Utrata zmysłów

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Wyobrażałeś sobie kiedyś jak to jest, kiedy traci się wszystkie zmysły? Kiedy kawałek po kawałku w zawrotnym tempie niknie świat, to co znasz i kochasz? Kiedy zaciera się pamięć o tym, jak pachnie świeżo skoszona trawa, smakuje twoje ulubione danie, jak tańczy dźwięk, przerywając ciszę, jak pieści oczy widziany gdzieś nad morzem zachód słońca? Jak blakną, nikną za zakrętem wspomnienia, nierozerwalnie związane z zapachem? Czym pachniała spódnica matki, w której kryłeś twarz, gdy coś zbroiłeś, jak wełna swetra wydzierganego przez babcię na drutach, Twoja pierwsza miłość? Tracisz kontakt z własnymi wspomnieniami, pojawia się nieokreślony lęk i zdany jesteś tylko na wehikuł wyobraźni. Zatrzymujesz się. Zwalniasz. Zaczynasz cieszyć się chwilą i łapczywie chwytać życie nim wymknie się ono na zawsze. Zaczynasz je doceniać. Poświęcać czas tym, którzy są tak blisko ciebie, a których zajęty własnymi sprawami nie zauważasz. O tym właśnie jest film Davida Mackenziego pod tytułem i tu ogromne brawa dla tego, kto przetłumaczył tytuł „Perfect sense” jako „Ostatnią miłość na ziemi”.

Film Mackenziego to nie tyle etiuda o miłości, co opowieść o schyłku tego, co znamy, o przewartościowaniu życia nim spowije nas wieczna ciemność i docenieniu piękna codzienności nad którym się nie zastanawiamy, które mijamy obojętnie. Właśnie dzięki stopniowej utracie tego, czym odbieramy świat, atrofię zmysłów zaczynamy cenić życie i ludzi wokół siebie. Miłość jest tu dla mnie wątkiem mniej istotnym i nie wiem, czy gdyby Susan i Michael spotkali się w innych, mniej dramatycznych okolicznościach i nie byli sobie tak zachłannie potrzebni, nie bali się umierać w samotności, to ich drogi by się nie rozeszły. Byli w końcu tylko parą dupków, którzy zrozumieli, że w życiu liczą się uczucia.

Susan (piękna i krucha Eva Green, znakomita rola) i Michael (lekko zblazowany Ewan McGregor) spotykają się, kiedy ludzie w różnych częściach świata zaczynają tracić zmysł powonienia. Ona z zawodu jest epidemiologiem i zajmuje się badaniem tej niespotykanej dotąd choroby. W życiu prywatnym jest nieszczęśliwa, angażuje się w związki z mężczyznami, którzy nie są jej warci, wciąż niezabliźnioną raną pozostaje to, że nie może mieć dzieci. On jest szefem kuchni, totalnie skupionym na sobie, traktującym kobiety instrumentalnie, nie potrafi nawet dzielić z nimi łóżka, zaraz po miłosnych igraszkach zwyczajnie je wyrzuca.

Stopniowo ludzkość traci zmysły, utratę każdego poprzedzają intensywne emocje: bezbrzeżny smutek, silne rozdrażnienie. Najbardziej przejmujące jest głuche dudnienie, kiedy ludzie tracą zmysł słuchu. Niemal równie silnie oddziałuje na umysł widza pełna paroksyzmu scena, która poprzedza zanik smaku - obżeranie się jedzeniem, które kapie po brodzie, policzkach, brudzi wszystko wokół, a utaplani w nim ludzie budzą odruch wymiotny. Z różnych stron pojawiają się teorie spiskowe, sączone przez organizacje prośrodowiskowe, przeciwników kapitalizmu, zarzuca się nikczemne działania fundamentalistom.

I można było pociągnąć ten zanik świata w kierunku załamania, utraty sensu, paniki, bazowania na strachu i katastroficznych, spektakularnych wizjach, ale Mackenzie wybrał chyba mniej uczęszczaną ścieżkę. Zanik zmysłów paradoksalnie przywraca ludzkości życie, zaczynają się skupiać na tym, co jest w tej esencji istnienia najistotniejsze, na relacjach, bo mimo poczucia straty, życie nie zwalnia, toczy się nadal. Ludzie przystosowują się do nowych warunków, w czym bardzo pomaga im synestezja, możliwość odbierania innym zmysłem wrażeń przypisywanych np. zmysłowi powonienia. Kiedy nie czują zapachu, można mocniej przyprawić potrawy, tak by skoncentrowali się na smaku, kiedy nie czują już nawet smaku restauracje nadal serwują dania, bo można tam usłyszeć dźwięk stukających kieliszków, można opisać barwę i konsystencję sosu. Poczuć atmosferę towarzyszącą celebracji jedzenia.

A miłość? Jak odbierać miłość, kiedy ona jest tak piekielnie zmysłowa? Kiedy chcemy wiedzieć jak smakuje ukochana osoba, spowija nas niczym afrodyzjak jej zapach, chcemy słyszeć brzmienie jej głosu, a przede wszystkim ją widzieć, to przecież sprawia, że jej pragniemy, to wszystko jest tak cholernie istotne. I tu Mackenzie ukazuje jak kolejno zanikają zmysły, ale nie słabną emocje, przeciwnie stają się coraz silniejsze wykraczając poza ramy pierwotnego, szaleńczego pożądania.

Nie można filmowi Mackenziego zarzucić przesadnej melodramatyczności, choć sentymentalna nuta nastrojowo gra, to wszystko jest rozmyte, subtelne, niedopowiedziane. Piękne. Proste. Od pierwszych nut urzeka muzyka i lekko hipnotyzuje spokojna narracja wypowiedzi, coś na kształt pamiętnika o istocie świata, tak prostej, jak proste jest przecież życie.

Niektórzy mogą ten obraz uznać za naiwny, zbyt sielankowy, bo czyż ludzie nie powinni pogrążyć się raczej w rozpaczy, przeklinać losu i szukać winnych, czy nie pokazuje spraw, o których doskonale wiemy? Zgoda, są banalne, ale ile osób bierze je sobie na co dzień do serca? Wizja brytyjskiego reżysera wydaje się bliska mojemu postrzeganiu świata, na mnie przeniosły się te subtelne emocje zawieszone gdzieś między niepewnością jutra i niepoprawną nadzieją, sfilmowane w niebanalny sposób, zachwyciły nietuzinkowe zdjęcia Gilesa Nuttgensa.

Zwiastun: