The game is on!

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Steven Spielberg to dość osobliwy facet. Najprawdopodobniej jest go dwóch. Jeden z nich chciałby przejść do historii kina jako autor Poważnych Filmów na Poważne Tematy. Bierze się więc za bary z Holocaustem (Lista Schindlera), z niewolnictwem (Amistad), z miejscem wolnych mediów w systemie politycznym (Czwarta władza). Drugi jest wielkim dzieckiem, które kręci rzeczy całkowicie eskapistyczne, jak przygody łobuza-archeologa (Poszukiwacze zaginionej Arki) lub rozczulającego kosmity (E.T.). Owszem, obu panom zdarzyła się jedna czy druga współpraca. Efektem są filmy nie tylko ekscytujące, ale też wpływowe lub intelektualnie stymulujące, takie jak A.I., Raport mniejszości czy Jurassic Park. PLAYER ONE ma potencjał, by wejść do tej ostatniej kategorii. Niestety intrygujący temat został utopiony w tonach wizualnych przysmaków i setkach nawiązań do ejtisowych klasyków.

Jest połowa XXI wieku. Ludzkość wreszcie machnęła ręką na wszystkie te nierówności, korporacyjną samowolę, ocieplenie klimatu i inne rzeczy, które kiedyś uchodziły za problemy. Bogaci machnęli, bo ich na to stać. Biedni, bo dostali najdoskonalsze opium dla mas - OASIS, ogromny wirtualny wszechświat, w którym mogą być kim chcą i przeżywać takie przygody, jakie chcą. Świat OASIS stał się nawet bardziej atrakcyjny odkąd jego twórca, dobrotliwy marzyciel James Halliday, zmarł. Fortuna Hallidaya i całkowita kontrola nad OASIS przejdą bowiem na własność tego, kto odnajdzie trzy klucze zaszyte w czeluściach wirtualu. Wśród zapalonych uczestników konkursu, zwanych też jajogłowymi, jest nasz protagonista - Wade Watts, a także jego mniej lub bardziej serdeczni kumple, których poznał w OASIS. Kluczy szuka też korporacyjny złoczyńca Nolan Sorrento, sztywniak i wyzyskiwacz, który po objęciu władzy nad OASIS zamierza zamienić ten wspaniały świat w platformę reklamową.

PLAYER ONE to hymn na cześć zapaleńców spędzających czas przy komputerze i wszelkiej maści obsesjonatów popkultury. Konkurs opiera się bowiem nie tylko na zręczności w poruszaniu się po OASIS - wówczas korporacja wygrałaby go w trzy sekundy, zatrudniając najlepszych atletów wirtualu - ile na znajomości życiorysu i zainteresowań Hallidaya. A tak się składa, że twórca OASIS był rasowym geekiem, który całkowity brak umiejętności interpersonalnych kompensował sobie totalnym zanurzeniem w świecie gier, filmów, popularnych książek i komiksów. Tylko ktoś, kto zrozumie duszę Hallidaya, może zostać jego następcą. Tym kimś nie jest oczywiście Sorrento, co jest w miarę jasne od samego początku.

Tu docieramy do największej chyba wady PLAYER ONE - fabularnej toporności. Ledwo film się rozpocznie, już mniej więcej wiemy, że będzie to opowieść o zwycięstwie Grupki Ogarniętych Bohaterów nad Paskudną Korporacją. Tego nie wynagrodzi nam ani niesamowita animacja, ani wiadra nawiązań do wszystkiego, co bliskie sercu pokolenia lat 80, włącznie z samochodem z Powrotu do przyszłości, którym rozbija się bohater, czy Świętym Granatem Ręcznym [sic!]. Problem w tym, że nawet ten radosny, intertekstualny misz-masz nie sprawia już tyle radości, bo wciąż jeszcze pamiętamy pojedynek LEGO Batmana z Sauronem, Voldemortem i Dalekami, zaś ejtisowa nostalgia jest komercyjnie eksploatowana od ładnych paru lat. Pomijam chwilowo fakt, że nie chce mi się wierzyć, by ktoś taki jak Halliday nie pozostawał na bieżąco z popkulturą metrykalnie późniejszą niż lata 80-90. Nie znajdziemy tu nic, czym fascynuje się Internet w swojej późnokapitalistycznej formie - ani Harrego Pottera, ani superbohaterów Marvela. Najwyraźniej Spielbergowi skończyła się kasa na licencje.

Wszystko to podlewa się morałem, który również nie urywa niczego - warto cenić nie tylko wirtualne podróże, ale też rzeczywistość. Bo rzeczywistość jest prawdziwa. No i fajnie. Rzecz w tym, że życie mieszkańców slumsów, z których pochodzi bohater, przegrywa konfrontację z OASIS na całej linii. Jak by to powiedział Wilk z Wall Street "za każdym, kurwa, razem". Halliday to John Hammond z Parku Jurajskiego, tylko młodszy o pokolenie - dobrotliwy miliarder, który pragnąc dać ludziom trochę radości, skonstruował pułapkę. Pułapka Hallidaya nie ma co prawda zębów i pazurów. Tkwiąc w niej, można być szczęśliwym i przykładnym konsumentem, napędzającym coraz bardziej zdeformowany kapitalizm. Cała warstwa realu w PLAYER ONE to prawdziwy społeczno-gospodarczy horror. Państwo koncentruje swoje wysiłki na utrzymaniu aparatu opresji (policja, wezwana, przybywa), ale pod każdym innym względem jest właściwie upadłe. Korporacje mogą trzymać swoich dłużników w więzieniach zwanych centrami lojalności i używać ich do wirtualnej pracy przymusowej. Wolno im nawet zabijać, o ile tylko robią to niezbyt często. Najprawdopodobniej tylko perspektywa eksploracji wirtualu podtrzymuje ten świat przed pogrążeniem się w zamieszkach lub przed wybuchem krwawej rewolucji. Wyraźnie przydałby się tu jakiś Tyler Durden. Najlepiej w kilku egzemplarzach.

Ktoś o usposobieniu filozoficznie nastawionego marudy mógłby tu wtrącić gorzką uwagę, że PLAYER ONE, będąc dzieckiem zaawansowanej technologii filmowej, jest jednocześnie na wskroś przestarzały, i to nie tylko ze względu na nostalgiczny sztafaż. Ta historia - walka o duszę Sieci - już się bowiem rozegrała. Klucze do królestwa były niegdyś we władaniu jajogłowych pionierów, smarkatych nerdów i anarchizujących hakerów, dla których nowa technologia była narzędziem zabawy, wiedzy i wolności. Zostały im one jednak odebrane. Dziś Internet jest spełnieniem marzeń korposzczura Sorrento - narzędziem władzy, inwigilacji, a nawet wojny. I platformą handlowo-reklamową. Nie zmieni tego kilka listków figowych pokroju Wikipedii czy udanych manifestacji, które skrzyknęły się na Facebooku. Ani tym bardziej pospolite ruszenie geeków, którzy mają może zapał i wiedzę, ale są daleko w tyle jeśli chodzi o pieniądze.

Jak widać film aż prosi się o to, by dać mu jakąś intelektualną iskrę. Dzisiejszy świat trzęsie się w posadach za sprawą cyberkorpów, bańki kryptowalutowej, farm trolli, fake newsów - wszystko to są kwestie mniej lub bardziej związane z Siecią. Pierwszy Spielberg, ten od Poważnych Tematów, musiał jednak być akurat zbyt zajęty, by choćby trochę zaingerować w realizację PLAYER ONE. W rezultacie z kina wychodzi się w tym samym nastroju, co po obejrzeniu ostatniego filmu o gadającym szopie i jego intergalaktycznych kumplach - lekko rozbawionym. Nieco olśnionym. I przestymulowanym.

Zwiastun: