Piekło-niebo, piekło-niebo, piekło-niebo...

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Jaki kolor ma zazdrość? Może zielony - bo mówi się przecież "pozielenieć z zazdrości". A złość? Może jest czerwona? A gniew? Brunatno-złoty? Jaki kolor ma smutek? Czy na pewno jest niebieski? Może spowity jest żałobną czernią, albo jest biały jak śnieg? A może niebieski to kolor nadziei i miłości? Jak można pokazać emocje na ekranie? Czy da się sprawić, by - poza mimiką i gestami - nabrały konkretnych kolorów i kształtów?

Mam taką małą słabość do filmów z pobocznym tematem przewodnim w postaci koloru. Wiecie o czym mówię? O drobiazgach. Pozornie mało istotnych szczegółach - utrzymanych w tym samym kolorze - które nieoczekiwanie tworzą atmosferę całego dzieła. Nie będę tu pisać o trylogii Kieślowskiego, bo to oczywiste. Ale inne filmy?

W"Amelii" Jeuneta to był czerwony. Czerwone malinki na paluszkach i wycinanka, czerwona słomka, czerwona była czapeczka krasnala podróżującego po całym świecie i czerwone sitko do przecedzania makaronu. W "Great Expectations"Cuaróna to był zielony. Zielone były stroje noszone przez Gwineth Paltrow i jej zwariowaną ciotkę Norę Dinsmoor (świetna Anne Bancroft), zielony był napis "phone" na budce telefonicznej, ktoś trzymał zielony notes, pił z zielonej filiżanki...

Ostatnio obejrzałam ponownie "Między Niebem a Piekłem" Vincenta Warda i odkryłam, że ten film ma piękny kobaltowy odcień. Niebieskie są w nim płatki kwiatów, zaścielających cmentarz i niebieska jest chustka na głowie opłakującej śmierć męża Annie. Przy jej łóżku w sypialni stoi dyskretny niebieski wazon. To wszystko tworzy niesamowity nastrój, nadając rzeczywistości jakiś odrealniony akcent. A to przecież dopiero początek fascynujących obrazów, jakie przyjdzie nam oglądać.

Historia wygląda mniej więcej tak: nad czteroosobową rodziną Chrisa Nielsena (Robin Williams) ciąży dziwne fatum. Najpierw w wypadku samochodowym ginie dwójka jego dzieci, a w chwilę później on sam. Chris trafia do Nieba, które niczym obrazy namalowane przez jego żonę - jawi się jako kraina tętniąca kolorami, w której każdy moment przypomina pociągnięcie pędzla któregoś z wielkich mistrzów. Bohater spotyka tu inne dusze i po raz kolejny odkrywa moc kobaltowego koloru. Taki właśnie odcień ma niebo nad nim i morskie fale, rozbijające się o jego stopy, a także kwiaty porastające łąki. W taki kolorze nosi sukienkę jedna z jego przewodniczek po Raju, która potem okaże się jego własną córką. Nim Chris zdąży pogodzić się ze swym losem i zaznać spokoju duszy w Niebie - życie odbierze sobie jego żona Annie (Annabella Sciora), która za karę, jako samobójczyni, wyląduje na dnie Piekła. Wówczas główny bohater zdecyduje się podążyć za nią i spróbować ją ocalić.

Tyle, jeśli chodzi o scenariusz. Opowiastka o meandrach życia po śmierci niekoniecznie musi się wszystkim podobać. Ale najmocniejszą stroną tego filmu jest niezwykła, porażająca wręcz warstwa wizualna. Wyobrażenia Nieba i Piekła są fascynujące i wręcz wbijają w fotel, a przy tym nie są zbyt odrealnione i nierzeczywiste. Można wyczuć ich "fizyczność": uczucia i stany, które je tworzą.

Dla usprawiedliwienia wobec miernych (w odczuciu niektórych współoglądaczy) efektów specjalnych i ogólnego wrażenia artystycznego na poziomie "dostateczny plus" dodam tylko, że ten film nakręcono w roku 1998, gdy o "Avatarze" i okularach 3D jeszcze nikt nie słyszał. ;)

Zwiastun:

No tak, jeśli chodzi o barwy i plastykę to film rzeczywiście jest ładny. Ale scenariusz sprawia, że jest to taki ładny kiczowaty landszaft. I w dodatku nudny jak flaki z olejną ;)

Hmmm... trudno zrozumieć jak scenariusz może sprawić landszaft, skoro odnosi się do całkiem innej "materii" wyrazu...
Trudno pogodzić mi się z tą krótką krytyką.
Moim zdaniem film kierowany jest do widzów nastawionych bardziej metafizycznie do rzeczywistości. Momentami ckliwy. Ale nigdy nie powiedziałabym, że jest nudny.
Akcja bez migoczących obrazów nie świadczy jeszcze o tym, że nic na ekranie się nie dzieje. Fakt, dla osoby odbierającej rzeczywistość bez zastanowienia, ta forma komunikacji jest nie trafiona i może wydawać się nudna. Ci, którzy lubią tzw. kino akcji, nie odnajdą się w otoczeniu myśli-z natury swej wymagającej czasu i chwili.

No, skoro "odbieram rzeczywistość bez zastanowienia", "lubię tzw. kino akcji" oraz "nie odnajduję się w otoczeniu myśli", to nie ma sensu, żebym Ci odpowiadał. Na przyszłość napisz krócej, że po prostu jestem kretynem. Wiesz, jako osoba "nie odnajdująca się w otoczeniu myśli", mogę nie łapać takich zakamuflowanych aluzji.

A propos kretyna - to nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni, chyba zdążyłeś się już przyzwyczaić i nabrać grubej skórki ;)

Zdążyłem się już przyzwyczaić i nawet uwierzyć, że coś jest na rzeczy. Tylu ludzi przecież nie może się mylić :P

Poza tym tytuł 'el mas cabrón del mundo' zobowiązuje ;) Nie dla cabrona otoczenie myśli!

Doktorze, jeśli się nad tym zastanawiasz, rzuć okiem na pierwszy z brzegu box office. Tylu ludzi może się mylić! :)
Rozumiesz, jako osoba która oceniła Matrix na 9, trochę się solidaryzuje z ludźmi lubiącymi migoczące obrazy. To myślenie, komu ono jest właściwie potrzebne?

Najgorsze, że tak mi się oberwało, mimo że wcale nie dyszę głęboką nienawiścią do tego filmu. Jest ładny, ale hollywoodzki z wszystkimi tego konsekwencjami. Ciekawe co zieba napisałaby o tych uczestnikach dyskusji na forum ENH . Nie chciałbym być w ich skórze ;))

Szambo, szkoda gadać ;)

Dodaj komentarz