji „Pamięci absolutnej” – filmu na podstawie powieści Dicka, który jednak nie ma ani romantycznych, ani moralizatorskich zapędów i ma za zadanie przede wszystkim bawić.

Jako że Nolfi miał pomysłów na kilka filmów, które niestety postanowił wrzucić do jednego, „Władcom” brakuje po prostu ikry. Trudno mi się przejąć bohaterami, choć nie jest to zarzut do aktorów, to historia nie jest dobrze napisana. Zawodem jest też zakończenie – nie ma w nim ani odrobiny twórczego podejścia, ani trochę nie zaskakuje. Trochę za mało energii poświęcono też tytułowemu zespołowi naprawczemu, który tak naprawdę byłby o wiele ciekawszym bohaterem filmu niż jakiś tam polityk, któremu nie wolno się zakochać w pierwszej lepszej dziewczynie, która pocałowała go w męskiej łazience.

Historia została też obdarta z atmosfery paranoi, która przecież jest znakiem rozpoznawczym Philipa Dicka. Wszystko to sprawia, że żałuję, że zamiast obejrzenia tego filmu, nie zdecydowałam się po raz kolejny obejrzeć „Blade Runnera”. Ridley Scott przynajmniej sprawia wrażenie, jakby wiedział o co chodzi w powieściach Dicka.

*Co ciekawe, "Ubik", jedna z najpełniejszych i najlepiej napisanych moim zdaniem powieści Dicka, do której autor już w połowie lat 70. napisał scenariusz, ciągle czeka na ekranizację. Podobno ostatnio powieścią zainteresował się Michael Gondry (ten od „Zakochanego bez pamięci” i „Jak we śnie”), jednak zważywszy że ostatnio pracuje on nad ekranizacją „Piany dni” Borisa Viana, nieprędko – jeśli w ogóle – zobaczymy „Ubika” na ekranie. Mimo to już ostrzę sobie zęby na ten film!

Zwiastun:

Też czekam na Ubika i też zmęczyli mnie Władcy umysłów. Dick nie pisał romansów. Albo-albo. Albo Dick, albo romans. ;-) Ach, chętnie bym zobaczyła na ekranie odjazdy bohaterów w świat Betroskiej (?) Pat.

Określenie "twórca szkieletów" brzmi dość ubogo, przy pisarzu tego formatu. Wielki twórca s-f., mający wiele naprawdę świetnych powieści i opowiadań. Natomiast fakt, że filmowcy wybierają z jego dorobku jakiś jeden pasujący im akurat motyw, całkowicie go przerabiają, a później firmują film nazwiskiem Dick, jest naprawdę przykry. (Do tej pory pamiętam jakim nieporozumieniem było jego nazwisko przy Next). Jeżeli przenosić prozę wybitnego pisarza, to tylko przez wybitnego filmowca, inaczej nie ma to sensu. Jedynie pod takim warunkiem ekranizacja Ubika miałaby szansę powodzenia.

@Lamijka: zgadzam się w 100% z tym co napisałaś! Ale wyobraź sobie: czy to nie byłoby coś, gdyby Nolan zabrał się za którąkolwiek powieść Dicka?:)

@ubiquit: Dick był wg mnie twórcą szkieletów w tym sensie, że przed przeniesieniem jego powieści na ekran trzeba ją podrasować - dodać parę wątków, przyspieszyć akcję itp.

"Jeżeli przenosić prozę wybitnego pisarza, to tylko przez wybitnego filmowca, inaczej nie ma to sensu."

nie wiem czy filmowiec musi być wybitny (w końcu takich jest niewielu;) chyba raczej chodzi o podobny sposób postrzegania świata czy głębokie zrozumienie "co autor miał na myśli". Bo na przykład nie wyobrażam sobie, żeby np. Wenders zrobił dobry film na podstawie którejkolwiek historii Dicka;)

@Mariamri: Nolan to zupełnie nie moja chemia. Wolałabym nie. Spłyciłby Dicka. Pewnie wydobyłby przede wszystkim aspekt rozrywkowy jego książek, dla mnie mający drugorzędne znaczenie (a przeważnie tak się właśnie niestety ekranizuje książki/opowiadania PKD). Ja bym wolała, żeby za Dicka wziął się jakiś poważny reżyser. Na razie nie mam typów, ale pomyślę, komu podsunąć taką ideę. ;-) Charlie Kaufman mógłby napisać scenariusz. Może Spike Jonez, może Gondry... A może Peter Weir?

Wybitność rzeczywiście nie jest ostrym kryterium. Ale chodziło mi o kogoś, kto jednak potrafi zostawić swoimi filmami jakiś ślad i bierze się za rzeczy w których dobrze się czuje, a nie tylko produkuje kolejne "hity" z hollywood. Przykładem może być tutaj Ridley Scott, który chociaż nie trzymał się dokładnie książki (w filmie w ogóle nie ma problemu elektronicznych owiec!), to jednak wyszedł obronną ręką i stworzył klasykę kina s-f, na podstawie prozy-klasyka. Tak właśnie widziałbym Ubika, a jeszcze chętniej to Valis, czy Palmera

Scenariusz Kaufmana pisany na podstawie Dicka? aż się rozmarzyłam!

Ubiquit, zgadzam się z Tobą w 100%:)

Trzeba do niego zamejmować w tej sprawie.. Pamiętasz Eda Chigliaka z Przystanku Alaska? On korespondował ze Stevenem, Woodym i chyba też Martinem na tematy filmowe [uwielbiam ten wątek! ach, zatęskniłam do Przystanku!], więc może warto spróbować. :> Może jeszcze nie wpadł na ten pomysł? Warto mu go podsunąć.

Patrz! Coś jest na rzeczy: http://www.beingcharliekaufman.com/index.php?option=com_content&view;=article&id;=767&Itemid;=86

Charlie interesuje się PKD (zrozumiałe!). Ha!

Dodaj komentarz