Ostatni Jedi

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Spodziewałam się, że to Thor: Ragnarok zostanie moim ulubionym popcornowym filmem roku. No, może ewentualnie LEGO Batman. Po raz kolejny okazało się jednak, że robienie rankingów przed końcem grudnia to jałowe zajęcie. To nie jest tak, że Ostatni Jedi zapewnił mi absolutnie wszystko, czego mogę oczekiwać od blockbustera. Ale z pewnością dał mi wszystko, czego mogłam kiedykolwiek chcieć od Gwiezdnych Wojen.

Już sam początek dostarcza tego, co obiecał tytuł całej serii - film rozpoczyna się od kosmicznej bitwy, w której siły Nowego Porządku usiłują zmiażdżyć resztki rebelianckiej floty. Księżniczka-generał Leia i jej poplecznicy o włos unikają śmierci i próbują ucieczki na kilku ostatnich statkach. Rozpoczyna się dramatyczny pościg, w którym stawką jest już nawet nie zwycięstwo Rebelii, ale nadzieja na jej przetrwanie.

Drugi z wątków dotyczy Rey, młodej dziewczyny władającej Mocą, i jej podróży do świątyni Jedi, gdzie próbuje przekonać Luke'a Skywalkera, by udzielił pomocy rebeliantom. Tu wyjaśnią się liczne tajemnice z przeszłości, do których nawiązano w Przebudzeniu Mocy, zaś bohaterowie zmierzą się ze swymi słabościami. I oczywiście jest jeszcze Kylo Ren. Kylo Ren nareszcie staje się postacią, której chciałabym widzieć jeszcze więcej, zamiast przewracać na jej widok oczami. Tej części filmu nie chcę Wam zepsuć, więc pozostawię Was w niewiedzy, za co niewątpliwie później mi podziękujecie. ;)

Reżyser Ostatniego Jedi - będący jednocześnie współautorem scenariusza - nie jest raczej znany jako wytrawny dyrygent wysokobudżetowych produkcji. Nakręcił do tej pory tylko kilka filmów, które przy blockbusterze formatu Gwiezdnych Wojen są wręcz kameralne. Miłośnicy SF znają go zapewne jako autora Loopera - historii płatnego mordercy, który musi zmierzyć się z przybyszem z przyszłości. Było to ciekawe, inteligentne kino, bazujące na wiarygodnych kreacjach aktorskich, eksplorujące motyw męskiej potrzeby miłości, nie stroniące także od dynamicznych scen walki. Johnson zastosował podobne podejście także w swoim pierwszym naprawdę dużym filmie. Aktorzy - zwłaszcza stara gwardia - otrzymują tu pole do popisu. Pędzaca jak rozpędzony pociąg machina akcji potrafi zatrzymać się na chwilę, by dać miejsce emocjom.

To jednak nie reżyseria pozostaje głównym osiągnięciem Johnsona, najlepszy jest tu bowiem - wreszcie! - scenariusz. Jest wiele rzeczy, które podobają mi się w Ostatnim Jedi, najbardziej jednak zachwyca mnie to, jak mocno nawiązuje on do oryginalnej trylogii, w szczególności do Imperium Kontratakuje, stojąc jednocześnie mocno na własnych nogach. Johnson wprowadza niekiedy drobne akcenty, a niekiedy całe sceny, nawiązujące dialog z popkulturowym opus magnum Lucasa, nigdy nie uciekając się do banalnej powtórki z rozrywki. Starzy bohaterowie - wspaniali Mark Hamill i Carrie Fisher - wciąż błyszczą na ekranie, jednak powoli usuwają się w cień, by zrobić miejsce dla młodych, coraz ciekawiej zarysowanych postaci. Można przypuszczać, że część trzecia - czy właściwie IX - będzie już filmem, w którym niepodzielnie rządzić będzie nowe pokolenie. I przy tak przygotowanym gruncie warto czekać na nią z ekscytacją.

Nawet gdyby Ostatni Jedi nie kosił za pomocą nawiązań, pozostałyby jeszcze zwroty akcji. Z wielką przyjemnością obejrzałam wysokobudżetowy film nakręcony dla szerokiej publiczności, który z taką werwą wodzi widzów za nos, co rusz przestawiając fabułę na nowe tory. Pewne jest tylko jedno - zawsze, gdy poczujemy, że możemy przewidzieć rozwój akcji, Johson zmieni coś w Matrksie. A pomoc oczywiście przyjdzie, tyle że z kierunku, którego naprawdę się nie spodziewamy. Nie ukrywam, że naprawdę kocham filmy, które to robią. Nie mogłam więc nie pokochać Ostatniego Jedi.

Na stanowisku najlepiej wyglądającego, wysokobudżetowego filmu roku wciąż dyżuruje Blade Runner 2049 - zdjęcia Rogera Deakinsa są po prostu nie do pobicia - ale trzeba przyznać, że i Disney nie odpuszcza. Ostatni Jedi zawiera kilka świetnych pomysłów scenograficznych (bitwa na solnej planecie) i kostiumowych (przyboczni Snoke'a), które puszczone w ruch przed dobrze ustawioną kamerą sprawiają oszałamiające wrażenie. Bardzo efektowne są również pojedynki na świetlne miecze i kosmiczna batalistyka.

Mogłabym w ostateczności ponarzekać na czerstwy humor. Mogłabym czepnąć się, że film jest trochę za długi i kilkukrotnie sprawia wrażenie, jakby miał się już skończyć, ale tego nie robi. Z drugiej jednak strony nie wycięłabym z niego nic oprócz może kilku scen, które miały w zamierzeniu być zabawne. Ale wtedy z ekranu prawie zniknąłby Chewbacca. Zresztą, jeśli tuż po wyjściu z kina ma się chęć ponownie wrócić do niego na film trwający 152 minuty, to oczywisty znak, że Moc jest w nim silna.

Zwiastun:

Lego Batman - serio??? ... :/

LEGO Batman. Jak się jest team Batman od tak długiego czasu jak ja, to taki pastisz nie może się nie podobać.

Nom, lubię Batmana i pastisze Batmana też.

Co do czepiania się to jest jeszcze wątek galaktycznego kasyna, który cieszy oczy, ale został nakręcony tylko dla miłosnych rozterek w kolejnej części.

Trzymam jednak kciuki za inne rozterki miłosne w 3. części. Nie przypuszczałam, że to kiedykolwiek napiszę przy jakimkolwiek blockbusterze, ale w tych GW brakuje mi jakiegoś soczystego wątku romansowego! Amidala i Anakin to było strasznie słabe, a Leia i Han Solo naiwne jak w kinie familijnym (kontrast ala miejscowy łobuz z podwórka i dziecko z wyższych sfer).

Niby masz rację, ale jak to będzie postępować w takim tempie jak do tej pory to romanse nie zmieszczą się ani w tej, ani w następnej trylogii. :P

Dodaj komentarz