Zupełnie inny weekend

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Pierwsza wersja scenariusza „Zupełnie innego weekendu” powstała ponad 3 lata temu, ale nikt nie chciał sfinansować realizacji tego projektu. Przerabianie skryptu trwało co najmniej rok. Kiedy został ukończony, zaczęła się walka o fundusze. Pieniądze udało się zebrać dzięki pomocy rodziny i EM Media – agencji rozwoju lokalnego z Nottingham (między innymi dlatego akcja filmu rozgrywa się w tym mieście). Skromny budżet starczył na 16 dni zdjęciowych i pozwolił na zatrudnienie około 15-osobowej ekipy. Środki były faktycznie niewielkie, ale z perspektywy czasu reżyser ocenił ograniczenia finansowe jako czynnik pozytywny – mobilizujący i pobudzający kreatywność. Kręcenie zdjęć w kolejności (scena po scenie), w prawdziwych lokacjach, z udziałem zwykłych ludzi (przykładowo w sekwencji, w której główni bohaterowie się poznają, występuje mężczyzna, zwany dalej „hobbitem”, który tego wieczora przyszedł do klubu i ot tak, przypadkiem zagrał w filmie), bez żadnych zbytków i fanaberii zdecydowanie wpłynęło na autentyzm dzieła.

Jest w „Zupełnie innym weekendzie” cudowna scena, która pośrednio odnosi się do problemów z pozyskaniem funduszy na produkcję i sugestii, że film „się nie sprzeda”. Glen oświadcza w niej, że nikt nie chciałby zobaczyć jego instalacji, bo kręci się wokół gejowskiego seksu. Geje przyszliby wyłącznie po to, by zobaczyć goliznę i srodze by się zawiedli, a heterycy w ogóle by się nie stawili, bo nie czuliby się związani z bohaterami i tematyką. Prztyczek dla producentów i swoista ironia, bo widzowie (ze swojej perspektywy mogę ocenić wyłącznie reakcję widowni 27. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, ale z tego, co mi wiadomo, gdzie indziej recepcja była podobna) przyjęli film dość entuzjastycznie. Zdobył on też szereg nagród i nominacji (i to nie tylko na festiwalach „branżowych”), w tym British Independent Film Award 2011 za najlepszą produkcję i najlepszy debiut (Tom Cullen), Nagrodę Publiczności – Emerging Visions podczas SXSW Film Festival i nagrody za najlepszy film i dla najlepszego aktora (Tom Cullen) w ramach Nashville Film Festival.

Głównymi bohaterami filmu są Russell (Tom Cullen) i Glen (Chris New) – dwa kompletnie różne byty, które spotykają się przypadkiem w dyskotece i w wyniku tego zderzenia orbitują wokół siebie przez dwie kolejne doby. Russ jest z natury nieśmiały, wycofany, nie lubi ostentacji i unika konfrontacji. Sprawia wrażenie bardzo kruchego, a jednocześnie zahartowanego i pogodzonego z życiem. Glen to pozornie wyrachowany, pewny siebie, charyzmatyczny i nieco bezczelny buntownik, który nie znosi stagnacji i jak ognia unika uczuć oraz zobowiązań. Woda i ogień czy magia przeciwieństw? Cóż... Zdecydowanie magia.


[Od lewej: Chris New, Tom Cullen]

Biorąc pod uwagę, że większość scen w tej produkcji to teatr dwóch aktorów, a Russella i Glena miała połączyć szczególna więź, casting odegrał wyjątkowo ważną rolę. Przewinęło się przez niego wielu aktorów, ale Haigh postawił na Toma i Chrisa. Czemu? Bo od razu między nimi zaiskrzyło. I wcale nie chodziło iskrzenie erotyczne. Raczej o szczególną dynamikę ich interakcji.

W filmie pokazano dwie sceny seksu. Bardzo zmysłowe i przekonywujące. Ich realizm nie manifestuje się jednak tym, że na ekranie dużo widać (w pierwszej widać tylko początek, w drugiej – trochę więcej, ale żadnych szczegółów), lecz tym, że widz czuje prawdziwe emocje i święcie wierzy w tę wzajemną fascynację. Zdaniem Chrisa to zasługa faktu, że on i Tom momentalnie się zaprzyjaźnili, a to przełożyło się na chemię, którą widać na ekranie.

„Zupełnie inny weekend” jest świetnie zrobionym i sugestywnym romansidłem (na tyle sugestywnym, że krytycy z Rotten Tomatoes uznali je za romans roku 2011), ale niesie też ze sobą głębszy przekaz. Po pierwsze – poprzez naświetlenie starannie dobranych, nienachalnych, ale dobitnych oznak braku poszanowania cudzej godności (wyzwiska, nękanie, żonglowanie stereotypami, ostracyzm, negowanie praw itd.) – uczula widza na przejawy nietolerancji i prowokuje do zastanowienia się nad rzeczywistością, w której żyjemy. Po drugie (i zaryzykuję twierdzenie, że ten wątek jest istotniejszy) – na przykładzie relacji łączącej Russella i Glena – uczy akceptacji dla drugiego człowieka i szacunku dla odmienności jego poglądów na życie, temperamentu i charakteru.

Dzieło Andrew Haigha to bardzo kameralna, pozbawiona efektów specjalnych, w tym na dobrą sprawę także muzyki (score nie istnieje, a na soundtrack składa się muzyka puszczana w klubie, jeden utwór odtwarzany w domu Russa i piosenka z napisów końcowych), słodko-gorzka obyczajówka, której największymi atutami są szczerość, uniwersalność, świetne dialogi (aczkolwiek w sferze niewerbalnej też się dużo dzieje) i dokumentalne zacięcie. Na uznanie zasługują też: wyjątkowa dbałość o detale (przyjrzyjcie się chociażby wystrojowi mieszkania Russella), wspaniałe zdjęcia (długie ujęcia i intymne kadry, których autorką jest Polka – Urszula Pontikos), bardzo przemyślany montaż (zanim Haigh zabrał się za reżyserowanie, pracował jako asystent przy montażu takich filmów jak „Gladiator”, „Helikopter w Ogniu” czy „Królestwo Niebieskie”; jego zdaniem im więcej cięć, tym mniejszy realizm, ciął więc oszczędnie) i rewelacyjne aktorstwo (obejrzyjcie, a potem dajcie znać, czy uwierzylibyście, że Tom Cullen jest heterykiem). Z całym szacunkiem dla produkcji LGBT, które bardzo lubię, wiele filmów z tego kręgu kuleje technicznie (zapewne w związku z ubogimi budżetami, ale i brakiem doświadczenia twórców). Wartość techniczna „Zupełnie innego weekendu” jest wyjątkowo wysoka. Moim zdaniem Andrew Haigh to (obok Dolana i Lifshitza) jeden z najbardziej obiecujących reżyserów w ogóle, nie tylko w tym nurcie.

[Więcej zdjęć tutaj i tutaj.]

Recenzja dostępna także na moim blogu.

Edit.: Statystyka bloga zaraportowała, że są ludzie, którzy lądują na stronie tej recenzji po wpisaniu frazy „zupełnie inny weekend piosenka końcowa”. W związku z powyższym informuję, że chodzi o utwór „I Wanna Go to Marz” Johna Granta. Moją ulubioną piosenką z filmu jest zaś „TC and Honeybear” tego samego wykonawcy (oba utwory pochodzą z albumu „Queen of Denmark”).

Zwiastun: