W sidłach supermarketu

Data:
Ocena recenzenta: 6/10
Artykuł zawiera spoilery!

„Supermarket” Macieja Żaka to trzymająca mocno w napięciu, budząca wewnętrzny sprzeciw historia o zwycięstwie korporacyjnego systemu nad jednostką. Momentalnie, wraz z pikającą bramką, zwiastującą kradzież, otwierają się przed widzem na oścież podwoje kafkowego świata. System sardonicznie się uśmiecha. Prawda czy fałsz, sprawiedliwość czy niesprawiedliwość, racja czy jej brak – te uniwersalne pojęcia zatarły się, zatraciły rację bytu w przepastnych korytarzach pewnego supermarketu, gdzie jedyną odpowiedzią na macki systemu pozostaje bezsilność. System ten najpierw daje się lekceważyć, jest znany, więc pozornie bezpieczny, budzi raczej uśmiech politowania, z jakim zwykliśmy obserwować złowionych w sieć rzekomych promocji konsumentów, załatwiających gorączkowo ostatnie sprawunki przed sylwestrowym szaleństwem, ale początkowo absurdalna sytuacja szybko zmienia się w dramat, prowadzi do tragedii. I nie sposób z tej historii wynieść choćby zdawkowy, kojący gest pocieszenia.

Kierownik supermarketu (stworzony do takich ról Przemysław Bluszcz) podminowany stratą na skutek sklepowych kradzieży 80 tysięcy złotych nakazuje w Sylwestra szefowi firmy ochroniarskiej Jaśmińskiemu (Marian Dziędziel) zaostrzenie działań mających stanowczo ukrócić złodziejskie praktyki. Nic więcej nie może zginąć, w przeciwnym razie inna firma zajmie się ochroną obiektu. Pech chce, że akurat tego dnia jubiler Warecki, któremu na parkingu właśnie skradziono akumulator, pozostawia w aucie żonę (Izabela Kuna), a sam udaje się do supermarketu i pod wpływem zdenerwowania, jak potem tłumaczy, bierze z półki batonik i zjada go w sklepie, a następnie odruchowo chowa papierek do kieszeni. Podejrzaną sytuację zauważa Himek, pasierb Jaśmińskiego i choć nie jest pewien czy w ogóle cokolwiek skradziono informuje o tym ojczyma. To zdarzenie uruchamia lawinę absurdu, podejrzany zostaje zabrany do pokoju przesłuchań, a życiem Wareckiego zaczynają rządzić zasady zaczerpnięte wprost ze świata Franza Kafki. W kontekście tego, że Jaśmiński okazuje się byłym prokuratorem wojskowym, który „podobno zabijał ludzi” przypomina się jeszcze jedna zasada, która nawet w latach 80-tych była metodą pracy wielu prokuratorów w krajach realnego socjalizmu: „Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf”.

Motywacje Jaśmińskiego początkowo mgliste, z czasem dają obraz człowieka bezwzględnego, mistrza manipulacji, budzącego odrazę, a zarazem litość, nie znoszącego sprzeciwu, zdolnego zrobić wszystko, by jego racja była na wierzchu. O ile na początku, gotów jest jeszcze załatwić sprawę polubownie, oczywiście bez uszczerbku na swoim wizerunku, to w pewnym momencie traci kontrolę, brnie tak daleko, że nie ma już odwrotu. Wydaje się, że głównym motorem jego poczynań jest przerost ambicji, pisząc kolokwialnie - jemu nikt nie może podskoczyć. Jedyną osobą, która staje mu na drodze jest jego pasierb Himek, którym były prokurator pogardza, dla niego to zwykły grajek, który najmniej pasuje do tej dusznej, nastawionej na zyski, kapitalistycznej struktury.

Żakowi udało się stworzyć pełną grozy historię, uczucie strachu wzmacnia dodatkowo fakt, że w sklepie na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, widać spieszących się ludzi, do wielkich wózków ładowane są towary, finalizowane sklepowe konkursy, przy kasach pikają czytniki kodów kreskowych, otwierają się bramki, dominują pośpiech i ekscytacja, tak jakby nic złego się nie działo, a spod tej zewnętrznej powłoki wystaje groza ściskająca serce. Klaustrofobiczna przestrzeń supermarketu, kamery przemysłowe śledzące klientów, rzędy półek wszystko to znakomicie podbija uczucie lęku.

