Przeminęło z wiatrem / Gone with the Wind

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

"Przeminęło z wiatrem" jest najbardziej dochodowym filmem w historii kina. Ta hollywoodzka superprodukcja przebija inne pod względem rozmachu, wystawności czy długości trwania. Napisana w 1936 roku powieść Margaret Mitchell szybko stała się w USA bestsellerem, a producent filmowy David Selznick zapłacił za prawo do ekranizacji rekordową na tamte czasy sumę 50 tysięcy dolarów. Zdjęcia rozpoczęto w grudniu 1938 roku pod kierownictwem reżysera George'a Cukora, który po 10 dniach pracy po kłótni z producentem zrezygnował z projektu. Jego pracę kontynuował Victor Fleming, ale problemy zdrowotne uniemożliwiły mu ukończenie dzieła, któremu ostateczny kształt nadał Sam Wood. Po premierze w Atlancie 15 grudnia 1939 roku ruszył na podbój świata bijąc rekordy popularności. Zdobył 8 Oskarów oraz wiele innych nagród i nominacji. Podobno po jego obejrzeniu Adolf Hitler postanowił dofinansować niemiecką kinematografię.

Fabuła rozpoczyna się w przeddzień wybuchu wojny secesyjnej. Główna bohaterka Scarlett O'Hara - 16-letnia córka irlandzkiego emigranta podkochuje się w Ashleyu Wilkesie. Podczas balu w posiadłości Dwunastu Dębów wyznaje jemu miłość tuż po jego zaręczynach z kuzynką Melanią Hamilton, a odrzucona wychodzi za mąż za jej brata Karola. Po śmierci męża spowodowanej złapanym w okopach zapaleniem płuc decyduje się poślubić Franka Kennedy'ego - właściciela sklepu w Atlancie i dotychczasowego adoratora jej młodszej siostry, co umożliwia jej utrzymanie rodzinnej plantacji bawełny Tary. Kiedy Frank ginie w pułapce zastawionej przez Jankesów, Scarlett wychodzi za mąż po raz trzeci,tym razem za Rhetta Butlera z Charlestonu, który w Dwunastu Dębach był przypadkowym świadkiem jej rozmowy z Ashleyem, nie uczestniczył czynnie w działaniach militarnych, a wojnę wykorzystywał raczej do zarabiania pieniędzy. To małżeństwo wydaje się prawie idealne, on kocha ją niemal od początku znajomości mimo jej chłodnego zachowania, akceptuje wszystkie jej wady i przypomina ją zdolnością do przystosowania w każdej sytuacji. Ich związek rozpada się powoli, a pieczętuje to śmiertelny wypadek ich córeczki i zgon Melanii Wilkes. Odejście Rhetta ilustrują słowa "Franky, my dear, I don't give a damn" ("właściwie, moja droga, nic mnie to nie obchodzi") stanowiące perfekcyjną puentę ich wzajemnych relacji, ale ich niemal ponure znaczenie neutralizuje ostatnia w filmie wypowiedź Scarlett "After all... tommorow is another day" ("w końcu... jutro jest przecież nowy dzień") nadając całości historii jakiś uniwersalny wymiar.

W pewnym sensie film stanowi opowieść o miłości. Miłość Scarlett i Ashleya wydaje się być romantyczna i czysta, ale ze względu na konwenanse społeczne niemożliwa do spełnienia. Niemniej Ashley odrzucając Scarlett kieruje się honorem, który wynika z wyniesionych z domu sztucznych reguł, a do których wcale nie ma on przekonania. Brakuje mu nie tylko desperacji i siły przebicia, lecz również odwagi, aby je zanegować i przekuć w swoje własne szczęście. Nie potrafi być konsekwentny w dokonanym wyborze, a okresami sprawia wrażenie, że nie odróżnia miłości od pożądania. Wbrew pozorom jest bezbarwny i nijaki. Miłość, jaką darzy go Scarlett, też wygląda na zauroczenie, które nawet długotrwałe jest czymś w rodzaju fatamorgany i ma niewiele wspólnego z prawdziwymi emocjami. Podobnie wygląda jej uczucie do Rhetta, gdzie zauroczenie ustępuje miejsca wyrafinowaniu. Jedynie miłość Rhetta do Scarlett jest prawdziwa, ale zgaszona przez przeciwności i potwornie przepojona cynizmem (on sam określa to zdaniem "kochałem coś, co nie istnieje"). Jednym słowem z ekranu promieniują różne odmiany nieszczęśliwej miłości, a to skutecznie podbija serca przeciętnego widza.

Drugim elementem zapewniającym filmowi popularność jest jego tło historyczne. Początek filmu gloryfikuje wspaniałość życia południa USA. Potem można oglądać upadek tej zdawałoby się niezniszczalnej struktury. Końcowa część jest zobrazowaniem zmian, które zaszły po wojnie secesyjnej. Obraz starego Południa jest wyidealizowany. Wszyscy żyją szczęśliwie łącznie z niewolnikami, nie widać segregacji rasowej, konserwatyzmu czy ksenofobii. W narracji padają słowa o krainie dobrobytu i dzielnych kawalerów, rycerzy i dam ich serca. Ten wspaniały świat burzą brutalni Jankesi, okrutni i podli, których celem jest zniszczenie i upodlenie. Odbudowanie takiego raju w pierwotnym kształcie jest niemożliwe. Ten świat przeminął z wiatrem. Czy to nie budzi nostalgii i nie może wycisnąć z widza łez? Oprócz tego jednoznaczna interpretacja wydarzeń nie zmusza do myślenia. Widz dostaje gotową strawę duchową, a że ma ona charakter lekkostrawnej papki nie ma dla niego większego znaczenia. Rozległość barwnego fresku i patos narracji wynagradza braki. Efekt wzmocniony jest przez technikę zdjęć (poza dwoma krótkimi ujęciami w Georgii i Arkansas reszta filmowana była w Kalifornii) i piękne barwy, kolorowe kostiumy, a resztę dopełnia dobrze dobrana muzyka. Poza tym kreacje aktorskie Vivien Leigh jako Scarlett i Clarcka Gamble jako Rhetta są na wysokim poziomie, chociaż najlepszą aktorką jest Hattie McDaniel w roli Mummy (pierwszy w historii Oskar dla czarnoskórej aktorki).

Przeciwnicy tego filmu łatwo znajdą w nim wiele minusów. W niektórych scenach widać, że zamiast budynków na planie są kartonowe dekoracje. Podobnie w pewnych ujęciach zamiast aktorów widoczne są manekiny. Kostiumy w kolejnych odsłonach nie pasują do siebie. Cienie postaci nie odpowiadają tym postaciom. Dialogi brzmią czasami nienaturalnie. Noworodek wygląda na zbliżeniu jak niemowlę. Ciąża zaznaczona na początku i na końcu wydarzeniami historycznymi trwa prawie dwa lata. Rąbane drewno wygląda jak pocięte piłą. Widok z londyńskiego pokoju hotelowego jest nierealny, a w hotelu istnieje elektryczne oświetlenie, podobnie światłem elektrycznym oświetlana jest Tara. Tego typu wpadek jest całe mnóstwo Czy usprawiedliwieniem jest fakt, że film był kręcony pod gust amerykańskich rednecków?

Trzeba jednak przyznać, że twórcy stworzyli najbardziej kasowe dzieło w historii kinematografii. Podbili serca najliczniejszej publiczności na świecie. Sposób produkcji filmu w fabryce snów lat trzydziestych XX wieku był inny niż dzisiaj. Na tamte czasy stworzono arcydzieło. Nie można też zapominać o antywojennej wymowie, zwłaszcza w kontekście daty premiery, kiedy w Europie zaczynał się największy konflikt zbrojny w historii świata.

Ten film przypomina jelenia na rykowisku. Patrząc na niego można ujrzeć typowy kicz. Wystarczy jednak zmienić kąt widzenia, aby zobaczyć piękno.

Zwiastun:

Oznacz, że notka zawiera spoilery, bo przecież zdradzasz nawet zakończenie!
I proszę zmień Starlet na Scarlett i oskary na oscary, bo strasznie mnie to razi...

A co do filmu, to bardzo mi się podobał, choć jestem wielką wielbicielką książki i miałam duże opory by obejrzeć jej ekranizację. I powiem Ci, że oglądając film nie zauważam tych wszystkich błędów i wątpię by ktokolwiek nieoglądający tego filmu dziesiątki razy, mógł je zauważyć (w każdym filmie są zresztą takie błędy...).

Myślę, że dobrze iż chociaż raz Południe pokazano jako normalny kraj a nie skupiono się na wyzysku czarnych niewolników. Zapewne bowiem istniały i takie miejsca, gdzie traktowano niewolników prawie jak członków rodziny.

Moim zdaniem to nadal bardzo dobry film, chociaż ma ponad 70 lat i nie mogę go nazwać kiczem.

Ta notka powiela wszystkie istniejące, banalne schematy interpretacji i brzmi trochę jak ta książeczkowa wkładka do wydania GWTW z Wyborczej. To nie jest film o miłości, to nawet nie jest film o jednym z kluczowych momentów dla historii Ameryki, to jest film o kobiecie, która mocno odbiega od wzorca damy tamtych czasów (nie zainteresowało Cię to, dlaczego tak jest?). Robin James, która generalnie aktualnie skupia się na poszukiwaniu odwołań do feminizmu i problematyki gender w muzyce popularnej, kiedyś nazwała Scarlett protoplastką współczesnej feministki, w jej teorii kobiety silnej i wyzwolonej, postępującej na przekór standardom zachowań swojej epoki z tą różnicą, że z premedytacją wykorzystującą zasady zmaskulinizowanego świata, w którym żyła. Zdobycie Ashleya WIlkesa nie było podyktowane ani miłością, ani zauroczeniem, ponieważ dla Scarlett miłość praktycznie nie istniała i nie była najważniejsza, była jedynie motywacją do działania w realizacji mniej (wykarmienie rodziny i utrzymanie Tary) lub bardziej (zdobycie Ashleya) partykularnych celów. Zauważ, że w momencie, w którym Scarlett faktycznie może mieć Ashleya, czyli de facto może mieć w tym momencie wszystko, co pragnęła (faceta, majątek etc.), ona już go nie chce. Znajduje nową motywację do działania, którą będzie (prawdopodobnie) odzyskanie Rhetta, ale nie dowiadujemy się o tym, bo Scarlett, jak to Scarlett, pomyśli o tym jutro. Podsumowując ten wątek, nazywanie GWTW melodramatem to najbardziej krzywdząca rzecz, jaką można o tym filmie powiedzieć.

Wiadomo, że efekty specjalne się mocno zestarzały, ale co z tego? W czasach, kiedy GWTW powstawało, były to najbardziej spektakularne efekty specjalnie w historii, pożar Atlanty na zawsze stanie się klasyką w swojej działce, o której statusie 90% współczesnych produkcji może tylko pomarzyć.

@ayya świetnie to ujęłaś. Zastanawiałam się właśnie, czy ktoś nieznający książki a tylko film, może to wszystko zauważyć. Ale sądzę, że jednak tak.

Scarlett to w ogóle jedna z najciekawszych i najbardziej charakterystycznych kobiecych postaci w literaturze czy filmie.

Sądzę, że jednak w książce Scarlett jest nieco mniej 'feministyczna' niż w samym filmie. Zresztą taka stylizacja w filmie jest też trochę niekonsekwentna, co wynika z tego, że pracowało nad nim jednak kilka różnych osób.

Moja teoria a propos kreacji postaci Scarlett w filmie: to najbardziej męska postać w GWTW, bo w każdej, społecznej roli, w jakiej zostaje obsadzona, pokazuje cały tabun zachowań, które stereotypowo przypisujemy mężczyznom. Najfajniejsze są te momenty, kiedy to Rhett jest bardziej kobiecy niż sama Scarlett. Imho wszystkie słabości Scarlett nie wynikają z jej charakteru, ani tym bardziej ze społecznego zakorzenienia, ale z fizycznych różnic między kobietą a mężczyzną (bezbronność Scarlett w incydencie w tartaku). Scarlett swoją kobiecość traktuje bardzo instrumentalnie, widać to już w pierwszych scenach filmu, gdzie manipuluje każdym napotkanym mężczyzną, otaczając się zgrają adoratorów, którzy nic dla niej nie znaczą.

Ja znam te teoryjki, że Łęcka czy Telimena to feministki. Jeśli sprowadzacie gender do dośpiewywanie sobie takich historyjek, to ja dziękuję bardzo, bo to wszystko jest z czapy. Wks napisał o tym, czym film w istocie jest - kinem popularnym, romantyczną rozrywką, filmem bardzo dobrym, ale bez wielkich ambicji artystycznych.

Jeśli ktoś postrzega GWTW jako 'romantyczną rozrywkę' i nie chce wejść w ten film trochę głębiej, to faktycznie nie mamy o czym rozmawiać.

Faktycznie, nie mamy. Po prostu nie ma gdzie wchodzić, tam nic nie ma. Pusto.

@ayya ale kiedy "Przeminęło" faktycznie jest melodramatem. Taka jest jego gatunkowa przynależność. Podobnie jak "Elżbieta" jest przede wszystkim filmem historycznym, w drugiej kolejności filmem o władzy, a potem dopiero filmem, który od biedy można by uznać za feministyczny, bo przedstawia silną kobietę, która wszystkich rozstawia po kątach.

Faktycznie postać Scarlett napędza ten film. I jeśli ktoś zajmuje się feminizmem, to ma tutaj wdzięczny przykład do studiowania. Ale opisywanie "Przeminęło" wyłącznie pod tym kątem, bez wspomnienia o motywach romansowych czy historycznych, to przesada. Poza tym wks nie lubi feministek, więc nie ma co oczekiwać, że będzie podkreślał podobne wątki w notkach ;P

Nie chcę się odnosić do innych filmów, bo nie jestem fanką feminizmu, ani tym bardziej feminizujących teorii postrzegania świata, ale i GWTW i Elżbieta to filmy, gdzie na bazie pewnego schematu gatunkowego (kina historycznego), pokazano pewne, jednostkowe postawy. W konkretnym przypadku Scarlett niesamowicie wychodzące poza uwarunkowania epoki historycznej akcji GWTW, jak i nawet epoki lat 30., w której film powstawał. Mówienie o tym filmie per 'romantyczna rozrywka' to dokładnie tak, jakby powiedzieć, że książki Lewisa to fajne bajki dla dzieci.

To się męskiej części dostało :( W sumie zawsze uważałam "Przeminęło z wiatrem" przede wszystkim za melodramat i chętnie wracam do tego filmu. Do głowy by mi nie przyszło, że to interpretacja banalna. Owszem, Scarlett wyznaczała nowe trendy, ale powodowana była uczuciem do Ashleya. Była przekonana, że go kocha. Chciała go mieć blisko siebie, dla niego ciężko pracowała. Uczucie dodawało jej skrzydeł w trudnych chwilach, podobnie jak myśl o ukochanej Tarze. W pewnym momencie wiedziała, że go już nie zdobędzie, że on nigdy nie opuści Melanii (scena w ogrodzie), ale nie przestawała o nim marzyć. Nie wszystko było dla niej wygodne, ale wtedy myślała o nim. Przychodziło jej to o tyle łatwo, że wpojone jej zasady były tylko powierzchowne. W pewnej chwili zdała sobie sprawę z tego, że go nie kocha, że był jak upragniony księżyc, który chciała mieć na własność.

Przede wszystkim to melodramat, bo Rhett tak kochał Scarlett. I to jego miłość mnie wzruszała. Tak więc Wks dostało się za to, że wyeksponował wątek pierwszoplanowy. Oczywiście mógł dokonać szczegółowej analizy, ale przecież to tylko notka, skupił się na tym wątku, który jest najważniejszy.

1.@aniazsk - przepraszam za brak oznakowania spoilerów. Niemal wszystkie moje dotychczasowe notki zawierają nieoznakowane spoilery, więc nie widziałem powodu do czynienia wyjątku dla "Przeminęło z wiatrem" (nie jest to kryminał ani thriller), tym bardziej, że jest to najstarszy z filmów opisywanych dotychczas przeze mnie na stronach Filmastera. Pojęcie spoilera zatraca swoje znaczenie z upływem czasu od powstania produkcji
2.W tekście kilkakrotnie użyłem imienia Starlett, tylko jeden raz napisane było przez jedno "t"
3.W tekstach obcojęzycznych staram się używać oryginalnej pisowni, a w trakcie pisania po polsku używam pisowni polskiej nawet wtedy, gdy dotyczy słów obcojęzycznych i wyrazów funkcjonujących w obcych językach. Słowo "Oskar" dla określenia Nagrody Akademii Filmowej funkcjonuje powszechnie w języku polskim równolegle do słowa "Oscar"
4."Przeminęło z wiatrem" należy bez wątpienia do klasyki kina i do tych dzieł, które ogląda się więcej, niż jeden raz. Na stronach Filmastera niewiele jest notek dotyczących klasyki, stąd moja decyzja o napisaniu wyżej umieszczonego tekstu. Film ten oglądałem dwukrotnie: po raz pierwszy przed wielu laty, powtórnie w pierwszych dniach tego roku. W mojej notce wymieniłem informacje o zarzutach stawianych temu dziełu określając je jako minusy znajdowane przez przeciwników. Mnie nieco raziła nienaturalność niektórych dialogów i kartonowe dekoracje Dwunastu Dębów w trakcie powrotu Starlett z Atlanty. Zgadzam się, że w wielu filmach można znaleźć podobne wpadki, ale tym bardziej cenię te dzieła, które wykazują się większą perfekcją (vide filmy Anga Lee czy Stanleya Kubricka)
5.Ukazanie Południa jako normalnego kraju mogę odbierać pozytywnie. Niestety nie mogę tego powiedzieć o sposobie pokazania świata Jankesów. Dlatego czułem się w obowiązku ująć to w mojej notce

Wks, nadal źle piszesz, Scarlett, nie Starlett i o to Ani chodziło,a nie o dwa "t" :)

1) Zawsze jak oglądam jakiś film pierwszy raz, to nie chcę znać szczegółów. I niezależnie, czy to nowość czy film bardzo stary. Oczywiście w przypadku starszych filmów, zwłaszcza tych znanych trudno nie kojarzyć ogólnie fabuły. Jednak pisanie w recenzji jak rozwiązane zostaną wszystkie główne wątki, to dla mnie trochę za dużo i jednak wymagałoby oznaczenia.

2) To już zauważyła Pilotka, że chodzi o brak c ;)

3) Właśnie dziwi mnie to, że coraz powszechniej stosuje się tę wersję Oskar zamiast Oscar. Jakoś nikt nie pisze majkrosoft czy jutjub. To jednak nazwy marek i jestem za tym, by pozostawiać je w oryginalnej pisowni.

4) Trochę mnie zraziła ilość wytkniętych błędów, bo po prostu to wyglądało na przepisanie listy wpadek z jakiejś strony, a nie na błędy, które rażą każdego, kto ogląda ten film.

5) To jak najbardziej rozumiem.

3. Różnica polega na tym, że Oskar jest zwykłym używanym w Polsce imieniem, chociaż może ostatnio mało popularnym
http://pl.wikipedia.org/wiki/Oskar_%28imi%C4%99%29 . Możesz to uznać za tłumaczenie, tak jak Złotego Lwa nie nazywamy Il Leone d’Oro :)

@Aquilla sensowne wyjaśnienie, od teraz nie będę się już tego czepiać ;)

Co do całej dyskusji, to też mam do wtrącenia kilka słów.

Odniosę się bardziej do książek, bo te znam lepiej, ale do filmów to też ma zastosowanie. Dla mnie "Przeminęło z wiatrem" to powieść o Scarlett.

Warto prześledzić jej losy:
Najpierw jest próżną dziewczynką, beztrosko żyjącą od pikniku do balu, w której kochają się wszyscy chłopcy i której usługują niewolnicy.
Następnie staje się niepokorną wdową, która sprzeciwia się konwenansom i nie chce w wieku 20 lat pogrążyć się w wiecznej żałobie po niekochanym mężu.
Następnie staje się wybawicielką - najpierw ratuje Mel i jej dziecko, później chroni Tarę i jej mieszkańców. Potrafi nawet zabić, by ochronić swych najbliższych.
Dla dobra Tary decyduje się nawet sprzedać siebie samą. Gdy Rhett odrzuca jej ofertę, zdobywa Franka.
Później staje się kobietą przedsiębiorczą. Prowadzi własny biznes, co w tamtych czasach wywoływało sprzeciw społeczeństwa.
Następnie ulega urokowi Rhetta i jego pieniędzy. Wydaje jej się, że spełnia swe marzenia, że ma prawie wszystko, by być szczęśliwą. Wszystko, prócz Ashleya...
Bo Scarlett jest uparta i zawsze chce to, o czym zamarzy. Nie wie, że prawdziwą radość przynosi jej walka o to, a nie samo zwycięstwo.
Gdyby Scarlett miała nieco bardziej refleksyjną naturę, to zorientowałaby się, że Ashleya wcale nie kocha, za to Rhett jest miłością jej życia.

Historia Scarlett to moim zdaniem główny wątek "Przeminęło z wiatrem".

Co do tego czy Scarlett to feministka, to ja uważam, że nie. Ona nie chciał zdobyć czegoś dlatego, że jest kobietą i też ma prawo coś osiągnąć. Ona chciała po prostu zajmować się tym co potrafi. A swoją kobiecość umiała do tego celu umiejętnie wykorzystać.
Być może niektórzy od razu widzą w niej feministkę, bo jest główną, bardzo charakterystyczną bohaterką, czego nie spotyka się tak często w filmach czy książkach.

Warto zauważyć, że Scarlett to autorka pewnej dewizy życiowej. Otóż uważała, że nie warto martwić się czymś dziś, lepiej pomyśleć o tym później, bo przecież "jutro będzie nowy dzień". To pewien sposób życia, który znalazł naśladowców (np. moja mama wyznaję taką zasadę).

Dlatego, że uważam iż "Przeminęło z wiatrem" to opowieść o Scarlett, to nie mogę się zgodzić, że jest to melodramat. Prawdziwy melodramat to sequel tej historii, książka Alexandry Ripley "Scarlett" i film pod tym samym tytułem. W tym sequelu chodzi jedynie o związek Scarlett i Rhetta, i nie jest ważne ani tło historyczne, ani inne wątki.
Uwierzcie, porównując "Przeminęło z wiatrem" do "Scarlett" naprawdę można dostrzec różnicę między dramatem obyczajowym a melodramatem.

Pisałam o filmie, uważam, że film skupia się najbardziej na spektakularnie rozegranym wątku miłosnym na tle świata, który odchodzi bezpowrotnie do przeszłości. Nie na losach Scarlett, one są ukazane jakby mimochodem. W książce oczywiście było inaczej, masz rację. Mimo wszystko uważam, że to dzieło niezwykłe, udało się w jakiś dziwny sposób oddać ducha książki Margarett Mitchell, co wydawało się niemożliwe. Wiele osób i współcześnie kolejny raz sięga po ten film. Czyli jest w nim coś więcej niż powierzchowna historia miłosna, jakich wiele. Może to dawna Ameryka, świat, który na zawsze odszedł do przeszłości? Dam w pięknych balowych sukniach, eleganckich dżentelmenów w znakomicie skrojonych garniturach, którzy czcili damy swego serca? A może znakomite kreacje aktorskie: Vivian Leigh i Clarka Gable'a?

Na temat "Scarlett", zarówno książki, jak i filmu zarzucę zasłonę milczenia...

@Pilotko, zgadzam się z Tobą. Film widziałam tylko raz, a książka jest moja ulubioną, więc to ją znam bardziej i na niej się opieram. I pewne przez znajomość książki inaczej patrzyłam na film, widząc w nim więcej niż historię miłosną. Ale masz rację, coś inni też muszą widzieć w tym filmie coś więcej, skoro wciąż go chętnie oglądają :)

Bohaterka filmu "Przeminęło z wiatrem" ma na imię Scarlett. Mój błąd w pisowni jest więc oczywisty, wynika prawdopodobnie z tkwiącej w podświadomości nazwy Starlet modelu samochodu miejskiego Toyoty, jaki dla niektórych osób z mojego pokolenia miał kiedyś statut kultowego, a zarzut aniazsk przytaczający jego nazwę zbił mnie z tropu.
Odnośnie informacji o zarzutach stawianych filmowi konsekwentnie unikam słowa "błędy". W języku angielskim określane są nazwą "goofs", które znaczeniowo bliższe są polskiemu słowu "ciekawostki" niż używanemu przez niektórych tłumaczeniu "głupstwa, głupoty, gafy". Na niektórych portalach (Filmweb, IMDb) gromadzone są całe ich wykazy. Przytoczone przeze mnie w notce były jednak moimi własnymi spostrzeżeniami. Raziły mnie tylko dwa z nich i o tym napisałem już wcześniej.
Jeśli chodzi o porównanie omawianego filmu z książką,to znam to zagadnienie wyłącznie z dostępnych analiz, a nie z osobistej lektury powieści. Nie jest to mój typ literatury. Pisanie o tym w mojej notce byłoby tylko powielaniem tego, co już zostało przez innych powiedziane (niekoniecznie w Gazecie Wyborczej, mój gust filmowy różni się od gustu Pawła Felisa).
Co do interpretacji feministycznych, to stanowią one ciekawy sposób odbioru "Przeminęło z wiatrem". Nie są jednak moimi interpretacjami.

Może trochę nie w czas. ale trudno :)

Czy w postaci Scarlett Ohary płeć naprawdę odgrywa decydującą rolę? Chyba nie, można by "odwrócić" płcie bohaterów bez większej straty dla historii i psychologicznego prawdopodobieństwa (może nieco przesadzam).

Dla mnie główna bohaterka jest ukazana jako idealny Amerykanin. Jest silna, zdecydowana, sprytna, nie załamuje się tylko działa mimo wszystko. Jest ucieleśnieniem amerykańskiego snu, podnosi się z nędzy (prawie) własnymi siłami by mieć miliony. Może nie grzeszy wielką wiedzą, mądrością, czy dobrym wychowaniem, ale to jej niepotrzebne. Zestaw cech jakimi jest obdarzona świetnie pasuje do etosu Amerykanina.

Dodaj komentarz