Batman Begins Revisited

Data:
Ocena recenzenta: 6/10
Artykuł zawiera spoilery!

Po groteskowej porażce, jaką był "Batman i Robin", nolanowski reboot przygód Batmana stał się prawdziwym objawieniem. Ten Mroczny Rycerz miał swój własny, unikalny styl, bardziej nowoczesny i brudniejszy niż burtonowskie gotyckie ekstrawagancje, i tak daleki od schumacherowego festyniarstwa, jak tylko się dało. Ale nadal miał swoje cudowne zabawki, dostarczane podczas scen żywo przypominających wizyty Bonda w pracowni ekscentrycznego konstruktora Q. To było TO. A potem... potem pojawił się "Mroczny Rycerz", który następnie "Powstał" i nadszedł czas na nostalgiczny powrót do pierwszej części trylogii. O matko, pomyślałam oglądając końcowe napisy, jaki to był słaby film.

Name's B... Bale. Christian Bale.

Słaby, bo jednak nie zły - co Nolan to Nolan. Ale teraz widzę, jak mocno oczadziałam wówczas, podczas pierwszego seansu. Z radości, że wreszcie nie widzę narcystycznego Batmana w kostiumie z bat-cyckami, i z wielkiej satysfkacji towarzyszącej finalnym scenom akcji, dałam sobie wcisnąć zadziwiająco dużo kitu. "Batman Początek" oglądany po raz drugi okazuje się być pełen irytujących ułomności.

Weźmy pierwszą z brzegu: skupiając się na postaci Ra's Al Ghula, Nolan zaprzepaszcza potencjał tkwiący w innym legendarnym przeciwniku Batmana - Strachu na Wróble. Cillian Murphy wykonuje kawał świetnej roboty, wcielając się w zimnego, niebieskookiego psychiatrę-wariata, niestety sam film działa przeciwko niemu. Strachowi poskąpiono bowiem jakiejkolwiek, nawet pretekstowej, backstory. Kim właściwie, do diabła, jest profesor Crane? Jak związał się z Ligą Cieni? Skąd wzięła się jego obsesja na punkcie tajemniczego halucynogenu, który aplikuje swoim pacjentom? Nolan przywołał Stracha z pustki, gdy był mu narracyjnie niezbędny, po czym odesłał w tę samą próżnię, pokonanego przez babę-prawnika. Gorzej już chyba być nie mogło i nie pomagają nawet epizodyczne, ale zawsze mile widziane, wizyty Crane'a w kolejnych częściach trylogii.


Kobieta bez klasy, mężczyzna bez przeszłości

Teraz zwrócicie mi zapewne uwagę, że i Joker w "Mrocznym rycerzu", arcydziele kina superbohaterskiego, nie mógł się pochwalić zbyt rozbudowaną przeszłością. Jest to jednak przypadek szczególny, bo jego anonimowość, jego ubrania bez metek, jego brak dokumentów, wreszcie jego apaszowskie ballady o pochodzeniu blizn na twarzy - to część autokreacji. Konstrukt zwany Jokerem to genialne połączenie tego, co wyraziste, z tym, co bezimienne . Każdy może zostać takim uśmiechniętym terrorystą, bo wiadomo, szaleństwo jak grawitacja, małe popchnięcie wystarczy. A Crane? To po prostu niedorobiony fragment scenariusza. I tyle.

Nie jest to jednak jedyna postać, nad którą można się popastwić. Na horyzoncie majaczy bowiem Katie Holmes jako Rachel Dawes, najbardziej idiotyczny wybór od czasu obsadzenia Julianne Moore w roli agentki Clarice Starling. Nolan co prawda szybko ten błąd naprawił w "Mrocznym rycerzu", dodając mu kolejny plus kosztem biednego "Batman Begins". Maggie Gyllenhaal jest w roli Rachel pewna siebie, asertywna, wyluzowana, kuta na cztery nogi, a do tego bardzo kobieca. Holmes daje nam typową sztywniaczkę, bez autorytetu, bez wdzięku, a jedynie bardzo zawziętą i moralnie kryształową. Trudno nie solidaryzować się z profesorem Crane, który na jej widok reaguje zwykle bardzo dyskretnym, ale pełnym lekceważenia uśmieszkiem.


"Teraz żałuję, że nie uważałem na ZPT"

Jednak nie to jest najgorsze. Najgorsza jest nuda. Nuda, o której zapomina się podczas końcowe, szaleńczej sceny, gdy los Gotham wisi na włosku, a na ringu zostają już tylko prawdziwi twardziele i komunikacja miejska. Burton w swoim pierwszym "Batmanie" dał nam bohatera już ukształtowanego, jedynie nawiązując do tragedii z dzieciństwa. Nolan zdecydował się na origin story, z odkrywaniem jaskini, projektowaniem kostiumu i własnoręcznym rezaniem stalowych bat-rzutków. W rezultacie czułam się trochę jak na filmie dokumentalnym o modelce przygotowującej się do pokazu najnowszej kolekcji Diora. Zaciekawienie - tak. Ekscytacja - nie. Wątki związane z Ligą Cieni rozwijają się tak niemrawo, że zostają po prostu przytłoczone przez problemy Bruce'a związane z wyborem koloru Batmobilu. Kiedy wreszcie Batman stanie się Batmanem, wszystko nabiera tempa, ale ten moment nadchodzi zdecydowanie za późno.


"Początki słabe są, ale dalej trenuj, a Rycerzem Mrocznym zostaniesz"

Pozostają jeszcze drobiazgi w rodzaju montażu "ręka, noga, mózg na ścianie" w większości scen walki. Pojedynki z Al Ghulem są zawsze zrealizowane nienagannie, nie wykluczam więc, że jest to element artystycznej koncepcji, mającej zobrazować wyższość szybkiego jak błyskawica Batmana nad mafijnymi mięśniakami. Ale nawet jeśli tak jest, to ta koncepcja za bardzo nie działa - są to po prostu sceny irytujące. Z tego również Nolan wyciągnął naukę na przyszłość, rezygnując z podobnych wyskoków w "Mrocznym".

Lista zażaleń gotowa. Nie chcę być jednak zbyt okrutna, bo mimo wszystko ta odsłona przygód Batmana pozostanie na zawsze w moim fanbojskim serduszku jako dostarczycielka kilku rzeczy wspaniałych. Wspaniały jest tu na przykład Liam Neeson jako Ra's Al Ghul, prawdziwy wojownik i duchowy mistrz. Wspaniałe postaci drugoplanowe - Alfred, Gordon i Fox. Spodobał mi się też nieśmiały flirt z ideą społecznej odpowiedzialności. Stale podkreśla się tu fakt, iż ojciec Bruce'a był filantropem, który niemal stracił swoje bogactwo, usiłując podźwignąć Gotham po ekonomicznym krachu. Po kryzysie 2008 roku, za który odpowiedzialność w dużym stopniu ponoszą finansowe elity, oglądanie tego Batmana dostarcza ponurej, ale jednak refleksji, sytuując ten film na nieco wyższej półce niż zwykłe hollywoodzkie kino rozrywkowe. A propos rozrywki: nie trzeba już chyba po raz kolejny wspominać o emocjonującym jak diabli pojedynku w pędzącej kolejce. Rozpoczęcie kolejnych dwóch Batmanów od scen akcji było następnym świetnym pomysłem, na który Nolan nie wpadł jeszcze podczas realizacji "Begins". Summa summarum wygląda na to, że "Batman początek" był po prostu treningowym workiem, na którym Christopher ćwiczył reżyserskie mięśnie przed kolejnymi częściami. I biorąc pod uwagę późniejsze rezultaty - nie sposób narzekać.


"Tym razem, Alfredzie, zrobimy to jak należy"

Zwiastun:

Tego Batmana widziałam tylko raz, ale fakt - strasznie mi było przykro, że tak potraktowali Stracha na wróble. Tylko, że wtedy myślałam, że postać wróci w kolejnych częściach (w trzeciej był, ale też jakoś niemrawo). Heh - pamiętam jak w dzieciństwie po odcinku kreskówki ze Strachem parę dni bałam się zasnąć.

Crane pojawia się też w drugiej części, odgrywał sporą rolę w kampanii wirusowej, która do nas nie dotarła. Ale Batman szybko go pacyfikuje. Szkoda.

A stary animowany Batman z kwadratową szczęką w ogóle jest dość straszny (taki np. odcinek z Clayface, nocne koszmary instant), wg mnie nie nadaje się dla małych dzieci.

W drugiej części nie pamiętam - Joker mi go przesłonił :) . Co do kreskówki - tak - zdecydowanie nieodpowiednie dla pięcioletniej dziewczynki. Ale i tak oglądałam. Tak się przymierzam i przymierzam to odświeżenia sobie tej serii. Tak okiem dorosłego.

Dodaj komentarz