The devil you know
Co do tego, że obok Musimy porozmawiać o Kevinie nie da się przejść obojętnie, nie było wątpliwości na długo, zanim pojawił się w kinach. Taka historia opowiedziana przez taką reżyserkę? Wystarczyło przypomnieć sobie Morvern callar, aby zacząć nerwowo sprawdzać datę premiery. I do tego fakt, że jedną z głównych ról otrzymała Tilda Swinton? Nie, zdecydowanie nie można dziwić się zainteresowaniu tym filmem. Ale czy ktoś mógł przewidzieć, że stanie się on aż taką zagwozdką, nie tylko dla widzów, lecz też dla recenzentów?
Przeglądając teksty na temat najnowszego filmu Lynne Ramsay, można natrafić na różne (czasem bardzo różne) interpretacje. Podstawowy problem i dysharmonia pojawiają się na jednym z niższych poziomów analizy, roboczo zwanym: „O czym to?”. Otóż, banalna z pozoru kwestia okazuje się być bardzo kłopotliwa.
Zacznijmy od czegoś zupełnie podstawowego: Musimy porozmawiać o Kevinie jest filmem o dorastającym psychopacie i jego relacjach z matką. To można uznać za najbardziej podstawowy poziom odczytywania filmu. Ale co dalej? Jakie właściwie są te relacje? Czy można było zapobiec tragedii? Jaką rolę w kształtowaniu psychiki Kevina odegrało wychowanie? I czy w ogóle urodził się psychopatą? Jak widać, pytania się piętrzą i każdy recenzent ukuł na nich własną wersję wydarzeń. We wszystkich jest coś niezaprzeczalnie prawdziwego, ale z drugiej strony da się je też bez trudu zakwestionować.
Być może takie właśnie było reżyserskie założenie - wywołać u odbiorcy potężny niepokój poznawczy. Film z pewnością osiąga taki efekt, bez względu na to, za którym „obozem recenzenckim” widz się opowie. Bo właściwie nie dostaje choćby zalążka odpowiedzi na żadne z pytań, które rodzą się w nim w trakcie seansu. Ale czy właśnie ta niemożność uzyskania odpowiedzi nie jest tutaj kluczowa? Przez krótką chwilę stajemy przed dokładnie takimi samymi dylematami, co Eva. Czy Kevin urodził się zły? Czy gdyby matka była wobec niego inna, mógłby „znormalnieć”? Czy przez wmawiane jej uprzedzenia względem syna przeoczyła coś, co mogłoby zasygnalizować zbliżającą się tragedię? W zupełnie nowym świetle stawia te pytania fakt, że jako odbiorcy z zewnątrz, jesteśmy dużo bardziej obiektywni niż Eva. A mimo to nie potrafimy znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Może jej nie ma?
Idąc tym tropem, trzeba przyznać, że zupełnie zmienia on intencję filmu. Dzięki niemu - przez krótką chwilę, na nieporównywalnie mniejszą skalę i w zupełnie bezpiecznych, „cieplarnianych” warunkach - wcielamy się w matkę psychopaty. Nie chodzi tu o ustalanie, kto jest winien i w jakim stopniu, bo to zwyczajnie niemożliwe, ale o zadanie kilku trudnych pytań, a także uświadomienie sobie kilku pozornych oczywistości - choćby, że ofiarami psychopatów są nie tylko te, które mieli okazję zamordować.
Mowa, rzecz jasna, o Evie. Bo czy nie była ona ofiarą Kevina w stopniu przynajmniej równym z zamordowanymi? Fakt, że przeżyła może z początku wydawać się przypadkiem lub wręcz „aktem łaski” ze strony Kevina, który zawsze traktował matkę inaczej niż wszystkich, ale to tylko pierwsze wrażenie. Kevin nienawidził matki i był to niezwykły jak na niego przejaw uczuć. Eva obchodziła go na tyle, żeby wzbudzić w nim coś więcej niż zimną pogardę i chęć wykorzystania dla własnych celów. Do tego wiedział, że matka na swój własny sposób go kocha. To czyni krzywdę, jaką jej wyrządził jeszcze większą - zostawił ją przy życiu, aby opłakiwała zabitych, zmagając się z poczuciem winy i chęcią naprawienia swoich „błędów”. Śmierć byłaby dla niej bardziej miłosiernym wyjściem, ale ze względu na Kevina raczej się na nie nie zdecyduje.
Eva, owszem, była w życiu syna kimś wyjątkowym - przeciwnikiem, jedyną osobą, którą uznał za godną zostania czymś więcej niż pionkiem. Ale ta dziwna gra, którą tyle lat prowadzili, musiała zrodzić chęć wygranej. A wygrał, bez wątpienia, Kevin. Ostatecznie złamał matkę, sprawił, że jednocześnie kocha go i nienawidzi. A do tego jest sama. Rzecz jasna, jeśli nie liczyć nienawistnych sąsiadów.
Ten niepokój, ferment poznawczy, jest jednym z ważniejszych wrażeń, które zostawia po sobie Musimy porozmawiać o Kevinie. Zwłaszcza, kiedy uświadomimy sobie, jak musiały się toczyć dalsze losy głównych bohaterów. Kevin trafi do regularnego więzienia, gdzie nie tylko nikt nie będzie próbował go „naprostować”, ale wręcz zostanie jeszcze bardziej skrzywiony. a Eva do końca życia będzie borykać się z poczuciem winy, nie wiedząc nawet, czy jest słuszne. Ponadto będzie trwać przy Kevinie, bo kocha go - nawet jeśli nie potrafi należycie tego pokazać. Z pewnością wie, że jest już za późno, aby cokolwiek zmienić, ale przecież nie przestanie próbować.
Zarówno sama historia, jak i sposób jej przedstawienia są zupełnie niezwykłe. Zdjęcia, którym brak spójnej narracji i czerwony kolor, powracający niczym odrobinę złowrogi leit motiv - piętno od dawna towarzyszące bohaterce, nadają całości swoiste wrażenie „złego przeczucia”. Widz wie, że prędzej czy później stanie się (czy w tym wypadku stało) coś strasznego, ale mimo to ostatecznie jest zaskoczony. Podobny rozwój wypadków (jednak?) trudno było przewidzieć. Nawet matce Kevina, a co dopiero nam, nędznym „podglądaczom”.
Jednakże, mimo wspaniale skonstruowanej historii i świetnych zdjęć, film nie byłby nawet w połowie tak niesamowity, gdyby nie rewelacyjna Tilda Swinton. Znana z wielu nietuzinkowych kreacji aktorskich, stworzyła Evę, od której zwyczajnie nie można oderwać wzroku. Nawet więcej - która jest wiarygodna w swojej roli. Mimo tego, że Swinton jest dość charakterystyczna zarówno jako osoba, jak i jako aktorka, nie jest podatna na „łatki”, które z takim upodobaniem przyklejamy aktorom. Widz wierzy kreacji, jaką Swinton tworzy, a to nie lada umiejętność, jedna z ważniejszych dla aktora.
Każdy element filmu z osobna został znakomicie skonstruowany, ale dopiero razem dają tak niesamowity efekt. Co do tego większość odbiorców jest raczej zgodna, mimo tak wielkich różnic w interpretacji. Bo trzeba przyznać, że - bez względu na to, czy uznamy, że „Musimy porozmawiać o Kevinie” jest o urodzonym psychopacie czy też nie, czy według nas obwinia matkę, czy „społeczeństwo”, czy uważamy, ze Eva kochała Kevina, a on ją, czy raczej oboje do jakiegoś stopnia udawali - film robi wrażenie. Ogromne.
Niestety wygląda na to, że jest tylko jeden sposób, aby przekonać się o czym Musimy porozmawiać o Kevinie jest dla nas - iść i obejrzeć. A recenzenci niech się głowią.