Enen - Naprawdę Niezły

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Zeszłoroczny festiwal w Gdyni zaskoczył różnorodnością i wysokim poziomem. Wobec wysypu filmów ekstrawaganckich, eleganckich, nostalgicznych, turpistycznych skromny dramacik detektywistyczny Feliksa Falka nie miał wielkich szans zabłysnąć. Zwiastuny eksponowały głównie kiepski poziom techniczny, paskudną fryzurę Borysa Szyca i teczki, co zapewne dodatkowo odstraszyło kinową publiczność. A szkoda, bo "Enena" warto zobaczyć - jest on doskonałym przykładem na to, jak wiele dla filmu potrafi zrobić dobry scenariusz.

Osią fabuły "Enena" jest tajemniczy pacjent szpitala psychiatrycznego, który najwyraźniej przebywa w lecznicy od wielu lat. Pogrążony w katatonii, nie nawiązuje kontaktu z otoczeniem - lekarze i pielęgniarki traktują go już bardziej jak sprzęt szpitalny niż człowieka. Dzieje się tak dopóki nie zauważy go nowy pracownik, psychiatra Konstanty Grot. Młody lekarz szybko przekonuje się, że poza nazwiskiem Płocki o pacjencie nie wiadomo praktycznie nic - brak dokumentów, dziurawa teczka z historią choroby i powszechna obojętność pozbawiły Enena (Non notus, czyli nieznany) przeszłości. Grot, po trosze typ doktora Judyma, postanawia zająć się chorym - przywrócić mu zdrowie i tożsamość. Jednak wkrótce przekonuje się, że aby to uczynić, będzie musiał zainwestować coś więcej niż tylko swoją dobrą wolę.

Oczywiście ślady przeszłości prowadzą prosto w czeluście PRL, stąd obawa, że skończy się na paradzie teczek, figurantach i patosie. Na szczęście "Enen" to raczej film detektywistyczny - Grot musi wykonać kawał roboty by dotrzeć do informacji. Wraz z nim łazimy więc po urzędach, nagabujemy świadków, którzy nic nie pamiętają (albo udają, że tak jest), w wolnych chwilach zaś uczestniczymy w rehabilitacji wraka, w którego zamienił się Enen po ponad dwudziestu latach spędzonych w szpitalu. Sprawa im bardziej jasna, tym gorzej wygląda, tym więcej w niej przemocy i brudu, tym więcej trzeba zaryzykować, by wyjaśnić ją do końca. A nasz psychiatra, choć porządny gość, to tylko normalny człowiek. Powoli zaczynamy się zastanawiać, jak wiele jeszcze wytrzyma.

"Enena" na poziomie fabularnym można porównać do zeszłorocznego "Autora widmo" - sympatyczny everyman na tropie paskudnej tajemnicy z przeszłości. Scenariusz filmu Falka jest może nawet lepszy, mniej kliszowy, bardziej elegancki i przewrotny. Szyc jako Kontanty Grot ma jednak nieco więcej charakteru niż The Ghost. Dodatkowo jego walka o pacjenta jest lepiej umotywowana - Enen przypomina psychiatrze ojca, który zmarł niedawno w szpitalu, prawdopodobnie w wyniku lekarskiego zaniedbania. Tu jednak kończą się przewagi rodzimej kinematografii. Podczas gdy "Ghostwriter" zachwyca błyskotliwością dialogów i reżyserii, "Enen" prezentuje się pod tym kątem zaledwie nieźle. Jeśli chodzi o zdjęcia, jest niestety tak sobie. Co gorsza, część ról drugo- i trzecioplanowych zagrana jest z wdziękiem stołowej nogi - nie przypuszczałam nawet, że może mnie tak poirytować ktoś, kto pojawia się na ekranie na jakieś dwie minuty. Oczywiście wszystkie te wady mają zapewne związek z niewielkim budżetem, stałą bolączką polskiej kinematografii. Chociaż - nie wypominając nikomu - mieliśmy w zeszłym roku conajmniej trzy filmy bardzo dobre wizualnie (Las, Rewers i Tatarak). Nie jest to zatem problem nie do obejścia.

Wszystkie te zastrzeżenia nie są jednak ważne, ponieważ "Enen" to przede wszystkim film, który przypomina nam o tym, że kino to sztuka opierająca się na opowiadaniu historii. Potrafię od czasu do czasu wpaść w zachwyt nad jakąś przepiękną wizualnie wydmuszką, jestem raczej wzrokowcem. Ale nie ma mowy, by nie spodobał mi się film, który ma taki kawał scenariusza jak "Enen", obojętnie jak by nie był brzydki. Z satysfakcją stwierdzam, że moje obawy nie potwierdziły się, a nawet zostałam pozytywnie zaskoczona. Skoro nawet filmy niezauważone na zeszłorocznym festiwalu w Gdyni prezentują się tak ciekawie, musiał to być naprawdę dobry czas dla polskiego kina.

* Notka poniekąd nowohoryzontowa, napisana w pociągu do Wrocławia ;)

Esme, podpisuję się pod notką obiema rękami! Miałam identyczne wrażenie - świetna historia, rewelacyjny koniec, ale... Dlaczego to tak kiepsko wykonane? Te postaci drugoplanowe to naprawdę jakaś pomyłka, jakby reżyser skupił się tylko na głównej historii. Magdalena Walach gra wprost tragicznie, w ogóle cała relacja między doktorem a jego żoną jest przedstawiona w sposób tak sztuczny, że ma się ochotę prychać śmiechem, bynajmniej radosnym.
Mimo wszystko oglądanie tego filmu to była dla mnie duża przyjemność!

O widzę, że nie tylko mnie irytowała Walach. Porównanie do nogi stołowej może trochę nieeleganckie ale ciężko odmówić mu wartości merytorycznej :)

Zarzut o brak elegancji jest zgrany i zdążyłam się już z nim pogodzić, więc zauważę tylko tę część o trafności. ;)

No to się wypowiem :)

Zacznę od tego z czym się zgadzam: że film ma fajny pomysł i zakończenie. I że aktorzy odtwarzający główne role grają nieźle, a odtwarzający drugoplanowe role źle.

A teraz dlaczego mam zdecydowanie gorsze zdanie o tym filmie. Ano dlatego, że uważam scenariusz za słaby i niedopracowany. Przede wszystkim kuleje w nim psychologia postaci. I nie jest jasne, po co pojawiają się pewne wątki. Bajzel taki, jakby Falk pisał scenariusz również jadąc pociągiem, tylko więcej już do niego nie zajrzał.

Aha, będę SPOJLOWAŁ.

1) Po pierwsze nie do końca rozumiem postać doktora Konstantego Grota. Zachowuje się dziwacznie. Nie za bardzo wiadomo, czemu z takim zapałem rzucił się na tę sprawę. Owszem, sugeruje nam się, że to przez sprawę ojca, ale... nic się właściwie o tej sprawie nie mówi. Co jakiś czas pojawia się ten wątek, ale nic z nim konkretnego się nie robi. Stąd tak naprawdę wiemy tyle, że Grot niby ma jakiś powód, ale konkretnie nie wiadomo jaki. Wygląda to tak, jakby Falk nie wpadł na nic przekonującego, więc zostawił to tak, że coś tam było, ale on nie powie co. Mamy mu na słowo uwierzyć. No ja nie wierzę.

Dziwne odpały Grota są mało uzasadnione. Jak np. w scenie (nie wiadomo po jaką cholerę), w której wchodzi do pokoju pielęgniarek, drze się na nie, że mają burdel, po czym przeprasza i wychodzi. Po co to było?! Zupełnie, tak po ludzku, nie rozumiem też np. takich drobiazgów jak ten, że Grot zwraca się do pomagającego mu technika cały czas per Ty, a tamten do niego per pan. Niby dlaczego? Podobny wiek, brak zależności służbowej, brak autorytetu (Grot też jest nowy).

2) Po drugie relacje rodzinne w domu Grota. To już w ogóle jakiś kosmos. Niby się sugeruje, że Grot ryzykuje szczęście rodzinne, ale w ogóle się tego nie ciągnie. On zachowuje się niedorzecznie, a ona coś tam się niby dąsa, ale w gruncie rzeczy nie ma nawet jednej porządnej awantury, przez co ani przez moment nie czujemy, żeby to małżeństwo mogło się rozpaść. Zupełnie kuriozalnym wątkiem jest w tym kontekście matka żony, która ma nowego młodego narzeczonego. Ten wątek był chyba tylko po to, żeby mogło dojść do rozmowy, w której matka będzie córce mówić, że zawsze można sobie znaleźć kogoś nowego. A to po to, żebyśmy poczuli jak to Grot ryzykuje. Sęk w tym, że, jak wspomniałem, między małżonkami nie ma tak naprawdę żadnego napięcia, już 5 minut później jadą sobie wesoło samochodem, jakby nigdy nic.

3) Największa porażka pod względem psychologicznym to dla mnie postać grana przez Stroińskiego. Otóż tak. Najpierw nam się go pokazuje jako super faceta, oddanego innym, społecznika, etc. Jak to widzimy, to już podejrzewamy, że jest odwrotnie, no bo tak to zwykle w filmach bywa. I tu nam Falk robi na koniec psikusa, bo okazuje się, że to jednak był porządny facet, który po prostu chciał pomóc bratu. I wszystko byłoby fajnie, tylko powiedzcie mi, jak ten super dobry facet, wrażliwy, itp. mógł parę dni wcześniej wysłać łysych zbirów, żeby pobili Grota i jego brata. Mi się to w głowie nie mieści. Tylko mi proszę nie mówcie, że się miotał. To raczej reżyser się miotał :)

Na plus powiem, że psychologia postaci i tak była lepsza niż we wcześniejszym Komorniku. Co nie zmienia faktu, że wygląda na to, iż Falk się takimi drobiazgami zbytnio nie przejmuje.

Nie, to nie był dobry film. Ale mógł być.

Psychologia postaci jest faktycznie słabosilna i funkcjonuje bardziej na poziomie komunikatów niż środków filmowych (żona mówi, że nie chce Enena w domu, ale nie bardzo to pokazuje). Cały punkt 2 hurtem potwierdzam. Z drugiej strony zdołano mi, niezdarnie bo niezdarnie, przekazać, że małżeństwo Grota stoi na krawędzi katastrofy, więc efekt osiągnięty.

1) Grota akurat mniej więcej rozumiem - to taki typ lekarza, co to się zawsze mocno wszystkim przejmuje. Były jakieś wzmianki, że z poprzedniego szpitala wyleciał bo zrobił awanturę rodzinie jakiejś staruszki w związku z próbami ubezwłasnowolnienia pacjentki. Jest też scena, w której Enen wykonuje gest podobny do tego, jaki Grot widział kiedyś u swojego ojca. Znaczy - Grot jest narwany, a przy tym próbuje, poprzez pomoc pacjentowi, poradzić sobie jakoś ze stratą ojca. Pewnie, że to nie bardzo zgrabnie pokazane, ale dla mnie jakoś się trzyma.

Scena z pielęgniarkami. Sądziłam, że Grot wpadł do tego pokoju i zrobił kipisz, bo chciał przy okazji gwizdnąć jakieś papiery. Byłam trochę zszokowana, kiedy się okazało, że wpadł tylko powrzeszczeć. :)

A jeśli chodzi o technika, to sprawa jest zupełnie jasna - Grot jest Lekarzem, więc mówi się do niego "proszę pana", a on może wszystkich tykać. Taki uzus. Środowisko medyczne jest trochę feudalne.

3) "Dobry facet", jak się zdaje, dorobił się jakiegoś stanowiska i kariery, nie tylko wszystko społecznie... I jakby się okazało, że własnego brata zamknął w domu wariatów, gdzie zrobiono z niego warzywo, i w ciągu 20 lat nie próbował go wyciągnąć, nie wyglądałoby to dobrze w CV. Dla mnie on się w ogóle już bratem nie przejmował, chciał tylko, żeby sprawa nie wyszła na jaw. Może w ogóle zamknął go w psychuszce, żeby już więcej nie rozrabiał, a nie dlatego, że się o niego tak bał. Zbirów wysłał wg mnie, nie żeby pobili, tylko nastraszyli, że chcą porwać dziecko. Ale mafioso z niego nie był za szczególny, więc kiedy Grot rozpoznał zbirów, pękł i powiedział mu prawdę. Tak by było spójnie, gdyby nie to, że dla mnie ta rozmowa z Grotem, rozpacz i "Co miałem zrobić?" byla raczej szczera.

No dobra, na 7 to to nie jest, bo tyle dałam "Matce Teresie od Kotów", technicznie jednak lepszej. Ale film wciągnął i to nie z innego powodu, jak tylko z tego, że historia jako całość była ciekawa, nie ze sztancy i że Falk miał coś do powiedzenia. Innych zalet, poza aktorstwem, a i to selektywnie, ten film raczej nie ma, ale to, co ma, jest na tyle esencjonalne, żebym oceniła in plus.

No właśnie, ja też byłem przekonany, że chce jakieś dokumenty wyciągnąć z szuflady :) Chyba był jakiś inny plan w scenariuszu, potem coś pozmieniano, a scena jakoś sobie została. Nie wiadomo po co :)

Gdyby Stoiński tak się na koniec nie rozkleił, z tymi tekstami w rodzaju, że Pan nic nie rozumie, nie wie jak to jest, czy mogę go zobaczyć i takie tam, to może by to z tymi zbirami jeszcze miało sens. Ale on jakoś za szybko ewoluował. Powtarzam jednak, to znak charakterystyczny u Falka, Komornik też ni w 5 ni w 10 stał się zupełnie innym człowiekiem. Ot tak :)

O jeszcze jednej irytującej drobnostce nie wspomniałem. Dlaczego niby Grot nie zadzwonił do kolesia, co mówił, że Enena zna z dżudo? I tak się potem zabawnie zdziwił na koniec, że o a jednak.

O dżudo był chyba jakiś dialog. Grot uznał, że karate i "Pawełek" jakoś do siebie nie pasują i porzucił ten wątek. Tak sobie nonszalancko, chociaż nie bardzo miał inne tropy. Detektywem to Grot nie był za specjalnym.

"Komornika" nie widziałam, chociaż miał dobre recenzje i Chyrę, którego lubię. Chyba kontestowałam w tym czasie polskie kino.

To o dżudo, czy o karate? Czy to to samo Twoim zdaniem? ;))

Jestem prawie pewna, że Enen trenował jednakowoż karate, a "dżudo" napisałam jako nawiązanie do tego co Ty pisałeś, żeby się nie pomieszało. :)

Hah, czyli to ja pomieszałem :) a Ty mi delikatnie (nie) wypomniałaś :)) Rzeczywiście, raczej karate, bardziej pasuje do zabijaków.

:)

Grota to ja akurat świetnie rozumiałam. Może rzeczywiście obecnie to rzadkość, lekarz z powołania, który emocjonalnie zaangażował się w całą tę historię, choć czy znalazłby się ktoś, kto wziąłby pacjenta do domu ryzykując utratę rodzinnego szczęścia? Aż taką idealistką nie jestem. Natomiast zwracanie się do pacjenta w formie "my", lekko trąciło pretensjonalnością. Relacje rodzinne w domu Grota były co najmniej dziwne, to jeden z większych mankamentów tej historii, wątek jakby wtłoczony na siłę, szkoda mi tak po ludzku, bo mam wiele sympatii do Magdaleny Walach. Nie chcę się już znęcać nad tym filmem, pomysł był fajny, zawiodła realizacja, miałam poczucie, że wątki jakoś dziwnie się urywają, brakło spójności i niestety, zgadzam się z większości z Tobą, Doktorze, choć i po części z tym, co napisała Esme.

Dodaj komentarz