Dla kociarzy wyrozumiałych
Jestem przykładem tej kobiety, którą oglądacie na licznych memach i rysunkach w Internecie – silna, niezależna, samotna i dwa koty temu była normalna. Lubię psy, nawet je pogłaszczę, jednak zwierzę wielbione przez Egipcjan budzi we mnie o wiele więcej emocji. I są to nie tylko miłość czy podziw, ale także permanentna irytacja, zdenerwowanie czy poczucie, że mój dom przestał już dawno do mnie należeć. A jak by to było choć raz pożyć kocim życiem? Łatwiej, trudniej? Na pewno to kusząca wizja. Niestety, staje się nieco mniej obiecująca, gdy ktoś nas do takiej zamiany ciał zmusza…
Tom Brand (Kevin Spacey) to uzależniony od pracy biznesmen prowadzący bardzo stresujące życie. Założył już drugą rodzinę, lecz przez interesy wciąż nie ma czasu dla swojej żony (Jennifer Garner) oraz córki Rebecci (Malina Weissman). W dniu urodzin dziewczynki Tom postanawia chociaż raz jej posłuchać i spełnić jej życzenie (oczywiście za namową swojego starszego syna). Trafia do nietypowego sklepu zoologicznego, który prowadzi… zaklinacz kotów (Christopher Walken). Zanim dociera do domu, Tom wraz z nowym członkiem rodziny, ulega wypadkowi, wskutek którego biznesmen zostaje uwięziony w ciele zwierzęcia. Jego ciało pozostaje w śpiączce, a Brand stara się dać swojej żonie i córce do zrozumienia, że duchem wciąż znajduje się w domu… jako kot.
Domyślam się, że dla większości z Was fabuła tego filmu brzmi co najmniej absurdalnie, idiotycznie i głupio. Nie będę ukrywać, że „Jak zostać kotem?” to produkcja właśnie tej kategorii – im z większym dystansem do niej podejdziecie (oraz z mniejszymi oczekiwaniami), tym prawdopodobnie lepiej będziecie się na niej bawić. Zapewne większość wielbicieli kotów, takich jak ja, będzie filmem, mimo wszystko, zachwycona.
Najbardziej zaskakujący okazał się poziom komizmu. Nie spodziewałam się, że tak bardzo będę się śmiać na filmie familijnym, a zdarza mi się to niezwykle rzadko. Najzabawniejsze dla mnie okazały się te sceny, w których Tom stara się skomunikować z rodziną, a potem godzi się z losem i stara się stawić czoła kociemu życiu. Komentarze wygłaszane przez głos z offu przez Kevina Spacey/Tomasza Kota potrafią rozbawić do łez – nawet wtedy, gdy kot stara się porozumieć z zaklinaczem.
Pomimo, że doskonale znamy taki schemat filmu familijnego, to gdzieś po środku okazuje się, ze nie jest on tak bardzo skupiony na tym, aby dotrzeć do młodszego widza. Jest kilka scen, żartów w dialogach, które zrozumie jedynie dorosły widz. Jednak polski dubbing powinien przypodobać się nie tylko młodszym widzom – nie nazwałabym go być może „dobrym”, lecz wyjątkowo „poprawnym”.
Aktorsko nic nie zaskakuje ani nie rozczarowuje. Christopher Walken jak zwykle gra tego bohatera, który daje nauczki w nietypowy sposób i miesza ludziom w życiach wbrew ich woli; Jennifer Garner nie stara się robić nic poza byciem na ekranie; Cheryl Hines jako była żona Toma kradnie każdą scenę, w której się pojawia, a Malina Weissman w roli Rebecci rozczula swoją empatią. Zaskakująco dobrze jako ten zły wypada Mark Consuelos – nie ma w jego postaci niczego szczególnego, ale wcielając się w klasyczny szwarccharakter daje radę.
„Jak zostać kotem?” to produkcja, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie swoim dowcipem, a także sporą dozą lekkości. Nie jest to być może film, który zapada w pamięci czy który sprosta wymaganiom większości widzów, jednak według mnie jako obraz familijny sprawdza się w stu procentach – nie udając przy tym czegoś więcej niż czym jest w rzeczywistości. Tym bardziej, jeśli jesteście kociarzami. W takim przypadku to film skrojony pod Was.