Najlepsze filmy 2015 roku: TOP 25

Data:

Zestawienie zawiera filmy z lat 2014-2015 (2014 = zapóźniona polska dystrybucja regularna, na DVD bądź festiwalowa). Ze względu na przyjęte kryteria na liście nie zmieściły się takie fantastyczne filmy jak „Whiplash” Damiena Chazelle'a (siłą rzeczy pominięty również w kategoriach „Zdjęcia” i „Muzyka”), „Co robimy w ukryciu” Jemaine'a Clementa i Taiki Waititiego, „Plemię” Mirosława Słaboszpickiego, „Biały Bóg” Kornéla Mundruczó czy „Miłość od pierwszego ugryzienia” Thomasa Cailleya, które po raz pierwszy widziałam w kinie w roku 2014, za to zostały w nim ujęte filmy (festiwalowe), które (w 2015 roku) nie miały jeszcze lub też w ogóle nie będą miały kinowej premiery w Polsce.

25. „Snajper” („American Sniper”) (USA, 2014), reż. Clint Eastwood – 2015 nie był rokiem kina wojennego, ale zawsze można liczyć na zapóźnioną dystrybucję (swoją drogą, nie powiem, ile mnie kosztowało grzeczne doczekanie do polskiej premiery; zaczynam mieć tego opóźniania rodzimych premier serdecznie dosyć; wiem, że sporo osób się wkurzyło i nie zaczekało; tak się w tym kraju traci widza, a więc i pieniądze), dzięki czemu zyskałam film wojenny roku. Bardzo amerykański, ale stawiający raczej na swojskość niż na patos, znakomicie zrealizowany (największe wrażenie robią chyba zdjęcia i montaż scen z frontu), świetnie oddający ducha książki i z bardzo wiarygodnym Bradleyem Cooperem w roli Chrisa Kyle'a (tak, ja z tych, którzy uważają, że „Everybody makes fun of a redneck, until the zombie apocalypse”, którzy bez wahania włożyliby koszulkę z napisem „TEAM Kyle”, i którym wciąż bardzo smutno i żal). Dzięki książce Chrisa i temu filmowi w minionym roku dotarłam wreszcie na strzelnicę, co okazało się jedną z moich przygód roku, tak że nie mogło zabraknąć dla obrazu Eastwooda miejsca na tej liście.

24. „Wizyta” („The Visit”) (USA, 2015), reż. M. Night Shyamalan – wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego, że 16 lat po premierze „Szóstego zmysłu” M. Night Shyamalan, który pod względem filmowym zdążył się przez te wszystkie lata bardzo zagubić, wreszcie się odnajdzie, w dodatku w horrorze found footage, imitującym, a jednocześnie polewającym z „Paranormal Activity” i „The Ringów”. Najwyraźniej czasem wystarczy obciąć reżyserowi budżet (film kosztował $5 000 000), a znajdzie się i pomysł, i dobry twist, i pożądany dystans. Uwielbiam horrory, które bawiąc, potrafią jednak wystraszyć. I to nie efektami i atakowaniem dźwiękiem, ale fabułą i klimatem. Dlatego bez wahania ogłaszam „Wizytę” moim horrorem roku.

23. „Ex Machina” („Ex Machina”) (UK, 2015), reż. Alex Garland – muszę przyznać, że napaliłam się na ten film okrutnie. Bo egzystencjalne sci-fi, bo Oscar Isaac, bo za kierownicą scenarzysta „Never Let Me Go” i „Sunshine” - Alex Garland. Fabuła nowatorstwem nie zgrzeszyła więc cały ten hype był nieco na wyrost, a jednak całość jest tak przyjemnie antyhollywoodzka, intelektualna i wysmakowana (genialnie dobrana muzyka, świetne kostiumy, bardzo ładne zdjęcia), Alicia Vikander (robot roku) - taka kocia, a Isaac (wynalazca roku) tak genialnie zagrał, że pominąć tego filmu w TOP 25 nie mogłam.

22. „Pentameron” („Il racconto dei racconti”) (ITA/FRA/UK, 2015), reż. Matteo Garrone – The Tale of Tales. I właśnie tym jest ten film - opowieścią (coraz mniej jest reżyserów, którzy potrafią snuć takowe), baśnią w starym dobrym stylu - barwną, ociekającą przepychem, przewrotną, okrutną, z morałami, kołysaną magicznym scorem Alexandra Desplata. Jeśli to nie jest baśń roku, to nie znam się na baśniach.

21. „Tajemnice Bridgend” („Bridgend”) (DEN, 2015), reż. – idąc na to do kina, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, a dostałam o wiele więcej niż mogłabym marzyć (więcej na temat filmu tutaj). O ile do ścieżki dźwiękowej nie mogę się dobrać (nie sposób jej nabyć więc pozostaje mi słuchanie setów Gesaffelsteina i okazyjne odpalanie trailera), o tyle do kadrów z tego filmu powracam regularnie i wciąż nie mogę się napatrzeć na ten harmonijny mariaż mroku i światła, namiętności i spokoju. Fabuła też nie przestaje za mną chodzić. Taki piękny arthouse, magia roku i tajemnica roku.

20. „Sekrety morza” („Song of the Sea”) (IRL/DEN/BEL/LUX/FRA, 2014), reż. Tomm Moore – sami widzicie, jak to jest narysowane. Coś wyjątkowego! Pod względem wizualnym to trochę co innego niż poprzedni obraz Moore'a - „Sekret księgi z Kells”, ale kreska równie misterna i czarowna. Na dobrą sprawę bardzo malarska. Sam film jest podstępnie rozkładającą na łopatki, skubaną piękną bajką opartą na celtyckich legendach o selkie. Równie mądrą, co fantazyjną i dopieszczoną. Stanowczo animacja roku.

19. „Victoria” („Victoria”) (GER, 2015), reż. Sebastian Schipper – muszę przyznać, że uwiodła mnie już pierwsza scena w klubie - świetne electro w pełnym stereo, lekko rozmyte, pulsujące zdjęcia dające wrażenia uczestniczenia i wpędzające w trans. Być może mój opening roku, bo że zdjęcia roku, to na pewno. I nie tylko dlatego że mowa o 138 minutach filmu nakręconych w jednym ujęciu (choć to się chwali, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę techniczną jakość tego onera). Kompozycja kadrów, ich kolorystyka, płynność przejść czy dynamika zachwycają nie mniej niż koncepcja „One City. One Night. One Take”. Oczywiście film nie stoi samymi zdjęciami Sturli Brandtha Grøvlena czy muzyką. To także świeża (w znacznej mierze improwizowana), intensywna opowieść o szaleństwach młodości i konsekwencjach podejmowanych decyzji ze wspaniałą Laią Costą w roli tytułowej protagonistki.

18. „Czarny węgiel, kruchy lód” („白日焰火” / „Bai ri yan huo”) (CHN, 2014), reż. Yi'nan Diao – oglądając, zwróćcie uwagę na nazwę restauracji, bo to jest prawdziwy tytuł tego filmu, a nie żaden „Czarny węgiel, kruchy lód” (choć to w sumie całkiem ładny, poetycki tytuł). Obraz Diao to wyraźny hołd dla kina noir, a jednocześnie wypaczenie wszystkich wyznaczników noirowego stylu. Nie ma tutaj miejsca ani dla eleganckiego detektywa, ani dla oszałamiającej kobiety fatalnej. Nadto nic tu nie jest czarno-białe, nawet (skądinąd przepiękne) zdjęcia. Całość reżyserskiej koncepcji, jakość wykonania i umiejętnie dawkowane napięcie zapracowały na tytuł kryminału roku.

17. „Scena ciszy” („The Look of Silence”) (DEN/IDN/FIN/NOR/UK/ISR/FRA/USA/GER/NED, 2014), reż. Joshua Oppenheimer – druga (po „Scenie zbrodni”) część dyptyku próbującego rozliczyć zbrodnie wojenne, których indonezyjski reżim rządzący dopuścił się w latach 60. XX wieku. Nie mniej wstrząsająca, lecz przedstawiona w trochę innej formule (tym razem na pierwszy plan wysunięto ofiary i rodziny ofiar; wybitne jednostki wrażliwe na piękno, niewrażliwe na życie robią tu tylko za tło). Niekoniecznie nowatorskiej, ale jak dla mnie o wiele ciekawszej (im więcej perspektyw, tym lepiej, a i konfrontacje, siłą rzeczy, robią wrażenie). Bez cienia wątpliwości dokument roku.

16. „Młodość” („Youth”) (ITA/FRA/SUI/UK, 2015), reż. Paolo Sorrentino – ten film nie powinien być aż tak wysoko, a jednak za każdym razem, gdy próbowałam obniżyć mu ocenę, coś mnie powstrzymywało. Może Paul Dano? :D Bo gra tu jedną z kreacji życia. A to wcale nie jedyna rola-perełka. Tak, Dano na pewno. Ale bardziej poczucie, że to jeden z tych obrazów, w przypadku których mniej ważne jest to, o czym są (choć mnie akurat te humorystyczno-ironiczne sorrentinowskie refleksje na temat życia i przemijania wciąż kręcą; no i nie zapominajmy o tym cudownym wycinku treści, który dotyczy sztuki), a bardziej to, w jaki sposób są. Rytm tego obrazu (wybitnie relaksujący), nagromadzenie piękna (ja z tych, którzy uważają, że zdjęcia - o ile nie są przephotoshopowane - nie mogą być zbyt piękne, a piękne jest tu także wszystko inne - ludzie, krajobrazy, rekwizyty, dźwięki, ba!, nawet ta złowroga starość). Drugi rok z rzędu hedonizm roku, nawet jeśli nie tak dobry jak „Wielkie piękno”.

15. „Kryptonim U.N.C.L.E.” („The Man From U.N.C.L.E.”) (USA/UK, 2015), reż. Guy Ritchie – prawdę mówiąc, bałam się, że to będzie kolejny „Kingsman” (który mi się podobał, ALE). Na szczęście Guy jest zawsze o krok do przodu. Podczas gdy wszyscy kręcą teraz slapstick i wybuchy, on postawił na cudowne, niespieszne, wysmakowane, dopracowane w najmniejszym detalu (kostiumy, scenografia, makijaż, gadżety, sposób mówienia - wszystko odwzorowane idealnie w duchu epoki) i super zmontowane retro z eleganckim humorem, namacalną chemią między aktorami i fantastycznymi komiksowymi zdjęciami, które są tak dobrze zgrane z efektami, że ciężko stwierdzić, co jest prawdziwe, a co komputerowe. Film szpiegowski roku.

14. „Z dala od zgiełku” („Far from the Madding Crowd”) (UK/USA, 2015), reż. Thomas Vinterberg – historia stara jak świat, typowy romans wiktoriański. Główną bohaterką jest piękna, krnąbrna panienka otoczona stadem adoratorów. Wśród zalotników mamy trochę mniej czarującego Wickhama, jak również o niebo bardziej pociągającego pana Collinsa, no i wreszcie o wiele mniej dumnego pana Darcy. Oczywiście tradycyjnie przez bite 2 godziny trzymamy kciuki, żeby heroina wybrała Darcy'ego;) Nic nowego. Co więc zachwyca tak, że po drugim seansie ocena skoczyła do 9-ki, a po lekturze książki moje przekonanie co do słuszności tej podwyżki tylko się umocniło? Przede wszystkim aktorstwo. Carey Mulligan zdołała odrzucić wszystko, co było w granej przez nią postaci irytujące i perfekcyjnie wyeksponować jej silny charakter i niezależność, Matthias Schoenaerts (bez dwóch zdań amant roku) z mistrzowskim wręcz wyczuciem zagrał tu mężczyznę idealnego (podobnego do pierwowzoru, ale przyjemnie podrasowanego), a Michael Sheen zdołał odjąć panu Boldwoodowi nadmiar szaleństwa. W dalszej kolejności zachwycają przepiękne zdjęcia, nastrojowa muzyka, przepyszne kostiumy i wspaniale oddany klimat epoki. Ostatecznie zaś ręka Vinterberga, dzięki któremu całość jest idealnie wyważona i pod każdym względem przebija literacki pierwowzór. Romans roku.

13. „Wykolejona” („Trainwreck”) (USA, 2015), reż. Judd Apatow – z poczuciem humoru to wiadomo, każdy ma własne i prawdopodobnie nie ma dwóch identycznych, dlatego przed odpaleniem tego filmu warto obejrzeć trailer. Jako że moje dotychczasowe doświadczenia z Apatowem były raczej przykre (wyjątek stanowiło jedynie „40 lat minęło”), a większości wulgarnych amerykańskich komedii zupełnie nie trawię, nie planowałam poświęcać „Wykolejonej” cienia uwagi. Zmieniłam jednak zdanie, zobaczywszy zwiastun. Przede wszystkim to nie jest kolejny film z udziałem Setha Rogena, napisany z męskiego punktu widzenia i gloryfikujący chłopięcą niedojrzałość. Główną bohaterką jest tu przebojowa nowoczesna singielka, której przebojowość nie wynika z posiadanych przez nią atutów (zgrabna to, lecz przeciętnie urodziwa, wielka, przysadzista, umiarkowanie inteligentna, choć przy tym bardzo dowcipna dziewoja), a z wrodzonego dystansu i siły charakteru. W tej roli współscenarzystka filmu i gwiazda stand-upu Amy Schumer. A na drugim planie świetna Tilda Swinton, uroczy Bill Hader, rozbrajający John Cena, kochany Daniel Radcliffe (to kolejny po „Słowie na M” i „Rogach” film, w którym zagrał rolę z cyklu „uwielbiam go już za samo to, że zgodził się w tym zagrać”), LeBron James, Amar'e Stoudemire, Ezra Miller i Brie Larson. Czy z taką obsadą mogło się nie udać? Mogło. Na szczęście dzięki Amy i Tildzie Apatow finally nailed it! Kino kobiece roku.

12. „Marsjanin” („The Martian”) (USA, 2015), reż. Ridley Scott – no w tym momencie to już raczej w kinie tego nie obejrzycie, a szkoda, bo wykreowana przez twórców tego filmu wizja Marsa jest tak spektakularna, że za pierwszym razem należało to zobaczyć na kinowym ekranie. Oczywiście nie samą wizją kosmosu obraz ten stoi. Gdyby miał do zaoferowania tylko to, to prawdopodobnie nie miałby szans z „Interstellarem” czy „Grawitacją”. Żeby móc nakręcić film o NASA, trzeba uzyskać zezwolenie, a żeby uzyskać zezwolenie, trzeba udowodnić, że potraktuje się działalność Agencji serio i nakręci się prawdę. 50 stron scenariusza „Marsjanina” dotyczy NASA i cały materiał zyskał aprobatę więc nie może być wątpliwości, że film ma solidną naukową podbudowę i kwestię naukowej prawdy (nie tylko tej, która dotyczy Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej) traktuje poważnie. Na szczęście tylko to:) W gruncie rzeczy nowy film Scotta jest bowiem prześmieszną (duża w tym zasługa Matta Damona, który już dawno nie pasował tak do roli), pełną dystansu, ironiczną komedią i kolejnym po „Strażnikach galaktyki” filmem, który udowadnia, że w kosmosie disco brzmi o wiele lepiej niż na Ziemi. Film kosmiczny roku.

11. „Bahubali: Początek” („బాహుబలి:ద బిగినింగ్” / „Baahubali: The Beginning”) (IND, 2015), reż. S.S. Rajamouli – bardzo mi przykro, panowie, ale aktualny ideał kochanka to muskularny gość z kaloryferem, który jedną ręka kobietę rozbierze, a drugą zrobi jej full makeup:D Scenę wspinaczki na wodospad kręcono 109 dni w 3 lokacjach. To się nazywa miłość do kina! Poza tym nawet w zachodnich filmach nie traktuje się kobiet z takim szacunkiem jak w tej produkcji (a na pewno nie w kulturze hinduskiej). Idąc do kina, naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale zaryzykowałam. W nagrodę dostałam przepyszną, przegiętą i prześmieszną epopeję odwołującą się do mitów, a w scenach bitewnych przypominającą „Władcę Pierścieni”. Niech żyje Tollywood! Niech żyje Rajamouli! Z niecierpliwością czekam na część drugą. Epos roku i zgrywa roku.

10. „Między nami dobrze jest” („Między nami dobrze jest”) (POL, 2014), reż. Grzegorz Jarzyna – najfajniejsze jest w tym filmie to, że z każdą kolejną sceną robi się coraz lepszy. Z początku Małą Metalową Dziewczynką i jej rodziną zachwycona nie byłam (doceniałam jedynie nietypową formę całego obrazu), a moją uwagę i zainteresowanie utrzymywał przede wszystkim Reżyser (w tej roli cudowny Adam Woronowicz). I kiedy myślałam już, że nic lepszego niż polewka z twórców, artystów, odbiorców kultury (w tym zżeraczy nachosów), krytyków i dziennikarzy już się tu nie zdarzy, Masłowska i Jarzyna przywalili mistrzowską satyrą na polactwo. Film jest krótszy od sztuki o 30 minut i ma inne (moim zdaniem lepsze, choć to teatralne lepiej domyka wątek rodzinny) zakończenie. W polskiej rzeczywistości to prawdziwa oaza zbawiennego dystansu. „To moja subiektywna opinia. Filmu nie widziałam”.;D Tragifarsa roku.

