53-ci Londyński Festiwal Filmowy - podsumowanie

Data:

Notka Esme zachęciła mnie do wprowadzenia nowej świeckiej tradycji filmasterowych podsumowań festiwalowych. Konkurs londyński, który miałam okazję śledzić jako "wysłannik" Filmastera, zakończył się wczoraj pokazami zwycięskich filmów w następujących kategoriach:
1. Nagroda główna: "A Prophet".
2. Nagroda Griersona (brytyjska nagroda dla filmów dokumentalnych): "Defamation".
3. Trofeum dla filmów południowych: "Ajami"
4. Nagroda dla najlepszych młodych brytyjskich talentów dla Jacka Thorne, scenarzysty filmu "The Scouting Book For Boys".

Na początek kilka słów krytyki. Uczestnicząc w festiwalu londyńskim nie mogłam uciec od porównań imprezą którą dobrze znam i lubię, tzn. Wrocławskim Festiwalem Filmowym Era Nowe Horyzonty. W Londynie nie udało się osiągnąć czegoś co dla mnie ma kapitalne znaczenie przy organizacji tego typu imprez - zabrakło przyjaznej, festiwalowej atmosfery, dyskusji po seansach (uczestnicy zaraz po projekcji czmychali każdy w swoją stronę).
Po drugie, przed kinami zbierały się tłumy, ale nie po to by dostać się na upragniony seans (słynne kolejki we Wrocławiu), ale po to by zrobić zdjęcie mniej lub bardziej znanemu reżyserowi bądź aktorowi.
Zdarzyła się też niemiła niespodzianka. Jedyny polski film na festiwalu, czyli “Tatarak” Wajdy, nie został wyświetlony w powodu zniszczenia taśmy. To już moje kolejne podejście do tego filmu (chyba wisi nade mną klątwa;).
W skrócie festiwal okazał się dużą imprezą oscylująca między kinem komercyjnym a artystycznym i zorientowaną na widza, który jako pierwszy chce obejrzeć filmy, z których spora część będzie później dystrybuowana w Europie.

A pozytywy? Bogaty repertuar. Myślę, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie począwszy od filmów krótkometrażowych i animacji poprzez nowe kino francuskie na kinie eksperymentalnym kończąc.

Na mnie największe wrażenie zrobił film “City of life and death”, który pojawił się również na festiwalu w Warszawie (był już opisywany przez Esme i Turina). Wydawało mi się, że w temacie wojny nie da się pokazać w kinie nic nowego i poruszającego do głębi. Naprawdę warto było się pomylić. Przeciwwagą dla ciężkiego filmu chińskiego była dla mnie ciepła rodzinna historia przedstawiona w “Taking Woodstock” w reż. Anga Lee. Film świetnie oddaje atmosferę hippisowskiego festiwalu i w zabawny sposób przedstawia konfrontacje małomiasteczkowych zwyczajów z kosmopolityzmem i otwartością pokolenia dzieci kwiatów.
Do tej dwójki moich prywatnych festiwalowych odkryć dołączam jeszcze “Lourdes”, które wciąz nie daje mi spokoju i prowokuje do pytań o wiarę, cuda, odmienność.

Na uwagę zasługuje również moim zdaniem “Morfina”, opowiadająca historię młodego lekarza w miasteczku na Syberii zmagającego się z uzależnieniem od morfiny. Film Balabanova mogę polecić spokojnie wszystki rusofilom, a w szczególności fanom prozy Bułchakowa, na której oparty jest scenariusz filmu. Bardzo ciekawy okazał się włoski “Vincere”, głównie dzięki przekonującemu portretowi Mussoliniego obserwowanego oczami jego pierwszej żony. Dla mnie ten film miał dodatkowy walor edukacyjny (historia pierwszego związku “il Duce”jest mało znana również samym mieszkańcom Italii).
Całkiem nieźle poradził sobie reżyser filmu "Ajami" w izraelsko -palestyńskiej wersji "Amores perros".

O rozczarowaniu mogę mówić po obejrzeniu “Cracks” z Evą Green w roli głównej. Film mimo pięknych obrazów okazał się niestety nieco płytki i przewidywalny. Zawiodłam się również trochę na Herzogowym “Złym Poruczniku”. Ten film, w w zestawieniu z ostatnimi dokumentami mistrza, wypada raczej blado, niemniej w czasie seansu dało się wyczuć specyficzne poczucie humoru reżysera (co poczytuje na plus).

Podsumowując, mimo pewnych słabych stron festiwal był okazją do obejrzenia kawałka ciekawego kina. W przyszłym roku muszę przyjąć inną taktykę i skupić się na bardziej niszowych, mniej dostępnych filmach i koniecznie obejrzeć trochę animacji.

Fajne podsumowanie. Ja swoje zamieściłem na angielskiej wersji serwisu: London Film Festival 2009 - Filmaster Awards.

Nie zgadzam się zupełnie co do nowego Złego Porucznika -- dla mnie to najlepszy film festiwalu (chociaż niestety nie widziałem City of Life and Death ani kilku innych filmów, które sobie zaplanowałem obejrzeć).

Ogółem jednak oceniam festiwal wysoko. Nie było prawie słabych filmów, albo my tak świetnie wybieraliśmy.

Aha, "Morfinę" można będzie obejrzeć na dniach w całej Polsce w ramach festiwalu filmowego Sputnik.

Dodaj komentarz