Lonely planet

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Najsamotniejszą z planet jesteś ty kiedy odkrywasz, że nieważne jak bliskie masz osoby wokół siebie i tak jesteś sam. „Najsamotniejsza z planet” to film dla każdego, kto uczy się życia i siebie podróżując.

Tata zawsze mi mówił, że najlepszym sprawdzeniem czy chłopak wart jest zachodu jest zabranie go na wędrówkę po górach. Moja przyjaciółka zerwała zaręczyny po wspólnej egzotycznej wyprawie z narzeczonym, który się nie popisał w sytuacji kryzysowej. Samotna podróż jest najlepszą drogą do poznania samego siebie, wspólna - wystawia na wiele sprawdzianów relacje między ludzkie.

Z tego założenia wyszła reżyserka Julia Loktev. Tytuł jej filmu jest grą słów i parafrazuje słynne przewodniki dla tzw. backpackersów „Lonely planet”. Każdy kto choć raz mieszkał w hostelu na pewno trafił na tych bezkompromisowych podróżników, dla których jest to coś więcej niż przewodnik, to niemal Biblia i styl życia.

Tacy są też Alex i Nica. Wyruszają na wyprawę do Gruzji. Duże miasta i zdobycze cywilizacji omijają z daleka. Płacą grosze miejscowemu przewodnikowi i we trójkę ruszają w góry. Wodę piją z potoków, śpią pod namiotem. Gruzin łamaną angielszczyzną opisuje im napotkane rośliny, swoje życie, gruzińską historię. Czas leniwie się przelewa. Para jest młoda, beztroska, szaleńczo w sobie zakochana. Są ze sobą bardzo blisko. Widać, że znają się od lat, nie między nimi żadnego skrępowania, żadnych tajemnic. Za klika miesięcy biorą ślub. Jest idealnie.

Raz na jakiś czas przychodzi w życiu moment gdy los mówi „sprawdzam!”. I wtedy testuje nas lub naszych bliskich. Tak staje się podczas tej podróży. Dzieje się coś – właściwie incydent, który burzy wszystko co wiemy o bohaterach a przede wszystkim to, co oni sami wiedzą o sobie.

„Najsamotniejsza z planet” jest filmem niespotykanie malowniczym. Zielone gruzińskie wzgórza przytłaczają swoim pięknem, malutkie postaci głównych bohaterów nikną pod ich majestatem. Przyroda gra tu podwójną rolę, sama w sobie jest bohaterem, ale też siłą sprawczą, wyzwalającą z postaci ich prawdziwą naturę.

Niby jest to jeden z tych filmów, w których akcja rozwija się bardzo powoli, ale dawno nie byłam tak wciągnięta w historię. I to dosłownie. Podczas długiej sceny przy ognisku czułam się jakbym również siedziała wokół tego ognia, uczestniczyła w rozmowie i słuchała ich opowieści. Reżyserce udało się stworzyć kameralny świat, który wchłania widza. Bo choć pozornie nie dzieje się nic, film aż huczy od emocji. Jedno zdarzenie, które nie zostaje nawet skomentowane, wypisuje na twarzach bohaterów zmianę o 180 stopni. Zmianę, od której nie ma już ucieczki. Czy ta para po powrocie do domu będzie wciąż razem? Moim zdaniem nie.

Recenzja pochodzi z mojego bloga www.skrawkikina.com

Zwiastun: