"Labirynt Fauna" - tym razem stricte na temat filmu

Data:
Ocena recenzenta: 10/10
Artykuł zawiera spoilery!

Już jakiś czas temu, w odpowiedzi na jeden z komentarzy do mojego ostatniego tekstu zapowiedziałem zamieszczenie typowej recenzji ”Labiryntu Fauna”. Jednak nie z powodu lenistwa czy braku czasu – choć tego pierwszego mi nie brak, w odróżnieniu od tego drugiego – nie zamieściłem jej dotychczas. Otóż głównym powodem, a zarazem podstawowym problemem była następująca kwestia: Od czego zacząć opisywanie tak złożonego filmu i jak w ogóle poukładać liczne, zasługujące na uwagę i docenienie elementy? Dylemat ten nie został przeze mnie do końca rozwiązany, więc z góry przepraszając za chaotyczną składnię niniejszego tekstu, kładę dłonie na klawiaturę i płynę po wszystkich szczegółach, jakie zapadły mi w pamięć.

”In darkness can be light, in misery, can be beauty” - tak brzmi motto przewodnie jednego ze zwiastunów filmu. Równie dobrze mogłoby brzmieć odwrotnie: ”In light, there can be darkness, in misery, there can be beauty”. Bowiem ”Labirynt Fauna” odznacza się przy dualizmie fabuły, pomieszaniem nastroju i charakteru poszczególnych światów przedstawionych.
Wydarzenia realne – związane z wojną, działaniami partyzantów i brutalną osobą kapitana Vidala – ukazane są niejako z perspektywy umysłu dziecka. Obserwujemy starcie dwóch sił: dobra i zła, spersonifikowanych w jednoznacznie zarysowanych postaciach. Jest to ujęcie charakterystyczne także dla bajkowej rzeczywistości, która w ”Labiryncie” jest dużo bardziej dojrzała, skomplikowana i trudna.
Jeszcze bardziej, niż – nie tak znowu rzadko spotykany w kinematografii – dualizm, czy – już nieco rzadsza – specyficzna i niemalże totalna zamiana charakterystyki poszczególnych rzeczywistości, zdumiewa stopień przenikania się dwóch filmowych światów.
Otóż, w trakcie oglądania ”Labiryntu” obserwujemy, jak do bajkowego świata dziewczynki docierają negatywne sygnały z rzeczywistości, czyniąc go mroczniejszym i głębszym; ostateczna konfrontacja dwóch światów – scena finałowa – przy takiej interpretacji jest niesamowicie przygnębiająca. Naiwne, odbiegające od innych ”baśniowych” fragmentów filmu ostatnie kadry, swoją prostotą sugerują brak jakiegokolwiek związku z rzeczywistością. Możliwe było, by szczere chęci i pozytywne myślenie pomogło chorej Matce Ofelii, ale dobroć i wyobraźnia w brutalnym rzeczywistym świecie nie mogły spowodować zmiany jego podstawowych reguł. W ten sposób najbardziej ”bajkowe” sceny stają się najbardziej wymownymi i brutalnymi.

Kolejna możliwa do wychwycenia płaszczyzna filmu, to opowieść o dojrzewaniu, nieco przedwcześnie wymuszonym na małej Ofelii przez otaczające ją realia. Brutalny świat, jaki nagle pojawia się wokół niej, silnie oddziałowuje na umysł dziewczynki, co zmusza ją do przyjęcia pewnych brutalnych prawd. Sam Faun, który oznacza Faunusa, a raczej greckiego Pana – postać o dużo większym artystycznym rodowodzie – to stwór, znany nie tylko z opieki, jaką roztaczał nad przyrodą (będącą wg Rzymian domeną jego siostry, a zarazem i żony), ale przede wszystkim z tanecznych zabaw przy winie, oraz uwodzenia nimf i dzieci(niezależnie od płci, co było przede wszystkim wynikiem ówczesnej kultury). Był więc to stwór raczej fantastyczny niż baśniowy – aby zrozumieć jego istotę i działania, nie wystarczy umysł niedojrzałego dziecka – podobnie jest z rzeczywistością, tym bardziej taką, która jest ogarnięta wojną. To właśnie on determinował wszystkie wydarzenia w świecie wyobraźni – dziewczynka była wykorzystywana i prowadzona przez nieznane tereny, które jej zagrażały. Dopiero, kiedy to nie Faun, a baśniowy król, któremu usługiwał, stał się panem sytuacji, baśń stała się naprawdę bajką, a rzeczywistość smutną rzeczywistością, gdzie nikt nie zwycięża bez porażki.
Póki światy się przenikały, póty obraz był w pewien sposób przepełniony czymś pozytywnym – być może nadzieją. Wrażliwy umysł dziewczynki wpływał nieznacznie pozytywnie na rzeczywistość, a jednocześnie chłonął jej zło. Wraz z jej śmiercią, Faun – symbol tej specyficznej symbiozy – odszedł w cień; rzeczywistość straciła resztki blasku, a baśń resztki prawdopodobności, przez co przestała istnieć.

Imię Ofelia również nie może zostać pominięte. Odkąd Shakespeare użył go w Hamlecie, tu i ówdzie – głównie w literaturze – przewijało się ono zyskując coraz bardziej ugruntowaną pozycję jako symbol sam w sobie. Wynikające wnioski z jakichkolwiek bezpośrednich czy pośrednich koneksji Hamleta z Labiryntem pozostawiam pod osobistą rozwagę – opisywanie wrażeń z odbioru jednego dzieła sztuki jest niemal niemożliwe do zunifikowania, a kiedy w grę wchodzą dwa – liczba możliwości staje się niemal nieograniczona. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na tzw. syndrom, czy też kompleks Ofelii – przejawianie skłonności samobójczych, spowodowane silnym rozczarowaniem. Chodzi tu raczej (za Shakespeare'm) o zawód miłosny, jednakże w sztuce, podobnie jak i w życiu, uczucia i emocje zlewają się ze sobą nieustannie. Tak więc rozczarowanie, jakie przeżywa mała bohaterka ”Labiryntu”, może równie dobrze dać pretekst do wzięcia pod uwagę owego syndromu i – w związku z tym – zastanowienia się nad tym, czy del Toro wybrał imię zupełnie przypadkowo, czy też nie.

Podsumowując moje chaotyczne rozważania – zarówno sam film, jak i jego zakończenie w żadnym wypadku nie są „cukierkowe”, „bajkowe”, czy po prostu „dobre” (z takimi stwierdzeniami spotykałem się w rozmaitych opiniach). Są raczej przykre, a jeśli chodzi o mój osobisty odbiór filmu, to definitywnie przygnębiające i – Przede wszystkim – nastrajające do refleksji. Tego filmu nie można oceniać, klasyfikować ani interpretować głównie poprzez morał zawarty w zakończeniu, co dla baśni byłoby typowe. Stanowi on pełnowymiarowe i wielowarstwowe dzieło sztuki – przepełnione nie tyle alegoriami, co niejednoznacznymi symbolami (kolejny dowód na to, iż nie jest to typowa „bajka”, jak niektórzy oczekiwali). Jego wymowa jest dokładnie taka, jak sam obraz: baśniowo – rzeczywista.

Zwiastun:

Ten komentator-prowokator to byłam, nie chwaląc się, ja. I bardzo się cieszę, że napisałeś tę notkę bo rzuca ona na film nieco światła pod ciekawym kątem.

Jeśli miałabym jakoś interpretować nadanie głównej bohaterce imienia Ofelia, zapewne też odwołałabym się do Szekspira. Tyle że dla mnie ta postać to nie tyle symbol rozczarowania, ile podeptanej czystej miłości, co może jakoś pasuje do Twojej przygnębiającej interpretacji.

Sama interpretacja jest tak samo przygnębiająca, co realia naszego świata. Przede wszystkim więc - odbieram film jako prawdziwy. Co zaś się tyczy Ofelii - tak, jak napisałem, Jej topos łączy się przede wszystkim z tematem miłości. Ale inne silne emocje również wydają się wchodzić w grę; tym bardziej, że Ofelia z "Labiryntu Fauna" żadnego romansu nie przeżyła. Chyba, żeby wziąć tu pod uwagę jakiś odmienny rodzaj miłości: do dzieciństwa, wyobraźni, albo choćby do matki i nowego rodzeństwa.

Najbardziej szokuje mnie to, że ktokolwiek mógł uznać zakończenie (i wymowę) tego filmu za, jak piszesz, cukierkowe.

Mnie również; stąd pierwsze podejście do recenzji "Labiryntu" zakończyło się tak, jak się zakończyło. Ale o tego typu ewenementach przy tej - już typowej - recenzji nie warto ponownie wspominać.

Dodaj komentarz