Here come them boys again.

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Will Smith potrzebował tego filmu. Pierwszy z serii rozpoczął jego karierę, drugi ją przypieczętował, więc biorąc pod uwagę jego ostatnie Suicide Disney Bright whatever Gemini the fuck bullshit - on naprawdę potrzebował tego filmu. Również my, szanujący się widzowie, intelektualiści, potrzebowaliśmy tego filmu. Tylko tak na dziesięć lat temu najlepiej, zdążyliśmy już ochłonąć

Will Smith potrzebował tego filmu. Pierwszy z serii rozpoczął jego karierę, drugi ją przypieczętował, więc biorąc pod uwagę jego ostatnie Suicide Disney Bright whatever Gemini the fuck bullshit - on naprawdę potrzebował tego filmu. Również my, szanujący się widzowie, intelektualiści, potrzebowaliśmy tego filmu. Tylko tak na dziesięć lat temu najlepiej, zdążyliśmy już ochłonąć. Ale hej, dajcie nam po prostu tych dwóch typów, żeby coś tam porobili przez dwie godziny, pośmieszkują, postrzelają i do domu. I tym w zasadzie jest "Bad Boys for Life", tylko trzeba mu naprawdę wiele wybaczyć.

I to już zacznijmy od razu od tego, że są tu czasem radykalne rozwiązania fabularne. I nawet nie zwracałbym większej uwagi na ich jakość na papierze, nie o to przecież w tym wszystkim chodzi. Problem mam głównie z tym, jak ten film do nich podchodzi. Nie wchodząc w szczegóły, chodzi o rozwój wydarzeń, gdzie "i tak przecież wszyscy wiemy, jak to się skończy". Te wybory fabularne, nawet jeśli są na poziomie tych z nowej trylogii Star Wars, nie mam z nimi większego problemu, po prostu męczą niepotrzebne sceny, które ciągną oczywisty "fake-out".

W tym wszystkim o dziwo jest jakaś metoda, bo pochwalić można rozwój postaci. Zwłaszcza Mike'a, którego parcie na cyngiel jest brane pod uwagę. Dalej utrzymuje swoją przerysowaną charyzmę, ale zaadresowali ten motyw, że właściwie to gość rozwala masę czerepów i być może jego zapał do akcji jest odrobinę niepokojący. Nie jest to oczywiście jakoś potężnie eksplorowane, ale jest to całkiem fajny motyw, którym można się pobawić przy tej postaci, nawet jeśli status quo zostanie zachowany. No i rozwalanie czerepów też jest, więc wszyscy zadowoleni.

Przed premierą najbardziej ciekawiło mnie, jak podejdą do tematu przejmowania serii po Bayu. Jeśli rozłożymy na czynniki pierwsze aspekty, które podobały nam się w Bad Boysach, to prawdopodobnie Michael mógłby podpisać się pod większością z nich. Czy tego chcemy, czy nie. Ciekawiło mnie więc, czy pójdą w stylistyczną kalkę, czy wykreują coś zupełnie nowego. Zrobili w zasadzie oba, jeśli pobłażliwie potraktujemy wyraz "nowy". Mamy kilka tych typowo Bayowych 360-wychodzimy-z-samochodu ujęć, które po prostu w tym filmie być musiały. W innych segmentach tak jakby na siłę starał się zrobić totalnie inaczej, do tego stopnia, że to widać. Z jednej strony popełnia te same błędy, niektóre sekwencje akcji są chaotyczne i opierają się na "po prostu strzelaniu", z drugiej jednak zrezygnował z tego mizo-homofobo-rasio podejścia, w jakim lubował się Mike Bay.

Ciężko ocenić akcję, ponieważ nie wiem gdzie leży Wasza poprzeczka. Są ludzie, którym w zupełności wystarcza, że coś się dzieje na ekranie, gdzieś tam wybucha i to tyle. Aż tak źle nie jest, jeśli miałbym stworzyć najwyższą półkę quality akcji typu Fury Road, seria Mission Impossible, czy John Wick, to Bad Boys byliby półkę, może dwie niżej, gdzieś tam obok F&F. W ogólnym rozrachunku na każdą dobrą sekwencję przypada taka, przy której można się wyłączyć.

Uczciwy fun, tak bym go podsumował. Sporo dobrych gagów, nawet jeśli część z nich mocno bazuje na tych, które znamy z poprzednich części. Albo po prostu dokładnie nimi są. Fan service bywa udany, bywa też dziwny, jak bardzo prominentne ujęcie szczurów w scenie wprowadzenia do budynku. Totalnie pamiętamy, że 17 lat temu się z nich śmialiście w drugiej części i teraz pewno Wam głupio, więc podprogowo przypominamy.

Zwiastun: