Odrobina, a jednak zbyt wiele

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Alan Rickman wyreżyserował póki co dwa filmy. Pierwszego, adaptacji sztuki Sharmana MacDonalda, pod tytułem „Zimowy gość” nie widziałam. Drugi, kostiumowy romans z gatunku komediodramatu, czyli „Odrobina chaosu” wywołał we mnie mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony rzucają się w oczy wyraźnie liczne wady i pewien brak szlifu, z drugiej zaś – smutne spojrzenie mojej nowej miłości, Matthiasa Schoenaertsa.

Ludwik XIV (Alan Rickman) postanawia wyprowadzić się na wieś, do Wersalu. W tym celu zatrudnia André Le Nôtre’a (Matthias Schoenaerts) by zaprojektował i zrealizował najpiękniejsze ogrody jakie świat widział. Nadworny ogrodnik kompletuje grupę najbardziej utalentowanych i wizjonerskich realizatorów, byle sprostać oczekiwaniom władcy, które nieustannie się zmieniają. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Le Notre angażuje do pracy młodą wdowę, pasjonatkę ogrodnictwa, Sabine De Barra (Kate Winslet). Nieprzyzwyczajona do przepychu, zamieszania i pałacowych intryg kobieta odmienia niejedno serce. Ale czy uda się jej wyleczyć własne?

Tak naprawdę trudno powiedzieć, o czym jest „Odrobina chaosu”, ponieważ wydaje się, że brakuje produkcji mocnej osi. Po trosze opowiada o stracie dziecka, śmierci i traumie; po trosze o męskiej dominacji; ale także o pasji, o trudnej miłości, o zależnościach i uzależnieniach oraz samotności. A wszystko to, niestety, zarysowane tylko pobieżnie, muśnięte zaledwie. Nic nie wybija się na pierwszy plan, by widza omotać i zwalić z nóg. Nie można jednak powiedzieć, że nie ogląda się tej historii bez pewnej nietypowej przyjemności.

Bo chociaż całość jest chaotyczna, a chwilami wydaje się, jakby ktoś powycinał z niej istotne sceny, tak, że widz część historii musi rekonstruować we własnym zakresie, to jednocześnie pozostaje niespodziewanie magnetyczna. Relacje bohaterów są więcej niż wieloznaczne, w większości po prostu nie wiadomo o co chodzi, ale to chyba właśnie pragnienie zrozumienia nieskładności uczuć i wrażeń zmusza widza do wpatrywania się w ekran. Powracające pytania, czy Le Nôtre i Sabine coś do siebie czują, czy to tylko porozumienie na podstawie wspólnych pasji albo prywatnego cierpienia w związkach; czy odważą się wykonać pierwszy krok, czy poddadzą się przerażeni – hipnotyzują. Nie jest to jednak, mimo wszystko, hipnoza z gatunku telenoweli. To po prostu skomplikowana, trudna i pełna traum nieśmiała relacja, którą łatwiej zdmuchnąć niż pozwolić jej zapłonąć.

Wybrzmiałoby to wszystko jednak zdecydowanie wyraźniej, gdyby zaakcentować i rozwinąć niektóre wątki. Małżeństwo Le Nôtre’a mogłoby zaistnieć w wersji zdecydowanie bardziej rozbudowanej, dzięki czemu cała fabuła wydawałaby się mniej mglista. Podobnie sam wątek życia na dworze. Nawet zmagania z przeszłością Sabine jest jakby niedokończony, jakby bohaterka gubiła i naprzemiennie podnosiła swój bagaż. Brak tutaj konsekwencji. W ostatecznym rozrachunku film wydaje się być o wszystkim i o niczym.

Dobór aktorów oraz ich realizacje wypadają za to całkiem przekonująco. Co prawda Kate Winslet miewa chwile, gdy wygląda jak przepracowana kura domowa po pięćdziesiątce, a nie pełna pasji zmęczona przeszłością i ciężką pracą niewiasta, ale należy wziąć pod uwagę różnicę czasów – inaczej młoda wdowa prezentowała się za czasów Ludwika XIV, a inaczej ma się rzecz obecnie. Fantastycznie, jak dla mnie bez żadnych zastrzeżeń, wszedł w rolę Matthias Schoenaerts, chociaż tutaj niemało zyskał dzięki naturalnej urodzie – nieco melancholijnego, zagubionego i przeraźliwie smutnego wiecznego chłopca. Lekko karykaturalnie, ale to dobrze, zaprezentowali się Alan Rickman oraz Stanley Tucci, jednak to przydało „Odrobinie chaosu” komediowej lekkości.

Zdjęcia oceniam dobrze, zwłaszcza w pierwszej i ostatniej części produkcji. Pomiędzy wstępem i finałem strona wizualna wypada nieco blado, chwilami zbyt szaro i przeciętnie, ale zdarza się i kilka nastrojowych kadrów. Szkoda, że znikające za ramami ujęć mary Sabine pojawiły się w tak małym natężeniu, ale to bardziej wina nie do końca dopracowanej fabuły niż pracy operatora.

„Odrobina chaosu” to pomimo licznych wad konceptualnych film niezły. Z pewnością uwiedzie fanów gatunku – kostiumowych romansów z dramatyczną nutą – całą resztę może jednak nieco znudzić. Gratulacje należą się Alanowi Rickmanowi przede wszystkim za to, że nie przesadził w najgorszą z możliwych stronę i nie uczynił z wybranej przez siebie historii mdłej i zbyt lirycznej telenoweli w strojach z epoki. Gdyby dopracować scenariusz mogłoby być mimo wszystko znacznie lepiej i na to liczę w przyszłości.

Zwiastun: