Parę zasępionych zdań...

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Nikt, może za wyjątkiem hurra optymistów, nie spodziewa się, że nakręci się u nas film sensacyjny godny konkurencji z często dysponującymi wysokim budżetem amerykańskimi tuzami. Jednak skoro już reżyser teatralny Eugeniusz Korin kręcąc „Sępa” porwał się odważnie i nieco nonszalancko z motyką na słońce, to może ból byłby jednak mniejszy, gdyby towarzyszyły temu polskie, nie amerykańskie realia. Jeśli bowiem ktoś raczy nas niewybrednymi trickami zza oceanu, to nie może w zamian oczekiwać, że zostawi mu się plakietkę z pobłażliwą adnotacją: „no, jak na polskie kino….”

Obraz Korina, zwłaszcza w pierwszej, zdecydowanie lepszej części, w której krew nieco szybciej zaczyna krążyć w żyłach i pojawia się rozkoszny dreszcz podniecenia, ma kilka niezłych, wciągających momentów. Zagraniczne tło muzyczne zaserwowane przez Archive to kwestia osobistych preferencji, rzadkie, bo rzadkie, ale jednak są zabawne wtręty, scenariusz zapowiada się całkiem nieźle i daleka jestem od krytyki z góry na dół.

Film zawiera jednak poważne mankamenty: raz, jest równie często wartki, co rozwlekły i chaotyczny, a chyba nie ma nic bardziej denerwującego w ferworze sensacji, niż gdy akcja wytraca tempo, dwa, za bardzo wykorzystuje amerykańskie kalki, momentami do tego stopnia, że śmieszą, bo słabo komponują się z całością. Im bliżej końca, film coraz bardziej się rozmywa, napięcie zamiast sięgać zenitu nieprzyjemnie opada, a zakończenie, które winno być zwieńczeniem sensacyjnego dzieła, Korin opatruje ciężkostrawnym chyba dla większości, na dokładkę mało wiarygodnym rysem moralizatorskim.

Papierowy komisarz (Michał Żebrowski), à la "pan doskonałość”, w nienagannie wyprasowanej eleganckiej koszuli, przynajmniej we mnie nie wzbudza większych emocji, poza tym, że jest dość przystojny i gdy poranna mgła leniwie spowija jeszcze miasto biega, co w dobie policjantów liczących za biurkiem hemoroidy mu się chwali. Gorzej jednak, że zaczyna od naukowych publikacji czytanych w aucie przy dźwiękach muzyki poważnej, by skończyć na banalnych równaniach, mających sprawić wrażenie dogłębnej kryminalistycznej analizy na swojej ogromnej kredowej tablicy w wypieszczonym mebelkami Ikei mieszkanku, ba zamiast towarzystwa atrakcyjnej kobiety wybiera kota Teodora. Anna Przybylska ma w tym filmie do zagrania niewdzięczną rolę dekoracji przy pięknych koniach, by w stosownym momencie pokazać swoje atuty w łóżkowej scenie.

Te mankamenty przy znacznej dozie pobłażliwości można by jeszcze wybaczyć, gdyby nie zabrakło jakichkolwiek zaskoczeń po stronie działania policji. O ile podobał mi się pełen szaleństwa, przerysowany momentami do absurdu wątek kryminalistów, który zresztą też lepiej się zapowiadał niż zakończył, to praca naszych policyjnych asów pozostaje bez uskrzydlającego polotu, na co każdy miłośnik sensacji w skrytości -albo i nie-ducha liczy. Daniel Olbrychski jako partner Żebrowskiego, jakkolwiek cenię go za aktorski dorobek nijak mnie w tym filmie nie zachwycił, to całkowicie bezbarwna postać. Fuzja dramatu i sensacji, czyli wątek śmiertelnie chorego chłopca, który pasuje jak pięść do nosa do wątku budzących obrzydzenie, wykastrowanych z normalności kryminalistów także zachwytu nie wzbudziła, choć zamierzenia były pewnie szczytne. Nie jest to kino, którego konkluzją pozostawałoby szydercze: „kolejny polski gniot”, ale niestety wlecze się za nim zbyt wielki bagaż niedociągnięć, by zapamiętać go na dłużej.

"Ten film powinien wciągać, niepokoić i uzależniać – żeby ostatecznie porazić świadomością naszej wspólnej bezradności wobec ZŁA" - tak o filmie "Sęp" mówi reżyser Eugeniusz Korin.

Mnie przyszło się jedynie na chwilę zasępić, bynajmniej nie nad bezradnością wobec wszechobecnego zła.

Zwiastun: