36. FPFF w Gdyni – dzień IV: Ki, Jan Komasa, Italiani

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Czwartek przyniósł ochłodzenie w Gdyni – dosłownie i w przenośni. Deszcz i silny wiatr odstrasza publiczność od spacerów w przerwach; ale ochłodzenie nastąpiło dla mnie także w sferze filmowej, przynajmniej jeśli chodzi o „Ki” Leszka Dawida.

Może, „nakręcony” zasłyszanymi opiniami, miałem zbyt duże oczekiwania. Ale naprawdę miałem nadzieję, że zobaczę Romą Gąsiorowską w dojrzałej głównej roli. Tymczasem postać Ki (Kingi) nie odbiega zbytnio od profilu właśnie niedojrzałej, „lekko nieskomplikowanej” bohaterki, którą tak często widzieliśmy w jej wykonaniu. To wciąż soczysta, bardzo dobra rola – ale Gąsiorowska gra cały czas, mniej więcej, to samo.

Oglądamy historię matki, której życie wymyka się spod kontroli. Ma 2-letniego synka, Pio (Piotrusia) i stara się poukładać swój życiorys; znaleźć pracę, swoje własne lokum. Poczuć bezpieczeństwo, zarówno finansowe, jak i rodzinne. Kończy swój związek z równie nieporadnym, nerwowym narzeczonym i ląduje w mieszkaniu swojej koleżanki, dzielonym z jeszcze jednym lokatorem, skrajnie ułożonym i przywiązanym do zasad. Mikołajem (Adam Woronowicz). Rodzi się między nimi paradoksalna więź, jako przeciwieństwa, wydają się sobie nawzajem interesujący.

Fabuła „Ki” jest jednak banalna. To historia jakich wiele, a po wyjściu z kina nie wynosimy absolutnie nic (mimo, że reżyser zdecydował się na niespodziewane i bardzo odważne, łamiące nieco konwencję zakończenie).

Później stawiłem się na kolejnym spotkaniu „Jak to jest zrobione”, tym razem z twórcami „Sali samobójców”. Trzeba ich pochwalić za świetnie przygotowanie do prezentacji, jak dotąd zrobili na mnie największe wrażenie, choć opowiadali bardziej o inspiracjach i pracy koncepcyjnej, niż o technicznych stronach filmu. Z drugiej strony, znowu byliśmy ograniczeni do godziny, a podobno mieli w planie opowiadać jeszcze m.in. o scenie z Dominikiem i Sylwią pod wodą. Czerpali głównie z anime, ze specyficznego kadrowania, ustawienia sceny, czy tonacji barw.

Zaraz potem poszedłem na projekcję ”Italiani” w reżyserii Łukasza Barczyka. Nie widziałem jeszcze na tegorocznym festiwalu, żeby aż tyle widzów opuszczało salę w czasie filmu. To bardzo specyficzne kino, przedstawiające historię za pomocą samego obrazu.

To opowieść o zdradzie, zemście i uczuciu pustki. Jesteśmy w słonecznych Włoszech, w czasie wojny; Teresa (Renata Jett) zdradza swojego męża, Tomasso (Thomas Schweiberer), z jego bratem, Massimo (Jacek Poniedziałek). Dochodzi między nimi do starcia, w efekcie którego Tomasso ginie. Wtedy pojawia się syn, Bruno (Krzysztof Warlikowski). Nie wierzy w historyjkę kochanków, według której ojciec przez przypadek spadł ze schodów.

Fabuła wydaje się być wyrwana z brazylijskiego serialu, ale gra tu drugorzędną rolę. Realizacja artystyczna „Italiani” zapada w pamięć. Dialogi są tu bardzo okrojone, a jak już występują, są nad wyraz oczywiste i przewidywalne. Esencja tego filmu znajduje się pomiędzy wierszami; postaci rozmawiają, gdy panuje między nimi cisza. Z pomocą zdjęć wykonanych niby-amatorsko, z dużym ziarnem, z nieco wypranymi, polaroidowymi kolorami, „Italiani” ma unikalną atmosferę. Podkreślają ją długie sceny, w których często ciche dźwięki i zdawkowe gesty mówią więcej, niż niejeden dialog.

Kontrowersyjny i momentami absurdalny, ale ma swój urok. Szkoda mi trochę pary, który siedziała obok mnie, która w połowie filmu – po szyderczych parsknięciach – stwierdziła, że to „strata czasu” i wyszła. „Italiani” trzeba oglądać i interpretować w trochę inny sposób, niż inne filmy na tym festiwalu; trzeba poniekąd „wejść” w tę historię, dać się porwać plastycznym scenom i dostrzegać sens tam, gdzie go – na pierwszy rzut oka – nie ma.

Jutro ostatni dzień filmowy. Czekam na ”Wymyk” Grega Zglińskiego i jestem bardzo ciekawy, co pokaże ”Róża” Wojciecha Smarzowskiego.

"Róża" Smarzowskiego zebrała burzę oklasków i wymieniana jest jako główny kandydat do laurów. Podobno to kolejny wybitny film tego (moim zdaniem obecnie najlepszego) polskiego reżysera.

Tak, dostał dzisiaj pierwsze nagrody. Ale oczywiście, mimo że stawiłem się po wejściówkę wcześnie rano, miejsc na dzisiejszy pokaz już nie było, więc dzisiaj nocuję w namiocie przed kinem, żeby mieć pewność, że jutro "Różę" zobaczę. Ostatnia okazja; Smarzowski mówił dzisiaj, że premiera jest planowana na okolice stycznia.

Stycznia?????

Tak powiedział, ile w tym prawdy - nie wiem :)

Tak, już w paru źródłach widziałem, że premiera będzie w styczniu. Coś tam mówił ten nowy dyrektor, że nowa formuła festiwalu ma pomóc w dystrybucji najlepszych filmów? ;-D

Dodaj komentarz