12 years a slave

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Poprzedni film Steve’a McQueena – Wstyd – z kretesem przegrał oscarowy wyścig. Jak twierdzili złośliwi, nie tyle z powodu niskiego poziomu artystycznego, ile pruderii jurorów, którym nie w smak było oglądanie Michaela Fassbendera biegającego nago po ekranie. Tym razem Brytyjczyk postanowił pokazać, że potrafi głaskać Akademię tak samo sprawnie, jak drażnić. Zniewolony – naszpikowany gwiazdami, brzmiący muzyką Hansa Zimmera, pieczołowicie odtwarzający realia epoki – porusza temat ważny i bolesny, ale nie kontrowersyjny. Rezultat? Film uzyskał siedem nominacji do Złotych Globów i pewnym krokiem zmierza po inne trofea.

Dwadzieścia już lat temu Steven Spielberg opowiedział Amerykanom o Holocauście, przedstawiając im postać niemieckiego przedsiębiorcy, który ratował Żydów, zatrudniając ich w swojej fabryce. Podobnie jak Lista Schindlera, Zniewolony ukazuje nam niegdysiejszą tragedię, amerykańskie niewolnictwo, przez pryzmat prawdziwej indywidualnej historii. W tym wypadku jest to opowieść o Salomonie Northupie – wolnym obywatelu Nowego Jorku, porwanym i sprzedanym w niewolę na Południe. W stanie niewolniczym spędził on ponad dekadę, by później opisać swe przeżycia w książce stanowiącej kanwę dla omawianego filmu.

Cokolwiek by sądzić o romansie McQueena z mainstreamowym kinem historycznym, trudno nie pogratulować mu wyboru materiału źródłowego. Opowieść o człowieku, który utracił wolność, to ten rodzaj historii mający szansę najsilniej przemówić do współczesnego widza i najlepiej zilustrować nieszczęście, jakim jest niewola. Cierpienie bohatera to nie tylko konieczność ciężkiej pracy, spełniania zachcianek sadystycznego właściciela, rozłąka z rodziną. To przede wszystkim dojmujące pragnienie wolności – pragnienie, które popychać go będzie do desperackich działań i którego nigdy nie porzuci.

Próby sportretowania nieludzkiego procederu – czy to masowego gazowania Żydów, czy to handlu ludźmi – w filmie dla szerokiej publiczności niosą ze sobą wiele zagrożeń. Realizując Listę Schindlera, Spielberg nie oparł się pokusie, by zamienić swój film w popis techniczny, aktorski i reżyserski kosztem prezentowanego, drastycznego tematu. Rezultatem było dzieło, przy którym przez większość czasu można beztrosko chrupać popcorn, nie ryzykując, iż uwięźnie on w gardle. McQueen wywiązał się z zadania nieco lepiej. Popada od czasu do czasu w manierę natrętnego emocjonalnego terroru, nie zapomina jednak, że najdosadniejszy bywa nagi realizm. Zniewolonego zapamięta się długo, nie tylko ze względu na wybitne aktorstwo i doskonałe zdjęcia. To spójny obraz porażającego terroru i rasizmu panoszącego się niegdyś w kraju słynącym z uwielbienia dla indywidualnej wolności.

Właśnie słowo „terror” jest odpowiedzią na pytanie zadane przez Calvina Candy’ego w Tarantinowskim Django: „Dlaczego oni nas wszystkich nie pozabijają?”. Zniewolony pulsuje panicznym strachem przed niewolniczą rewoltą. Plantatorzy chronią się prewencyjnie, brutalnie karząc niesubordynację. Tarantino potępił Południowców hurtowo, portretując ich jako bestialskich hipokrytów. McQueen udowadnia, że właściciele niewolników również bywali swego rodzaju zakładnikami zastanej sytuacji, uprawiając zbrodniczy proceder i topiąc wyrzuty sumienia w rasistowskich przesądach. Z dwóch właścicieli, którym służył Northup, bardziej przerażającym jest być może ten, którego bohater poprosił o pomoc. Po to, by otrzymać odpowiedź, której uniwersalność może wzbudzić grozę: „Nie chcę tego słyszeć”.

Recenzja pierwotnie ukazała się w magazynie Literadar - skład popkultury (luty 2014)

P.S. Jaki jest wynik wyścigu po Oscary, każdy wie ;)

Zwiastun: