Na noże

Data:

Polskie kino stroni od polityki. Mamy co prawda paru artystów, którzy lubią zamanifestować społeczną wrażliwość lub poruszyć jakiś aktualny problem (Sadowska, Vega czy Smarzowski), większość jednak woli zostać w bezpiecznej niszy kina gatunkowego lub eksplorować uniwersalne tematy egzystencjalne. Na tym stonowanym tle Przemysław Wojcieszek ze swoim "Knives Out" prezentuje się jak prawdziwy chuligan. I tak go właśnie teraz potraktujemy.

"Knives Out" to formalnie chropowaty zapis spotkania grupki 24-latków - znajomych z dawnych lat, których życiowe drogi rozeszły się w różne strony. Ten został słabo opłacanym urzędnikiem na prowincji, ów dyrektorem firmy, tamta - lesbijką, następna - przedszkolanką. I jest jeszcze Inna - Ukrainka Solomija, która przyjechała do Polski do pracy, i która nikogo tu właściwie nie zna. Mocno zakrapiana impreza, na której bawią się ludzie, którzy są już dla siebie obcy, staje się lustrem podziałów i konfliktów, które trawią współczesne polskie społeczeństwo.

Film Wojcieszka wpisuje się w świecką polską tradycję kina libacyjnego - od "Wesela" Smarzowskiego, przez "Testosteron" Saramonowicza aż po "Demona" Wrony - czerpiącego swoją żywotność z tezy, że prawda o człowieku ujawnia się w oparach alkoholu. Nie jest to idea, która jest mi bliska. Jednak w tym konkretnym przypadku, gdy celem jest studiowanie Polaków w stanie pierwotnym, z całą paletą atawistycznych lęków, jest to, być może, decyzja uzasadniona.

Spektakl pijackiej brutalności, który serwuje nam Wojcieszek, to w gruncie rzeczy walka o godność. Nikt tu jednak nie próbuje tej godności zbudować. Każdy woli raczej zabrać ją innym, pałując przeciwników swoimi atutami - statusem materialnym, moralną wyższością, kompetencjami, czy wreszcie przynależnością etniczną. Jedną z największych zalet chuligaństwa Wojcieszka jest fakt, że lubi on przywalić wszystkim. Dostaje się nie tylko "patriotom", którzy do hasła "kocham Polskę" dorzucają hurtem naziolskie postulaty w rodzaju "czystości polskiej krwi" w komplecie ze smoleńskim zamachem. W ryj obrywa także lewactwo i rozpaczliwie trzymająca się centrum, miejska klasa średnia - za bezsilność, fasadowość, tumiwisizm, ślepe podążanie za dyktatem pieniądza, za nie uzasadnione poczucie wyższości, za ukrytą fascynację przemocą i pogardę dla słabszych. W alkoholowej licytacji wygrywa ostatecznie stereotypowy Seba, pewny swoich racji, silny strachem i nienawiścią. To on uwodzi pozostałych i popycha fabułę ku spodziewanemu, tragicznemu finałowi.

Czy to jest konstruktywna diagnoza? Z pewnością nie. Jednak nie można odmówić Wojcieszkowi przytomności i ostrości spojrzenia. Trudno powiedzieć, by był nowym Wyspiańskim, ale jego obraz polskiej duszy, choć czarny, bywa czasem trafny, czego dowodem kwitnące na ulicach Warszawy zielone flagi z falangą. "Knives Out" to film artystowski, źle udźwiękowiony, sprawiający cierpienie złymi dialogami (Wojcieszka trudno pomylić z Masłowską), niejednokrotnie pretensjonalny, z kiepsko zbudowanym suspensem, niekiedy kulejącą psychologią postaci. Jednak dla tego, kto potrzebuje spojrzeć w lustro, by zobaczyć jaki jest paskudny - a powinien to czasem zrobić każdy - jest to bardzo dobra propozycja.

Szczerze mówiąc to ciekawsza była rozmowa z Wojcieszkiem. I tak moim zdaniem wyglądają te dzisiejsze rozliczenia - lepiej się o nich gada niż oglada. Np. porównuję Pokot i Western i widzę jak ciężko jest robić film pod łopatologiczną tezę a jak lekko, gdy opowiada się po prostu historię.

Mnie najbardziej zaciekawiło zostanie lesbijką jako wybór życiowej drogi. Nie sądziłem, że to wybór ;)

To jest zawoalowany przytyk do tego, jak Wojcieszek pokazuje tę postać. O innych wiemy czasem całkiem sporo - co robią, ile zarabiają. O niej wiadomo właściwie tylko tyle, że jest lesbijką i ma partnerkę, która pisze appki. I że głosowała na jakieś lewactwo.

W wojcieszkopolskowersum trochę jest. :)

Dodaj komentarz