Żak, co nie jest za bardzo odkrywcze przedstawia supermarket jako siedlisko zła i manipulacji. Przeterminowane mrożone ryby wciąż są sprzedawane, bo czy mrożona ryba może się w ogóle zepsuć? Pracownicy traktowani są jak śmieci, zresztą są niesolidni i nieodpowiedzialni, nie przykładają się do pracy, a kiedy tylko nadarzy się okazja podprowadzają towar albo czmychają na zaplecze sklepu. Dopiero w obliczu groźby utraty pracy okazują się zdolni do podłości, by tylko ocalić własną skórę.

Film Macieja Żaka konsekwentnie obnaża wady polskiego społeczeństwa, które zostało przedstawione w bardzo niekorzystnym świetle. Kradną niemal wszyscy. Okradają na parkingu auta, kradną w sklepach, nawet najbardziej przyzwoity bohater filmu Himek wynosi butelki szampana dla kolegów nie widząc w tym nic złego. Klienci konsumują towar w sklepie zapominając za niego zapłacić, inni złodziejskie żniwo wynoszą pod kurtką, jeszcze inni starają się wyciągnąć portfel z kieszeni osoby stojącej przed nimi w kolejce. Kradną ochroniarze, kradnie wreszcie sam znerwicowany kierownik supermarketu, który wije się niczym piskorz, by tylko wyjść na swoje i którego sumienie, gdyby je miał, kalałyby i inne przekręty. Słowem, przekręt goni przekręt. Oto polskie złodziejskie społeczeństwo, siedzące na ławie oskarżonych. Nawet młodzi ludzie świętujący Sylwestra przed supermarketem, niszczą przypadkiem samochód Wareckich i w pośpiechu uciekają. Tu nikt nie szanuje własności innych. Nic dziwnego, że żona jubilera chce wyjechać do Niemiec, gdzie jest normalnie i nawet będąc na skraju załamania nerwowego, przybita nagłym zniknięciem męża i długimi poszukiwaniami bez rezultatu, kiedy to zrozpaczona snuła się w towarzystwie Jaśmińskiego po opustoszałych pomieszczeniach supermarketu, boi się powierzyć walizkę z kosztownościami policjantowi, który chce jej pomóc.

Poważnym mankamentem „Supermarketu” jest jego fabularny chaos, mieszanie gatunków, niepotrzebne wątki, które nic specjalnego nie wnoszą i rozpraszają jedynie uwagę.

Jeżeli wspomnę, że Marian Dziędziel zagrał znów rewelacyjnie, w charakterystycznym dla siebie stylu, Izabela Kuna przekonująco wcieliła się w postać rozhisteryzowanej żony jubilera (rewelacyjna jest scena, w której podchodzi do kierownika i przy towarzyszącym mu prezydencie miasta, pyta o zaginionego w supermarkecie męża), a młody Mikołaj Roznerski całkiem dobrze poradził sobie z rolą zagubionego idealisty Himka, który słono zapłacił za niewinność, to dopełni obrazu całości. Powstał całkiem przyzwoity film, nie wybitny, ale mimo fabularnego zagubienia interesujący i zmuszający do przemyśleń: jak ja zachowałabym się w sytuacji Wareckiego czy przeciwstawiłabym się jawnej niesprawiedliwości czy widząc z jak bezwzględnymi ludźmi mam do czynienia zachowałbym serwilistyczną postawę?

Konkluzją dramatu Żaka jest to, że mimo iż czasy się zmieniły i w wyniku ustrojowych przemian jesteśmy wolni, to uwikłani jednocześnie w sieć korporacji, które rządzą się swoimi bezwzględnymi prawami i w nierównym starciu z nimi jako jednostka nawet inteligentna i pewna siebie nie mamy żadnych szans.

Zwiastun: