Blonde Wick

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Zacznijmy od porównań do Johna Wicka, ponieważ nie da się tego uniknąć. Najważniejszym aspektem różniący te dwa dzieła jest fakt, że Blondyna kładzie większy nacisk na fabułę i intrygę. W Wicku historia była bardziej pretekstowa i pomimo tego, że wszyscy lubimy niuanse związane z Continentalem, nie da się ukryć, że fabuła była tam zaledwie dodatkiem. Kolejnym istotnym elementem jest sama struktura sekwencji akcji. John jest niekwestionowanym arcymistrzem, jeśli chodzi o obsługę broni i walkę wręcz, tak więc bez problemu rozprawia się ze wszystkimi przeciwnikami na swojej drodze. Lorraine (Charlize Theron) natomiast, bardzo często postawiona jest na przegranej pozycji, stąd też niejednokrotnie musi kombinować przy użyciu wszystkiego, co znajdzie pod ręką, czy też atakować z ukrycia. A oprócz tego tak, oba filmy są bardzo podobne stylistycznie.

Od strony audiowizualnej ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Rewelacyjnie oddany Berlin z jasnym i przejrzystym dla widza podziałem na część wschodnią i zachodnią. Jest to dość ważne, ponieważ bohaterowie często kursują przez mur, stąd też twórcy starali się jakby samą oprawą oddać estetykę konkretnej strony muru. Mamy punków, młodzieżowe bunty, nocne życie klubowe, patrole, śnieg i smutek, czyli tak jak być powinno za czasów muru. Śnieg nawet nie jest tutaj najchłodniejszy, kolorystyka jest surowa i niebieskawo-melancholijna. Niebieski ogólnie bardzo często pojawia się na drugim planie w postaci samochodów, przechodniów czy innych elementów scenografii. Kontrastuje się to dobrze z barokowymi, neonowymi scenami w klubie.

Największym problemem jest tutaj intryga, a właściwie sposób jej narracji. O ile cała historia jest ciekawa i przywodzi na myśl dobre szpiegowskie produkcje, tak czuć jednak, że mamy do czynienia z adaptacją. Wystarczy chwila nieuwagi i już nie wiemy o czym jest dany dialog i o co tak naprawdę chodzi. Sposób, w jaki dodawane są niektóre wątki poboczne sprawia wrażenie, jakbyśmy pominęli jakąś istotną scenę i niemrawo próbujemy to wszystko połączyć w głowie. Nie jest to jakiś wielki zarzut, mimo wszystko widać, że David Leitch nie potrafi tak zręcznie opowiadać zawiłych historii, jak kreować światy, w których te historie się dzieją.

Atomic Blonde naprawdę niewiele brakuje do tego, aby być jedynie przyzwoitym przystankiem, pomiędzy wyczekiwaniem na kolejne części Wicka. Oprócz oprawy audiowizualnej i klimatu Berlina, w zasadzie nie ma tu do czego wracać. Jeśli chciałbym obejrzeć dobrą choreografię walk – sięgnę po Wicka, ponieważ zrobił to lepiej. Jeśli chciałbym obejrzeć dobre kino szpiegowskie – sięgnę po multum innych pozycji, które również zrobiły to lepiej. I ta klimatyczna oprawa jest w stanie tchnąć w to dzieło odrobinę uroku, odróżnić je od reszty i uczynić je wartościowym. W dalszym ciągu jest jednak "dobrze", gdzie mogło być "wybitnie".

Seans obejrzałem dzięki życzliwości Cinema City

Zwiastun: