Seppuku stare i nowe

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

W relacjach z tegorocznego festiwalu w Cannes tu i ówdzie przebijały się skąpe wiadomości o nowym filmie Takashi Miike - "Ichimei". Były to na ogół doniesienia mało hałaśliwe, a może szkoda. Po pierwsze, Miike nie jest może Almodovarem, ale ma swoją wierną widownię, która z wypiekami na twarzy śledziła losy "13 Assasins" na festiwalu w Wenecji i podobnych wypieków dostała na wieść o tym, że niepokorny Japończyk pojawi się i we Francji. Po drugie, jest to pierwszy film 3D ubiegający się o Złotą Palmę. Po trzecie wreszcie - "Ichimei" to remake "Harakiri", jednego z arcydzieł kina japońskiego. Jest w zasadzie pewne, że dorównanie oryginałowi pozostaje poza zasięgiem Miike, i opinie krytyków, którzy już widzieli film, podążają tym torem. Póki jednak nie ma okazji przekonać się o tym naocznie, warto przypomnieć sobie pierwowzór.

Gdy na progu domu rodziny Iyi pojawia się wynędzniały ronin, Hanshiro Tsugumo, prosząc o możliwość popełnienia rytualnego samobójstwa na dziedzińcu, nikt nie jest szczególnie zaskoczony. Aktualny władca Japonii, szogun Tokugawa, walcząc o umocnienie swej pozycji, zniszczył wielu feudalnych panów i kraj przemierzają liczni bezpańscy samuraje, żyjący w nędzy i poniżeniu. Wielu z nich naprzykrza się znamienitym klanom z prośbą o umożliwienie im zakończenia swojego życia z honorem, w rzeczywistości licząc na zatrudnienie lub jałmużnę. Jednak rodzina Iyi niechętnie patrzy na ten proceder i postanawia, że w jej progach nie będzie na niego miejsca.

Doradca domu Iyi, Saito, opowiada więc Tsugumo ostrzegawczą historię o młodym roninie imieniem Motome Chijiiwa, który przyszedł z podobną prośbą - i faktycznie musiał popełnić samobójstwo. Zmarł w wielkim cierpieniu, zmuszony do wykonania go bambusowym mieczem. Tsugumo pozostaje jednak nieporuszony i podtrzymuje prośbę o seppuku. Dopiero przygotowany do ceremonii, otoczony przez samurajów i sługi domu Iyi, prosi o wysłuchanie swojej historii. Nie trafił tu bowiem przypadkowo. Znał on Chijiwę - był jego opiekunem, teściem i dziadkiem jego syna.

Nie będę streszczać dalszej części filmu, nietrudno się jednak domyślić, że opowieść Tsugumo wywróci wszystko do góry nogami. "Harakiri" to film zwodniczy, kunsztowny i dosadny, łączący ogień z wodą. Historyczny kostium jidai-geki ma posłużyć jako nośnik uniwersalnego przesłania - protestu przeciwko arogancji i hipokryzji władzy, w szczególności władzy feudalnej. Protest ten, jakkolwiek gorący, nigdy nie staje się zbyt prostolinijny. Łatwy dydaktyzm zastąpiony zostaje przewrotnością, zachwianiem moralnej równowagi, które skłania widza do dokonywania własnej oceny sytuacji i przewartościowania przyjętych postaw.

Katalizatorem i przykładem takiej przemiany jest postać samego Tsugumo - samuraja, który wybrał poniżający los ronina, by zaopiekować się swoją nieletnią jeszcze córką i młodym Chijiwą. Srogi wojownik, zarazem troskliwy ojciec i dziadek, pod wpływem bolesnych doświadczeń zaczyna dostrzegać umowność i niesprawiedliwość społecznych reguł. "Samurajski honor to jedynie fasada" - oznajmia zgromadzonym na placu słuchaczom. Dla tego, kto od młodości szkolony był, by uznawać honor za wartość ważniejszą niż życie, to wyznanie jest przekreśleniem samego fundamentu dotychczasowego światopoglądu. Świeżo nabyty intelektualny dystans nie zmienia jednak znacząco życiowej postawy Tsugumo. Jest on wzorowym bushi, zasady honorowego postępowania są głęboko wpisane w jego duszę. Kiedy więc chce zaprotestować, wybiera seppuku, jak przystało na wojownika. Najpierw jednak dokonuje zemsty za doznane krzywdy. Wykazuje rodzinie Iyi, że jej dom jest siedliskiem moralnej zgnilizny. Scena obalenia czerwonej zbroi - symbolu dumnej tradycji klanowej - to protest przeciwko korupcji i niesprawiedliwości, a może również symboliczna zapowiedź rychłego upadku szogunatu. Zaraz potem następuje jednak powrót do starego porządku, bunt zostaje stłumiony, skandal zatuszowany. Ród Iyi, pomimo oczywistej moralnej klęski, zachowuje pozory dobrego imienia - pozór bowiem jest tym, co w świecie szanowanych wielmożów najważniejsze. Jednak w świadomości widza dokonała się już przemiana. Moralnym zwycięzcą pojedynku zostaje obdarty ronin, przedkładający odpowiedzialność za bliskich ponad honor.

Jako się rzekło, Kobayashi nie pozostawia wątpliwości co do wymowy "Harakiri", jednak chętnie bawi się w subtelności, które nieco prowokują widza i dodatkowo zaostrzają fabularny smak. Sławi zarówno samurajskie cnoty pielęgnowane przez jednego z szermierzy Iyi, jak i odpowiedzialność feudała, który nakazuje Tsugumo opiekować się córką. Są to postaci podążające ścieżką tradycji. Tradycja jednak dawno ustąpiła miejsca skomplikowanej grze pozorów, a w tej dyscyplinie nie liczą się ani indywidualne cnoty, ani wierność zasadom. W gruncie rzeczy te szlachetne jednostki pozostają w opozycji do panującego porządku, tak samo jak renegat Tsugumo. Wierzą jednak, że tak nie jest, dlatego gotowe są umrzeć w ciszy, bez krzyku protestu.

Głos popierający prawo do osobistego szczęścia, nawet kosztem posłuszeństwa władzy lub społecznej normie, wyrażony zarówno w "Harakiri", jak i późniejszym "Buncie", musiał w ojczyźnie Kobayashiego zabrzmieć ze szczególną siłą. Tradycyjna kultura japońska, inaczej niż zachodnia, nie hołubi indywidualistów. Ceni dyscyplinę, ceremoniał i hierarchię - wszystko to, co przyczynia się do utrzymania porządku. W kraju, w którym nadal zdarzają się samobójstwa dzieci, dręczonych w szkole za swoją odmienność, filmy te zapewne nadal pozostają nośnikami kontrowersyjnych wartości.

Kunszt Kobayashiego objawia się jednak nie tylko w zręcznym drażnieniu intelektu i emocji widza. Kontrasty, które odgrywają tak dużą rolę w przedstawianej historii, przenoszą się również w sferę formalną, czyniąc "Harakiri" dziełem w każdym calu pełnym i wytwornym. Surowe wnętrza, liczne statyczne sceny i ascetyczną muzykę przeciwstawia się doskonale zrealizowanym fragmentom pełnym ekspresji, emocji, nawet okrucieństwa. W tę estetykę świetnie wpisuje się aktorstwo Tatsuyi Nakadai, odtwarzającego rolę Hanshiro Tsugumo. W chwilach pozornego odprężenia samuraj podtrzymuje napięcie swoim powściągliwym, złowrogim zachowaniem, by za chwilę przeistoczyć się w dzikiego demona zemsty lub czułego opiekuna. Niezwykle piękne zdjęcia w czerni i bieli dopełniają tego festiwalu przeciwieństw. Oglądając "Harakiri" po raz pierwszy, trudno się doprawdy zdecydować, czy niecierpliwie wyczekiwać dalszego postępu akcji, nieuchronnie przybliżającego koniec, czy życzyć sobie, by estetyczna uczta trwała jak najdłużej.

Już na pierwszy rzut oka (fotografia poniżej) można zorientować się, że Miike kręcąc "Ichimei", próbował balansować między niewolniczym podążaniem za oryginałem a realizacją własnego potencjału. Reżyser ten ma wspaniałą plastyczną intuicję i decydując się na kolorowe zdjęcia, do tego z użyciem techniki trójwymiarowej, prawdopodobnie zafundował swoim widzom efektowne widowisko. W mojej opinii odejmuje to jednak filmowi nieco szlachetności. Pozostaje również pytanie o to, co zrobiono ze scenariuszem - najlepiej przekonać się o tym w kinie. Mam nadzieję, że słyszy mnie - i zapewne spore grono fanów Takashi Miike - jakiś życzliwy dystrybutor.

Nowa wersja na pewno będzie gorsza, my o tym wiemy, prawda Esme? :)

No ba. :)
Nie potrafię się zdecydować, czy bardziej nienawidzę sikłeli czy rimejków. ;)

Dodaj komentarz