9. „Turysta” („Turist”) (SWE/FRA/NOR/DEN, 2014), reż. Ruben Östlund – świetny film o mechanizmach instynktu przetrwania, związkach i rodzinie, męskiej dumie, kryzysie męskości i współodpowiedzialności kobiet za tę katastrofę, kobiecym instynkcie opiekuńczym i PRZEDE WSZYSTKIM o tym, jak nie należy zachowywać się w górach (zwłaszcza zimą)! :D Całość sprawdza się we wszystkich gatunkach, w których została pomyślana (dramat psychologiczny, thriller, komedia) i generuje multum wniosków własnych. W tego typu produkcjach chyba o to chodzi (a przynajmniej powinno). Kino familijne roku.

8. „Makbet” („Macbeth”) (UK/FRA/USA, 2015), reż. Justin Kurzel – przyznam, że to pierwszy „Makbet” przez którego przebrnęłam. Co więcej nie musiałam wcale brnąć, bo Kurzel tak to ogarnął, że obejrzałam tę ekranizację z żywym zainteresowaniem. 2 dni po projekcji byłam nawet bardziej zachwycona niż w trakcie seansu. Na sali kinowej film daje mocno po zmysłach. Zdjęcia (ostatecznie moje drugie ulubione w minionym roku, choć decyzja była niejednogłośna;), muzyka (4 miejsce w moim TOP 10 najlepszych ścieżek dźwiękowych 2015 roku), klimat, charyzma aktorów (Michael to wiadomo, ale Lady Macbeth to chyba najlepsza rola Cotillard; gdy dostała angaż, bałam się, że nie udźwignie, a ona zrobiła z tej kreacji perełkę), a nawet staroangielski (który z biegiem czasu zaczyna brzmieć jak muzyka). Gdy już ochłonęłam, zaczęłam doceniać także inne rzeczy. Na przykład to, że akcja naprawdę rozgrywa się w Szkocji, w autentycznych lokacjach i tamtejszych ciężkich warunkach, że każda z postaci jest wielowymiarowa i ma solidną psychologiczną podbudowę. Pomysł na uczynienie z Lady Macbeth Francuzki jest absolutnie genialny. Pozwala to zupełnie inaczej spojrzeć na tę postać i jej motywacje. Kurzel naprawdę zrobił z „Makbeta” coś innego, oryginalnego. Poza tym że pięknego:) All hail, Fassbender, Cotillard, bracia Kurzel i Arkapaw! Filmowy teatr roku i ekranizacja roku.

7. „Feniks” („Phoenix”) (GER, 2014), reż. Christian Petzold – ten film tak pięknie koresponduje z „Kabaretem” („Kabaret” mistrzowsko odmalowuje nastroje społeczne tuż przed wybuchem II wojny; „Feniks” rewelacyjnie portretuje Niemcy powojenne). Poza tym to wyśmienita, choć przygnębiająca, opowieść o duchach. Klasycznie elegancka, wyważona, oszczędna. Kapitalnie zagrana (Nina Hoss, która ma rzadką zdolność wygrywania niuansów w oszczędny, ale dobitny sposób, osiągnęła tu wyżyny aktorskich możliwości, a i Ronald Zehrfeld spisał się fantastycznie) i z perfekcyjnym finałem (bezapelacyjny finał roku!). Wbrew pozorom tytuł filmu nie odnosi się do głównej bohaterki (choć moim zdaniem trochę jednak tak). Gdy człowiek to sobie uświadomi, zachwyt nad obrazem Petzolda tylko wzrasta.

6. „Mandarynka” („Tangerine”) (USA, 2015), reż. Sean Baker – ten film to żywy dowód na to, że jeśli masz prawdziwy talent, dobry pomysł i dość samozaparcia, nic Cię nie powstrzyma, a na pewno nie mikroskopijny budżet. Tym razem Baker postawił na wybitnie współczesną, rozbrajającą bajkę o nietypowym Kopciuszku, która robi wrażenie nie tylko dlatego, że została nakręcona przy pomocy iPhone'ów 5S. Awantura roku i film świąteczny roku. Więcej na temat „Mandarynki” tutaj.

5. „Przegrani” („Каръци” / „Karatsi”) (BUL, 2015), reż. Iwajło Christow – nie oglądajcie trailera! Nie oglądajcie go, bo nie jest reprezentatywny. Ze względu na fakt, iż „Przegrani” zdobyli główną nagrodę na Festiwalu w Moskwie, miałam ten film na liście projekcji do zaliczenia podczas 31. WFF-u, ale po obejrzeniu zwiastuna wycofałam się z tego pomysłu. Gdyby nie przyjaciele, którzy na to poszli i się zachwycili, pewnie nigdy nie obejrzałabym jednego z najlepszych obrazów na tym festiwalu. Poświęciłam 2 bilety, żeby naprawić swój błąd i już po kilku minutach seansu wiedziałam, że było warto. Na magię „Karatsi” składają się przede wszystkim fantastyczni bohaterowie, których nie sposób nie pokochać (a zwłaszcza Dziewczynki, która nie lubi być wesoła i babci Koko). Obok aktorów odtwarzających Elenę, Koko, Goszo i Patso, czyli głównych bohaterów, genialną robotę robią tu odtwórcy ról muzyków zespołu Kislorod (zwłaszcza grający lidera bandu Deyan Donkov). Kolejne atuty stanowią: bardzo dobre zdjęcia (piękne nie dlatego, że czarno-białe, lecz chociażby dlatego że świetnie skadrowane), rewelacyjna ścieżka dźwiękowa (o której więcej tutaj), lekki, skrzący subtelnym komizmem, perfekcyjnie poprowadzony scenariusz, w którym nie ma ani jednego zbędnego zdania czy ujęcia oraz pierwszorzędny, przemyślany montaż. Naprawdę mogłabym się długo zachwycać tym, jak dobrze jest to zrobione. Nadto żre od pierwszej do ostatniej sceny. Kino młodzieżowe roku.

4. „Kraina Oz” („Страна Оз”/„Strana Oz”) (RUS, 2015), reż. Wasilij Sigariew – a to z kolei mój sylwestrowo-noworoczny film roku, czyli niskobudżetowy śmieszno-gorzki rosyjski komediodramat śmiało reinterpretujący słynnego „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” i wpasowujący go w rosyjskie realia mocnej głowy, twardej ręki i ułańskiej fantazji. W charakterze Dorotki prowincjonalna ofiara losu Lena Szabadinowa, a zamiast Blaszanego Drwala, Stracha na Wróble czy Tchórzliwego Lwa o wiele ciekawsze jezioro osobliwości. Komedia roku (film-petarda; wystrzałowy niczym fajerwerki Hiroshima:D), a może być, że także piosenka roku.

3. „Everest” („Everest”) (USA/UK, 2015), reż. Baltasar Kormákur – twórcy tego obrazu na każdym kroku podkreślali, że film nie ma nic wspólnego z książką Jona Krakauera i opiera się na innych źródłach (wspomnieniach Becka Weathersa, książce „After the Wind” Lou Kasischke, wywiadach z ocalałymi, nagraniach audio z tego dnia itp.). Ten, kto czytał „Wszystko za Everest”, wie, że to ściema. Owszem, mamy tu o wiele więcej perspektyw niż u Krakauera, a sam pisarz został potraktowany dość surowo (to chyba jedyna rzecz w tym filmie, która niekoniecznie mi się podoba; albo pojedźmy po wszystkich, albo nie próbujmy oceniać), ale pewne sceny sprawiają wrażenie żywcem wyjętych z jego dzieła. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. To powiedziawszy, muszę przyznać, że po pierwsze: sam film jest zrobiony perfekcyjnie (wspaniałe zdjęcia i ich połączenie z umiarkowanie rzucającymi się w oczy efektami specjalnymi, piękna muzyka, świetne aktorstwo, bardzo dobry dźwięk, kapitalny montaż; chyba nie dałoby się tego zrobić lepiej), po drugie: mój pierwszy seans (widziałam to w kinie 2 razy), zaliczony w IMAX 3D, był dla mnie filmowym przeżyciem roku. Chłonęłam go wciśnięta w fotel, z wypiekami na twarzy, supłem w żołądku i okazyjną łzą na poliku. Jednocześnie zakochana i przerażona. Pełna uwielbienia i przekonania, że za nic w świecie nie chciałabym się znaleźć na miejscu bohaterów. Film biograficzny roku.

2. „Demon” („Demon”) (POL/ISR, 2015), reż. Marcin Wrona – przeżyłam w zeszłym roku (późne, bo późne, ale) zakochanie we Wronie, tak że czułam, że „Demon” mi się spodoba. Nie spodziewałam się jednak, że to będzie film tak bardzo skrojony pode mnie. Arthouse jest tu doskonale zmiksowany z kinem gatunkowym. Film nie jest przesadnie straszny, ale to dobrze, bo liczyłam właśnie na dramat i obyczajówkę z elementami metafizyki, a nie na klasyczny horror. Na coś głębszego niż zwykła rozrywka. W bonusie dostałam jedną z najlepszych komedii minionego roku. Z rewelacyjnymi dialogami, wybitnym aktorstwem (to, co tu wyczynia Woronowicz, przechodzi ludzkie pojęcie, a i Grabowski ekstra), rewelacyjnymi zdjęciami, klimatyczną muzyką i dobrym zakończeniem. W tym miejscu muszę powiedzieć, że nie rozumiem, czemu uparcie porównuje się ten film do „Wesela” Smarzowskiego. Poza motywem polskiego wesela nie widzę żadnych realnych podobieństw między tymi filmami. Inna treść, zupełnie inna atmosfera i bohaterów też nie ma co porównywać. Wesele roku (aczkolwiek ex aequo z tym z „Dzikich historii” Damiána Szifrona) i polski film roku (swoją szosą, w zeszłym roku żadnego polskiego filmu w zestawieniu nie było, a w tym są aż 2 i oba w pierwszej 10-ce).

1. „Mad Max: Na drodze gniewu” („Mad Max: Fury Road”) (AUS/USA, 2015), reż. George Miller – w swojej kategorii „Mad Max: Na drodze gniewu” to rzecz totalnie wyjątkowa - przesmaczna, dopieszczona i bezkompromisowa. Nie odcinając się od kina akcji i nie gardząc wysokim budżetem ($150 000 000), George Miller zaparł się, że zrobi kino w starym - i przede wszystkim w swoim - stylu, i nie tylko zdołał tego dokonać, ale wręcz sięgnął ideału. Każdy aspekt tej produkcji i całość, którą razem tworzą, to przykład czystego mistrzostwa. Począwszy od efektów specjalnych (CGI stanowi mniej niż 20% wszystkich efektów i jest tu jedynie dopełnieniem zdjęć i efektów praktycznych), poprzez genialną muzykę Toma Holkenborga (1 miejsce w moim TOP 10 najlepszych ścieżek dźwiękowych 2015 roku), piękne, soczyste zdjęcia Johna Seale'a i ożywczy montaż (Margaret Sixel, prywatnie żona reżysera, montowała dotąd dokumenty i filmy familijne: „Babe - świnkę w mieście”, „Happy Feet: Tupot małych stóp”; Millerowi bardzo zależało, żeby nowy „Mad Max” nie wyglądał jak wszystkie inne filmy akcji, nie pogardził też kobiecym punktem widzenia, właśnie dlatego powierzył tę robotę swojej połowicy) po bardzo dobre aktorstwo (największe wrażenie robi oczywiście kreacja Charlize Theron, która zresztą składa się na tę wyraźnie promowaną, a niekoniecznie typową dla takiego kina, kobiecą perspektywę; być może właśnie dlatego postać Maxa jest tak bardzo wycofana - żeby nie odwracać uwagi; przy tej okazji wielkie brawa dla Toma Hardy'ego za to, jak wspaniale oddał tutaj całe spektrum emocji, mimo iż jego bohater prawie nie mówi), prosty, lecz spójny scenariusz (logiczny, bez udziwnień, taniego filozofowania i silenia się na bóg wie co) i wybitną reżyserię (od początku do końca widać, że Miller miał tu kontrolę absolutnie nad wszystkim). W przypadku „Fury Road” sprawdza się zasada, która mówi, że nie wystarczy być pięknym, trzeba mieć jeszcze „to coś”. Gdy film ma „to coś”, oryginalność staje się kwestią drugorzędną. Udane rzemiosło zasługuje zaś na laury bez względu na to, jaki gatunek reprezentuje. Sci-fi roku, postapokalipsa roku, widowisko roku i film roku. A za mięcho, iskry, rozmach, klimat, MUZYKĘ i DOBOSZA Valhalla się należy.

*** Dodatkowe wyróżnienia: W kategorii FILM: Najlepszy film krótkometrażowy: „Kung Fury” (SWE, 2015), reż. David Sandberg – „- Knock knock. - Who's there? - Knuckles”. Nie wiem, jak można pozostać obojętnym na takie rozkoszne catch-phrase'y. A hackowanie czasu to już odlot totalny.:D Jeśli uchował się jeszcze ktoś, kto tego nie widział, to film można obejrzeć tutaj: . W kategorii NAJLEPSZE KREACJE AKTORSKIE: Specjalne wyróżnienie: Amy Schumer za to, że zrobiła Juddowi Apatowowi tę „Wykolejoną” (bez niej ten film nijak by się nie udał) i Peter Baláz, który co prawda zagrał w „Kozie” Ivana Ostrochovský'ego jakąś tam wersję samego siebie, ale (nie będąc zawodowym aktorem) zrobił to przejmująco i przekonująco. Ladies: 15. Regina Casé („Prawie jak matka”) 14. Alicia Vikander („Ex Machina”) 13. Kristen Stewart („Sils Maria”) 12. Bárbara Lennie („Magical Girl”) 11. Jana Trojanowa („Kraina Oz”) 10. Kitana Kiki Rodriguez („Mandarynka”) 09. Laia Costa („Victoria”) 08. Naomi Levov („Yona”) 07. Charlize Theron („Mad Max: Na drodze gniewu”) 06. Carey Mulligan („Z dala od zgiełku”) 05. Marion Cotillard („Makbet”) 04. Charlotte Rampling („45 lat”) 03. Maja Ostaszewska („Body/Ciało”) 02. Julianne Moore („Motyl. Still Alice”) 01. Nina Hoss („Feniks”) Gentlemen: 15. Robert Więckiewicz („Ziarno prawdy”) [ciacho roku!] 14. Timothy Spall („Pan Turner”) 13. Andrzej Grabowski („Demon”) 12. Tom Hardy („Legend”) 11. Martin Wallström („Mr. Robot”) 10. Benicio Del Toro („Sicario”) 09. Ronald Zehrfeld („Feniks”) 08. Paul Dano („Młodość”) 07. Matthias Schoenaerts [czyt. Schunarts] („Z dala od zgiełku” i „Maryland”) 06. Oscar Isaac („Ex Machina”) 05. Jake Gyllenhaal („Do utraty sił”) 04. Eddie Redmayne („Teoria wszystkiego”) 03. Adam Woronowicz („Demon” i „Między nami dobrze jest”) 02. Edward Norton („Birdman”) 01. Michael Fassbender („Steve Jobs” i „Makbet”) W kategorii MUZYKA: Specjalne wyróżnienie: Jed Kurzel za niezwykłą płodność (naturalnie bez uszczerbku dla jakości), która (na przełomie 2014 i 2015 roku, ale w Polsce w roku 2015) zaowocowała bardzo dobrymi ilustracjami muzycznymi do takich filmów jak „Makbet”, „Slow West” i „Son of a Gun”. Ranking moich ulubionych score'ów minionego roku jest dostępny tutaj: 10 najlepszych ścieżek dźwiękowych 2015 roku. W kategorii ZDJĘCIA: Specjalne wyróżnienie: Carlo Mendoza za stylizowany na VHS oner do filmu „Cień za księżycem” oraz Sean Baker i Radium Cheung za świetnej jakości zdjęcia do „Mandarynki” wykonane przy pomocy iPhone'ów 5S. 15. „Młodość” (2015), autor zdjęć: Luca Bigazzi. 14. „Pentameron” (2015), autor zdjęć: Peter Suschitzky. 13. „Mad Max: Na drodze gniewu” (2015), autor zdjęć: John Seale. 12. „Do utraty sił” (2015), autor zdjęć: Mauro Fiore. 11. „Pan Turner” (2014), autor zdjęć: Dick Pope. 10. „Birdman” (2014), autor zdjęć: Emmanuel Lubezki. 09. „Stare grzechy mają długie cienie” (2014), autor zdjęć: Alex Catalán. 08. „Czerwony pająk” (2015), autor zdjęć: Marcin Koszałka. 07. „Sicario” (2015), autor zdjęć: Roger Deakins. 06. „Czarny węgiel, kruchy lód” (2014), autor zdjęć: Jingsong Dong. 05. „Zabójczyni” (2015), autor zdjęć: Ping Bin Lee. 04. „Tajemnice Bridgend” (2015), autor zdjęć: Magnus Nordenhof Jønck. 03. „Ziemia i cień” (2015), autor zdjęć: Mateo Guzmán. 02. „Makbet” (2015), autor zdjęć: Adam Arkapaw. 01. „Victoria” (2015), autor zdjęć: Sturla Brandth Grøvlen. Moje podsumowanie roku 2015 można przeczytać tutaj: http://nevamarja.filmaster.pl/artykul/filmy-obejrzane-w-2015-roku/ Zestawienie oryginalnie opublikowane na moim blogu.

Dzięki za tę polecankę. Dla takiego tatusia jak ja to dobra okazja do nadrobienia zeszłego roku :)

Ależ proszę. Miło wiedzieć, że nie dziergałam tego na darmo. :)

Dodaj komentarz