Polskie srolskie, a jednak dobre

Data:

Miałem ostatnio niewątpliwą przyjemność rozchorować się do granicy wertykalności postawy, tak więc jedyne, co pozostało mi z życia, to oglądanie filmów i pocinanie na konsoli. Wybrałem na szczęście to pierwsze i jakże duże było moje zdziwienie, gdy się okazało, że nabrałem smaku na polskie kino zeszłe. Tutaj na szczęście miałem spory wybór spośród dzieł, których wcześniej nie oglądałem. Tytuły to ważne, więc również w skupieniu chciałem je obejrzeć i może dlatego uczyniłem to dopiero teraz. Nie chcę czynić z tej notki recenzji 5 filmów, które obejrzałem, więc skupię się tylko na kolażu moich odczuć z całej listy.
Na samym początku padło na Barwy Ochronne Krzysztof Zanussiego. Film ważny, jeśli nie jeden z najważniejszych w polskiej kinematografii, bo zamiast skupiać się na problemach ówczesnych, porusza tematykę uniwersalną i ponadczasową, jednocześnie przekazując w subtelny sposób hipokryzję i kolesiostwo panującej w tamtym czasie władzy. Niesamowite studium ludzkiej psychiki zagrane tak doskonale, że nie mogłem na sekundę odwrócić głowy od ekranu.

Jak po takim dziele mogło wypaść potencjalnie jeszcze większe dzieło? Ano całkiem nieźle. Ciężko jednak, aby było inaczej, bo padło na sagę o Birkucie i Tomczyku, czyli dwóch ludzi skutych z marmuru i wylanych z żelaza. Co tu dużo opowiadać, kiedy karty ksiąg zapisano na temat tych dwóch arcydzieł? Skupię się zatem na muzyce, która od zawsze była dla mnie bardzo ważna w filmie. Wajda i jego wizja artystyczna okraszona muzyką Korzyńskiego przy współpracy z Ali Babkami wydaje się być charakterystyczna dla italo disco i filmów gangsterskich z lat 70', a nie dla poważnego dramatu i policzka w lico panującej władzy. Język filmu wręcz wylewa się na nas z ekranu, a Wajda udowadnia w nim swoje krasomówstwo. W drugiej części muzyka leży, ale za to historia i liczne nagrody rekompensują z nawiązką te braki. Brawa należą się tutaj Jandzie i Opani, którzy dzielnie kreują postaci obserwatorów, stających się z wolna uczestnikami wydarzeń. Piękne kino dla każdego i wciąż świeże.

Co następne? Zawrócony Kazimierza Kutza. Czy po trzech tak świetnych filmach mógłbym mieć coś dobrego do powiedzenia na temat diametralnie gorszego? Oczywiście, że tak, bo nie dałem się ponieść artystycznym uniesieniem Wajdy i Zanussiego, i z duchem tabula rasa usiadłem do seansu kolejnego arcydzieła o utarczkach z władzą socjalistyczną. Tym razem film już mniej odważnie sobie poczynający, bo powstały w okresie kapitalizmu i ogólnie pojętej demokracji. Czy odbiera mu to jednak laur oryginalności? W żadnym wypadku. Czy jest jednak filmem na równi wartościowym, co wcześniej wymienione? Niestety nie. Momentami slapstickowa komedia, częściej dramat psychologiczny, a i w rezultacie kino moralnego niepokoju z nutką dobrej nadziei na przyszłość. Trochę przeszkadzał mi Zamachowski, którego raz lubię, a którym czasem gardzę. Koniec końców film warty obejrzenia, ale nie w takiej obstawie.

Ostatnim filmem z tej serii była Motodrama w reżyserii Andrzeja Konica. W tym wypadku przypomniała mi się parafraza słów Millera o tym, że mężczyznę poznać po tym, jak kończy. Tutaj niestety okazałem się rozmemłanym, dupowatym kmiotem oglądając to co najgorsze na samym końcu. No czyż nie sprawdza się Fedorowicz? Sprawdza się. Czyż jak zwykle nie jest genialny Dobrowolski? Jest. Czyż nie jest słodko zobaczyć mega młodego Perepeczkę w roli zgniatacza marchewek? Jest. Niestety jako ostatni film wypadł blado i nijako, acz komedia to prześmieszna i naiwna do poziomu Scooby Doo.

Słowem podsumowania, dzień spędziłem świetnie delektując się tym, co w polskim kinie wspaniałe i pozbawione Mroczków czy Zadrożnego. Po raz kolejny zasmakowałem w takich geniuszach polskiego kina jak Janda, Zapasiewicz, Opania, Kondrat, Łomnicki i wielu innych. Nie chcę opluwać współczesnego kina, ale cóż począć, gdy wśród przygodnie zlokalizowanych na półce filmów sprzed ćwierćwiecza znajduję się pojedyncze arcydzieła, które o głowę biją wszelkie dokonania dzisiejszej kinematografii? Chyba tylko pokłonić głowę przed tworami przeszłości i pomodlić się o pot i łzy współczesnych twórców.

Tak, to naprawdę perły polskiego kina. W każdym z tych wielkich filmów ( poza "Motodramą", bo to przy nich gniot ) obok świetnych scenariuszy mamy oskarowe popisy aktorskie.

Zgadzam się, wymienione przez Ciebie filmy Zanussiego i Wajdy to rzeczy ocierające się o geniusz. Zgadzam się też, że elementem, który najbardziej się zestarzał w "Człowieku z marmuru" jest muzyka. Ja podobnie jak Ty - nie kupiłem "Zawróconego", mimo świetnej kreacji Zamachowskiego. A "Motodrama" to chyba jednak zupełnie inna historia, którą można obejrzeć raczej z powodów sentymentalnych.

Dodaj komentarz