Sala samobójców - dla emo-nastolastków i ich zagubionych rodziców

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Prezentowana na tegorocznym fesitwalu Berlinale, "Sala samobójców", wchodzi do kin. Czy film jest tak oryginalny, tak kontrowersyjny i szokujący (teraz wszystko jest szokujące i kontrowersyjne, szczególnie w informacjach prasowych) i po prostu tak dobry, jak chciałby tego dział public relations? Nie. Ale i tak warto się nim zainteresować.

Młody reżyser Jan Komasa (Oda do radości) dostał w końcu porządny budżet i od razu postanowił zaszaleć. Zatrudnił więc ekipę grafików i specjalistów od animacji komputerowej, aby ci przygotowali specjalnie na potrzeby filmu cyfrowy backup każdego z aktorów, w postaci awatarów w wymyślonej również na potrzeby filmu grze internetowej. Ten zabieg pomógł wygenerować sporo szumu na temat filmu, jeszcze przed jego premierą. Czy "Sala samobójców" to polski "Avatar", jak chce tego jeden z aktorów? Czy mamy do czynienia z przełomem w polskim kinie? Czy powstał film jakiego jeszcze u nas nie było? Pozwólcie, że zignoruję te bzdety i przejdę do samej historii.


Dominik w pokoju ze swoim laptopem

A historia jest ciekawa. Dominik (Jakub Gierszał) jest dzieckiem rządowego ekonomisty (Krzysztof Pieczyński) i specjalistki od promocji (Agata Kulesza). Mieszka w strzeżonym pałacu na przedmieściach Warszawy (choć film kręcono we Wrocławiu). Do prywatnej szkoły wozi go szofer (żeby czasem nic się Dominiczkowi nie stało po drodze). Jest rozpieszczony, zmanierowany i cholernie samotny. A na dodatek nie jest pewien swojej orientacji. Gdy ta ostatnia wychodzi na jaw, a w dzisiejszych czasach takie wieści rozprzestrzeniają się szybko, dzięki internetowym społecznościówkom i serwisom do dzielenia się wideo (w filmie zgrabnie uniknięto odwołań do konkretnych nazw, ale każdy i tak wie o które strony chodzi), chłopak załamuje się, zamyka w pokoju i wsiąka w sieć.
W tym miejscu kończy się nieznośna część filmu przypominająca znany i lubiany niegdyś serial Beverly Hills 90210. Klimat nagle staje się mroczny, a zastanawiamy się czy aby reżyserii nie przejął sam Darren Aronofsky. Dominik wpada w depresję, na tyle głęboką że nawet jego rodzice zauważają, że coś jest nie tak, przy okazji odkrywając, że od tygodnia nie chodzi on do szkoły oraz że planuje nie podchodzić do matury. Rodzice są doskonałym przykładem ludzi sukcesu - w swojej zawodowej karierze dotarli na sam szczyt, są znani i szanowani, nie brakuje im niczego, czego nie możnaby kupić. Jednocześnie nie mają pojęcia jakiej muzyki słucha ich syn, z kim się przyjaźni, czym się interesuje i jakim jest w ogóle człowiekiem. To wychodzi dopiero podczas rozmowy z psychiatrą. Ale wtedy na budowanie zaufania jest już za późno. Dominik jest już bowiem jednym z "samobójców", członków tytułowej "gry internetowej" będącej faktycznie wirtualną rzeczywistością podobną do Second Life (o technikaliach jeszcze napiszę). Towarzyszy mu w niej Królowa (Roma Gąsiorowska), w "realu" dziewczyna podobnie zaniedbana przez bliskich i samotna jak główny bohater. Między młodymi nawiązuje się coś pomiędzy przyjaźnią, uzależnieniem, a romansem (co możemy podziwiać w 3D, obserwując animowane awatary reprezentujące bohaterów), który zaczyna im przesłaniać resztę spraw, w tym tak zwane prawdziwe życie...


Nastolatków jeszcze trochę

"Sala samobójców" jest filmem irytującym. Dialogi między "samobójcami" trącą banałem. Licealiści z "reala" jawią się za to jako zgraja niewyżytych seksualnie niedorozwojów. Jeżdżąc czasem autobusem po warszawskim Ursynowie nasłuchałem się już jednak tyle, a tym kto co komu wrzucił na fejsa (i nie chodzi tu o czyjąś twarz), że jestem w stanie uwierzyć że tak komunikuje się dzisiejsza młodzież. Irytujący są też dorośli - całkowicie nieporadni, żyjący z zupełnie innym świecie i nie mający potrzeby ani ochoty poznawać tego co nowe. Technologiczna bariera sprawia, że trudno znaleźć choćby jeden wspólny temat rozmowy, co wychodzi na jaw w momencie, gdy rodzice Dominika reflektują się, że trzeba działać.

Irytację łagodzi perfekcyjna realizacja łagodzi. Trzy miliony złotych budżetu zostały wydane niezwykle rozsądnie. "Sala" (nie mylić z "Salo") to film, do którego nie można się przyczepić w takich kwestiach jak dźwięk, zdjęcia, montaż czy scenografia. W polskim kinie to całkowity ewenement, choć mam wrażenie, że przeżywamy właśnie jakiś przełom techniczny i nasza kinematografia zaczyna powoli wytwarzać produkty prezentujące się pod tym względem nie gorzej, niż filmy zza oceanu.

Obiecałem jeszcze wspomnieć o samej "grze", z punktu widzenia geeka komputerowego. Dominik wchodzi do niej po otrzymaniu czegoś, co wygląda jak spam pocztowy. Okazuje się, że było to zaproszenie od Dominiki, która to zresztą ni z tąd ni z owąd pokazuje mu się na ekranie. Czyżby inspiracja ChatRoutelle? Jak na niego trafiła? Czemu zaprosiła do "Sali" akurat jego? Nie wiadomo. Dalej mamy zwykłą rejestrację: podaj swój login i hasło, wybierz awatara... ale... zaraz zaraz - jakim cudem awatar nagle zaczyna przypominać prawdziwego Dominika? Czyżby jego komputer posiadał zintegrowany skaner 3D? Im dalej w las, tym bardziej wkraczamy w świat komputerowego science-fiction. Bohaterowie "Sali" wydają się wszechmocni. Mogą robić wszystko to, co w rzeczywistości i o wiele więcej. Chwyćmy się za ręce i polećmy na inną planetę? Nie ma sprawy! Awatarową mimiką wyraźmy każde uczucie, od gniewu, przez podniecenie, aż po strach - no problem! Nie trudno dojść do wniosku, że artyzm wziął tu górę nad możliwościami technicznymi obecnych komputerów, przez co realizm historii ustępuje miejsca możliwym doznaniom wizualnym.

Polecam materiał "making of", na którym też zobaczycie część z tych efektów, o których wspominałem wyżej. Wypowiadają się w nim również aktorzy i reżyser, na szczęście bezspoilerowo, więc spokojnie możecie posłuchać jeszcze przed seansem kinowym.

I najważniejsze: nie czytajcie czasem opisu dystrybutora! Po pierwsze, celowo wprowadza w błąd, po drugie, jest przesadny aż do bólu: "Szokująca historia i genialne aktorstwo sprawiają, że jest to film tylko dla ludzi o mocnych nerwach." - nosz dajcie spokój :)
Ale do kina i tak warto pójść. Szczególnie jeśli jesteś emo-nastolastkiem lub jego zagubionym rodzicem.

Film wchodzi do kin 4 marca, a dystrybutorem jest ITI Cinema

Zwiastun:

No, ale czy jest to kolejna rodzima produkcja do bólu ogrywająca się stereotypami (od budowy postaci, przez dialogi, na scenografii i kostiumach kończąc)? Czy też "Sala" ma jednak coś, co przynajmniej usiłuje wyglądać na "prawdziwe"? Bo mnie to wygląda na kolejny "plastik" ;)

Dołączam się do pytania, bo oglądając w kinie zwiastun wyglądało mi to niespecjalnie, to operowanie frazami z reportażu dla serwisu informacyjnego wymieszane z nastoletnią infantylnością...

No zwiastun jest koszmarny, to fakt, ale to żaden dowód, bo jak zobaczyłem kiedyś zwiastun "Dnia świra" to byłem przekonany, że to jakaś tandetna i nieśmieszna komedyjka, a okazało się, że to jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich 20 lat. Taka po prostu jest logika zwiastunów.

Gorzej, że z większości recenzji (nie tylko na Filmasterze, również w Przekroju, czy Tadeusza Sobolewskiego) wynika, że to dzieło płyciutkie. Tylko Paweł Felis z GW się ekscytuje, ale on chyba jest takie późne emo ;)

@mazureQ Ja odebrałem "Salę" jako film bardzo prawdziwy (poza tym zonkiem z przekombinowaną grą, ale to rozumiem z informatycznej ignorancji albo celowe pójście na skróty dla zwiększenia efektu). Postacie są realne, zachowują się racjonalnie w swojej nieracjonalności i ogólnie uwierzyłem w tę historię, w tę rodzinę. Dużo dało na pewno niezłe aktorstwo całej trójki (bo Gąsiorowska dużo się nie nagrała, więcej jej awatar).

@inheracil @doktor Nie wiem czy to flim głęboki. Przede mną nie odkrył chyba nowych lądów. Ale też nie jest na pewno prostacki, nie idzie na łatwiznę.

Projekt okazał się moim zdaniem trochę zbyt ambitny (w sensie: za dużo tu nowego) dla reżysera, który robił do tej pory filmy niszowe, ale mimo wszystko ja raczej polecam ten film obejrzeć. Ogląda się go przyjemnie bo jest świetnie zrealizowany, a to już coś. Historia też jest ciekawa. Zastanawiałem się nad 7/10 ale w końcu dałem 6 bo to nie moje kino (z tego samego powodu Wyśnione miłości dostały u mnie tylko 7 - w sumie jest coś podobnego w obu filmach, choć Dolan czuje kino oczywiście znacznie lepiej niż Komasa).

No i nie wiem teraz iść czy nie iść. Sobolewski zarzuca, że nie jest to nic więcej niż moralizująca opowiastka. Nawet sam Komasa mówi, że nakręcił ten film ku postrachowi. A takie rzadko reprezentują sobie coś ciekawego.

@Esme No jest to trochę moralizująca opowiastka. Szczególnie sama końcówka się taka robi. Ale nie czułem się zgwałcony moralizatorstwem, a mam na to uczulenie. Nie wiem czy Tobie film się spodoba - emo-nastolatką nie jesteś, matką emo-nastolatka jeszcze jakiś czas nie będziesz... myślę, że możesz sobie odpuścić. Na "Czarny czwartek" lepiej idź, jak już musisz na polskie kino. Albo (koniecznie) na "Młyn i krzyż", choć tu polski tylko reżyser i kilku statystów.

No Sobolewski wylicza trochę grzechów, które zarzuca temu filmowi, aliści nie odebrałem tego jako totalnej nagany. Raczej jako odpór, który chce dać wobec głosów zachwytu..

Nie wiem czy jest co odpierać, bo chyba tylko Felis jest bezwarunkowo "za" "Salą samobójców". :) Wróblewski jest przychylny, ale dość ostrożnie a pozostałe recenzje, które czytałam, ale już nie pamiętam źródeł, też są mieszane, w tym niektóre po prostu złe. Może jednak film jest tak kontrowersyjny, jak sobie tego życzy dystrybutor :)

Mój kłopot z "Salą samobójców" jest taki, że nie ma komu w tym filmie kibicować. Dominik to rozwydrzony bachor, jego rodzice snoby i karierowicze. W ogóle w tym filmie ludzi jest na lekarstwo, po ekranie przechadzają się same awatary, lub jak to woli karykatury.

a ja chcę iść i zobaczyć,a tym komentarzem odnośnie wyśnionych miłości jeszcze mnie podbudowałeś w moim postanowieniu ;) jestem trochę emo,na to wygląda.

Tak mi się jakoś skojarzyło. Może bardziej do "Zabiłem moją matkę" nawet. Podobnie pretensjonalny i młodzieżowy :)
Choć jednak znacznie gorszy od obu.

"Licealiści z "reala" jawią się za to jako zgraja niewyżytych seksualnie niedorozwojów. Jeżdżąc czasem autobusem po warszawskim Ursynowie nasłuchałem się już jednak tyle, a tym kto co komu wrzucił na fejsa (i nie chodzi tu o czyjąś twarz), że jestem w stanie uwierzyć że tak komunikuje się dzisiejsza młodzież."

Początkowo też chciałem się do tej kwestii przyczepić, a później przypomniało mi się kilka dialogów, które słyszałem w autobusie, i odpuściłem. W sumie martwiący jest fakt, iż - czy tego chcemy, czy nie - niektóre dialogi między licealistami były aż nadto bliskie stanu faktycznego.

Dodaj komentarz