Chaos wszechmogący

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Od momentu, kiedy przeczytałam recenzję z gazecie, wiedziałam, że muszę iść na "Pi", gdyż entuzjastycznie uczęszczam na filmy o naukowcach. Niezależnie od tego, czy są genialni i mefistofeliczni ("Dr Strangelove") czy tylko genialni ("Piękny umysł") - z jakiegoś powodu innych na ekranie widuje się rzadko (jeśli nie liczyć statystów w fartuchach). Nie przeszkadzało mi szczególnie, że nakręcił go jakiś zupełnie nieznany Aronofsky i że grają go nieczęsto w małej salce. Poszłam więc - od tej pory Aronofsky jest dla mnie guru a "Pi"... No cóż, osądźcie sami.

1. Matematyka jest językiem natury

Trudno jest streścić fabułę tego filmu nie popadając w lekki bełkot. Główny bohater, Max Cohen, jest matematykiem zajmującym się teorią liczb, obdarzonym w kolejności geniuszem, potężną migreną i usprawiedliwioną skłonnością do manii prześladowczej. Zaszyty w domu przed komputerem, poszukuje prawidłowości w zachowaniu rynków finansowych, wiedziony przeczuciem, że tym przypadkowym gąszczu liczb kryje się uniwersalna prawda. Ma w tej dziedzinie pewne sukcesy, jest więc pod czujną obserwacją zarówno rekinów giełdowych, jak i ortodoksyjnych Żydów, którzy podejrzewają, że jego odkrycie może mieć wielkie mistyczne konsekwencje. Gdy Max zbliża się do celu, natarczywość obserwatorów rośnie, aż wreszcie stawką staje się nie tylko jego wiedza, ale i jego życie.

2. Wszystko wokół nas można wyrazić i zrozumieć przez liczby

"Pi" to nie tyle film ile raczej rodzaj hipnozy. Transowa muzyka Clinta Mansella, ascetyczna kolorystyka, specyficzny montaż i do tego wszystkiego rozbuchany, wielowątkowy scenariusz, składają się razem przeżycie na granicy psychodelii. Wielką radość sprawiają różnorodne smaczki wzięte żywcem z popularnych książek o teorii chaosu, takie jak piękne zdjęcia dwóch mieszających się, różnokolorowych płynów. Aronofsky nie daje widzowi momentu na wytchnienie, obrzucając go złotymi proporcjami, ciągami Fibonacciego, kursami giełdowymi, go, kabałą i mrówkami. Wszystko to jakimś cudem spina centralna postać, którą wiarygodnie i ofiarnie zagrał Sean Gullette. Ten tematyczny melanż bywa ciężkostrawny, a już na pewno powierzchowny, ale niewątpliwie tworzy klimat. Jak dotąd tylko "Dziecko Rosemary" zapewniło mi taką lekcję paranoi. Philip Dick z pewnością klepnąłby Aronofsky'ego w ramię, uprzednio obejrzawszy się przez własne.

3. W wykresach tych liczb pojawiają się wzorce

Pomimo że "Pi" wydaje się poruszać jednocześnie ogromną liczbę zagadnień, w gruncie rzeczy sednem tego filmu jest władza nad światem. I to nie w potocznym znaczeniu - jako władanie ogółem ludzkości - ale w najszerszym możliwym. Zarówno rynki finansowe, wspomniane tu wprost, jak i pogoda czy nawet zachowanie cząstek dymu w powietrzu są układami o ogromnej złożoności, które można modelować tylko z określoną, niewielką zresztą, dokładnością. Jest to niezdobyta bariera, którą jednak Max Cohen usiłuje pokonać , bo za nią - jak sugeruje nam reżyser - kryje się odpowiedź na życie, wszechświat i całą resztę. Oraz, co za tym idzie, nieograniczona potęga. Sama ta idea to oczywiście mistycyzm, jednak podbudowany tym, co napędza wielu naukowców. Mianowicie wiarą w to, że przyroda jest w gruncie rzeczy prosta i elegancka. Nie szkodzi, że wszędzie aż kłębi się od różnorodnych form życia, które grają na nosie eksperymentatorom - tak naprawdę pod spodem jest jednolity zestaw zasad. W skrajnym wypadku - zestaw 216 cyfr.

Zatem - przyroda pełna jest wzorców.

Pomimo wszystkich wad "Pi", których nie zamierzam tu usprawiedliwiać, warto się z nim zapoznać. Dlaczego? Ponieważ ma impet rozpędzonego czołgu. Aronofsky, bez pieniędzy i nawet bez pozwoleń na kręcenie w plenerach, stworzył klasyczny debiut geniusza. Film aż gotuje się od pasji, choć nie ma jeszcze tej chirurgicznej precyzji, z którą "Requiem dla snu" odmierzał widzowi kolejne porcje bólu. Środki wyrazu - kolorystyka i zdjęcia, montaż, muzyka - są używane świadomie i odważnie, przede wszystkim zaś oryginalnie. Być może jest to oryginalność przesadna, nie grzesząca szacunkiem dla nikogo, także dla widza. Ale jeśli już mowa o szacunku, takim właśnie postępowaniem Aronofsky zjednał sobie mój.

Zwiastun:

Może przy okazji mały spinacz o naukowcach ;)

To jest myśl! :) Myślę, że niedługo się zmobilizuję.

Tak, tak, ja też czekam ;)

O, dobry pomysł. Też czekam;)

Świetny tekst, mam tylko jedno pytanko - czy Ty masz coś wspólnego z matematyką? Jako matematyk mógłbym bowiem dyskutować o prawdziwości tezy o "zagadnieniach, z którymi matematyka radzi sobie słabo". No ale to chyba nie to forum :)

Jako przyrodnik używam statystyki. To raczej wąska specjalizacja. Jeśli chodzi o teorię chaosu, to jestem chyba w sytuacji podobnej do Aronofsky'ego kiedy kręcił ten film - trochę czytałam i ciekawi mnie to, ale tak naprawdę się na tym nie znam. A już na pewno nie mam jak dyskutować z ekspertem. Z tego co wiem wszelkie modele zjawisk o jakich mowa w "Pi" są niedoskonałe. Nie jest możliwe przewidywanie kursów giełdowych na następny dzień. Ale jeśli uznajesz ze swojego stanowiska, że to nie ma sensu i wytkniesz mi konkrety, zakasuję rękawy i poprawiam ten akapit. :)

No to wiele się wyjaśniło ;)

Co się niby wyjaśniło? ;)

Nie, nie, skąd :)
Tylko to, że czegoś nie można przewidzieć, nie znaczy, że nie jest modelowalne matematycznie. Przewidzieć to nie można nawet wyniku rzutu monetą, ale opisać matematycznie (jako zmienną losową o określonym rozkładzie prawdopodobieństwa) oczywiście można.
Jeśli chodzi o przewidywanie kursu giełdowego, to jest jeszcze gorzej, bo to wypadkowa indywidualnych decyzji, a jeśli odrzucimy pogląd, że ludzie są deterministycznymi i przewidywalnymi robotami, to jasne jest że ich decyzji nigdy nie można idealnie przewidzieć.
W skali mikro świat funkcjonuje stochastycznie (losowo), na szczęście w skali makro (dzięki prawu wielkich liczb) indywidualnie losowe decyzje trochę się znoszą i pojawia się jaki taki porządek. Reasumując ten mini wykład - coś tam przewidzieć się da, ale nigdy nie doskonale i nie jest to wina matematyki :)

Faktycznie wyraziłam się nieprecyzyjnie. Wprowadziłam poprawki (mam nadzieję, że właściwe), bo to nie może tak być, żeby recenzja filmu o matematyku była mało ścisła. ;)

UWAGA SPOJLER

Jestem bardzo ciekawa, jak interpretujecie zakończenie filmu. Ja i osoba, z którą oglądałam PI zrozumieliśmy je zupełnie inaczej. Oto obie wersje:
- optymistyczna/pozytywna: bohater wszedł niejako na kolejny poziom oświecenia i zrozumiał, że oprócz obsesyjnego szukania reguł należy czasem trochę pocieszyć się światem,
- pesymistyczna/negatywna: bohater stwierdził że mądrość jest wyłącznie źródłem bólu i nieszczęścia i lepiej być szczęśliwym głupcem.
Zapewne można powiedzieć, że obie (a może i jeszcze inne) są możliwe, ale ciekawa jestem jakie są pierwotne odczucia innych.

To jest chyba typ filmu, w którym to widz decyduje o tym, co oznacza zakończenie. Ja interpretuję go inaczej za każdym razem, kiedy mnie ktoś o to zapyta. Dzisiaj na przykład tak:
Max to ucieleśnienie ludzkiej chęci poznania. Ostateczna wiedza, której szukał (i którą w końcu znalazł) oznacza kres dalszych poszukiwań - nie ma już więcej tajemnic do odkrycia. Bohater po prostu odkłada narzędzia i wychodzi z laboratorium.

Film jest naprawdę dobry, trzyma poziom i ma charakter. Jednakże jeżeli chodzi o samą formę to może on stracić trochę jeżeli wcześniej oglądało się inne filmy Aronofskiego, gdyż powiela niektóre motywy.

Hm. Dla mnie to było odkrycie, bo nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałam. Oglądałam chronologicznie. Nie wiem też, na ile to jest powielanie motywów, a na ile po prostu własna maniera, którą ma chyba każdy reżyser.

Dodaj komentarz