"Wszystko, co kocham"Jacka Borcucha

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Ożywczy powiew młodości w świecie, gdzie „starzy” obmyślają strategie uwikłane w reguły narzuconego siłą reżimu. Przesycona buntem muzyka, dorastanie, pierwsza miłość, wiatr od morza na piaszczystej plaży, a gdzieś daleko w tle przemoc władz, strajki, wojsko na ulicach, mniejsze i większe kompromisy; poczucie nieskrępowanej niczym wolności przy godzinie policyjnej. Lekkość, świeżość, nawet pewnego rodzaju onieśmielenie. Prostota...

Są filmy, które zrodziły się z tęsknoty za młodością, za tym pięknym, pełnym pasji światem, który tak szybko umyka, a na odchodnym, jakby na pocieszenie zostawia fantastyczne wspomnienia. Do nich zawsze będziemy wracać na różnych etapach życia, gdy zacznie spowijać nas swą pełną melancholii nicią przemijanie…

Taki właśnie jest film Jacka Borcucha "Wszystko, co kocham" Można w nim tę nostalgię za latami wczesnej młodości bezkarnie zaspokoić. Licealne czasy, kiedy chodziło się z kumplami w plener pić tanie wino, kiedy muzyka określała buntowniczy stosunek do świata, bohaterowie mieli ideały, by zmieniać go na lepsze, wszystko zdarzało się po raz pierwszy i dlatego było takie piękne: pierwsze pocałunki, fascynacje, przyjaźnie, pierwsza miłość. Było albo wszystko albo nic, i chwile gdy przyjaźń i miłość kładło się na szali. Czas nadziei i niczym jeszcze niezmąconych marzeń. Poczucie, że jesteśmy okrętem, a wiatr dmie z całych sił w nasze żagle i nie ma niczego, co nas ogranicza, bo przecież nasze błędy i tak spadną na barki dorosłych. Mi się ten film bardzo spodobał. W tle stan wojenny, a tu żadnego patosu, tylko afirmacja młodości, punkowa muzyka będąca formą sprzeciwu przeciwko zastanemu światu. Brak jednoznaczności, ukazanie mimochodem, że ci co stali po drugiej stronie barykady też mieli swoje uczucia, targały nimi wątpliwości, że oprócz broni nosili w sobie tęsknotę za normalnością. Symboliczna scena - naprzeciw siebie idą żołnierze i grupa młodych ludzi z instrumentami spieszy na festiwal w Koszalinie.

Film czaruje subtelnością, romantycznym uniesieniem, niewinnością, choć w pewnym momencie, co nieuniknione, dochodzi do zderzenia tej idealistycznej wizji młodzieńczego świata z brutalną rzeczywistością, nie ma ucieczki przed dorosłością, która, chcemy czy nie, wkracza w nasze życie.

To trzeci zrealizowany ostatnio film, który odwołuje się do czasów PRL-u, poza "Domem złym" Wojciecha Smarzowskiego i "Mniejszym złem" Janusza Morgensterna, ale ujęcie tematu krańcowo różne. "Wszystko, co kocham" porywa nas świeżością, na pierwszy plan wysuwa się młodzieńcza beztroska tamtych czasów. Oprócz scenariusza jest to przede wszystkim zasługa debiutujących aktorów, których gra zaskakuje autentycznością, miałam wrażenie, że grają samych siebie. Po prostu wyszło prawdziwie. Równie dobrze ta młodość mogła zaistnieć kiedy indziej, a i tak przecież - byłaby piękna, a że przypadła właśnie wtedy? Przecież nawet w mroku możemy dostrzec światło i za nim iść.
_________

Zwiastun:

Tę autentyczność najlepiej wyraża wyszczerzona buźka głównego bohatera. Niestety, ja tej świeżości nie widzę, a cały obraz razi mnie doprowadzoną do granic pretensjonalnością. Nie chcę znowu wylewać potoków żalu. Ja fenomenu słodkich chłopaczków z "WCK" nie rozumiem. Szykowałem się na punkową zadymę, a dostałem cukierkowe pitu-pitu dla pensjonarek.

A dlaczego zaraz musisz obrażać tych, co się im film spodobał? Nie jestem pensjonarką. I nie rozumiem o jakich słodkich chłopaczkach piszesz, ale ton wypowiedzi zniechęca mnie do zastanawiania się nad tym.

A Ty nie musisz tego odbierać do siebie. Pisząc o pensjonarkach nie miałem nikogo konkretnego na myśli, chodziło mi o oddanie mojej opinii na temat wirtualnego odbiorcy, do którego film był adresowany - ja tak uważam. Chcesz zabronić mi prawa do wyrażania tego, co myślę? I nie chciałem nikogo obrażać. Słodkie chłopaczki to bohaterowie filmu. Mnie zemdliło. Nie lubię tego filmu, ale nie przeszkadza mi, że ktoś ma inne zdanie. Pewnie dostrzegasz w nim coś, czego ja nie potrafię zauważyć. Przykro mi, że podejrzewasz mnie o jakieś niecne intencje.

Jeśli piszesz, że film był dla pensjonarek, to dla mnie oznacza, że tylko im mógł się spodobać. Jest to sugestia. Rozumiem, że Ci się nie spodobał, ale takie wstawki są rażące. Lepiej skupić się na wadach niż wskazywać grupę odbiorców, bo widzę choćby po Filmasterze, że sporo osób doceniło jego walory. Nie zabraniam Ci wyrażania swojego zdania i możesz jechać po filmie jak Ci się żywnie podoba, ale może bez sugestii dla kogo ten film jest przeznaczony. Niefajnie jest się poczuć pensjonarką i dobrze, że wyjaśniłeś.

Ja piszę często pod wpływem emocji, ale bez złych intencji. Pensjonarki odszczekuję i podkulam ogon, ale film mi się nie podobał i to właśnie przez irytację WCK, którą noszę w sobie głęboko, mleko się rozlało. Powtarzam jeszcze raz - byłem jak najdalszy od osobistych wycieczek. Mnie nawet nie chodziło o ocenę odbiorców, ale o pewien elementarny fałsz, który wyczuwałem w filmie - sprawiał on, że miałem wrażenie manipulowania widzem. Weźmy tę słodką muzyczkę. Co to było? Nie raziło Cię to? Nie miałaś wrażenia,że to o pięć kostek cukru za dużo?

Pilotko, jesteś naprawdę fajną pensjonarką!
Pensjonarz michuk.

Ja też uważam, że bohaterowie są słodcy jak z boys bandu, podobnie jak ich muzyka. Tak jak lapsus oczekiwałem w nich wściekłości, wyzywającego wyglądu i ciężkiego grania.

Pilotko, staję za Tobą murem, pełna pensjonarskiego uniesienia. Żeby moje stanowisko było jasne, to wrzucam poniżej urywek wypowiedzi z dyskusji, którą prowadziłam z kumplem chwilę po seansie:

"Bunt w filmie Borcucha znaczy dla mnie więcej niż młodzieńcze kontestatorstwo – to symbol starej Polski z piosenek Kazika i mojego wczesnego dzieciństwa, posiadówek przy stole w kuchni z paczką Klubowych, jeanów z Pewexu… ach, dużo by gadać. Mnie ujął nawet fakt tych tajnych spotkań na klatce schodowej, brak komórek, Internetu… a w zamian ta urokliwa zwyczajność, skromność warunków życiowych i wielkie bogactwo wewnętrzne.

Słuchałeś kiedyś wypowiedzi artystów polskiej sceny muzycznej lat 80-tych? Z jaką pasją mówią o ‘tamtych czasach’, o tym jak cudnie smakował wtedy sukces? Dzisiaj pokażesz dupsko i jesteś sławny – wtedy trzeba było zrobić trochę więcej.
A czy ktoś narzeka, że kiedyś pod choinką znajdowało się pomarańczkę? Nie spotkałam takiego malkontenta. Wszystko wtedy cieszyło bardziej, bo wszystkiego było mniej. O."

Dla mnie WCK to doskonałe zwizualizowanie wiecznej tęsknoty za czasami, w których chciałam dojrzewać. Byłabym gotowa zrezygnować z dobrodziejstw technologicznych współczesności na rzecz autentyczności życia w PRL-u. Bo wyznaję teorię sprzeciwu wobec nadmiaru wszelkich dóbr konsumpcyjnych, również kulturowych.

Witaj Marylou w pensjonarskim gronie :) Oczywiście, nie ma porównania z obecnymi, konsumpcyjnymi czasami, przeciwko czemu się dziś buntować, chyba przeciwko temu, że wszystko jest na wyciągnięcie dłoni, a człowiek postrzegany jest w nieco innych kategoriach niż dawniej. Te skromne czasy, kiedy półki świeciły pustkami miały w sobie wiele, zbliżającego ludzi uroku. I zaraz ktoś powinien przetrzepać mi skórę, za to, że mogę sobie dziś wyrażać taką opinię, bo mnie to nic nie kosztuje, a inni walczyli by było mi lepiej.Bym mogła jeść pomarańcze nie tylko od święta.
Ta wolność kosztowała, dziś jest czymś normalnym i bywa, że mamy jej dosyć, bo zabrała coś, czego nie da się określić.

Dzięki :) Lapsus, ja takich „chłopaczków” znałam z mojej klasy, co prawda nie w tych czasach, o jakich opowiada film, ale byli idealistami, buntownikami, choć większych zadym nie było, pisali wiersze, śpiewali pełne buntu piosenki, chodzili po szkolnych korytarzach w pewnej świetlanej aureoli, takiej gdy się jeszcze naprawdę nie zna życia, dziś się nie buntują, tylko szukają wygodnego gniazdka i płyną z prądem. I jest jakiś żal za tamtymi czasami. Nie wiem, dlaczego widzisz w tym fałsz, ten idealizm jest obecny, albo przynajmniej był, może teraz już od początku wyrasta o wiele bardziej cwane albo drapieżne pokolenie. Film ten spodobał się również tym, których młodość przypadła na tamte czasy, nie widzą w nim żadnego upudrowania. Jacek Borcuch nakręcił ”Wszystko, co kocham”, bo chciał wrócić do czasów swojej młodości, jak przyznał w jednym z wywiadów to jest on, jego przyjaciele, rodzina. Na pewno na to nakładają się wspomnienia, dzięki którym wszystko, co nas wtedy spotkało jest może zbyt idealne. Nie wiem, jak Ty wspominasz swoją młodość. Zresztą i tak wiem, że Cię nie przekonam, bo ja inaczej to widzę i możemy tak sobie popisać o swoich odczuciach.
Oczywiście, mógł nakręcić coś bardziej drapieżnego, ale ten film nie jest o subkulturze punkowej, ale o buncie, młodości, wolności w trudnych, szarych czasach. Mnie nie mdliło, czułam fajny uniwersalny, klimat o tej pierwszej, zawirowanej młodości, kiedy wszystko wydaje się jeszcze możliwe i czerpie się z życia pełnymi garściami.

A tak na marginesie przejrzałam to, co piszesz i zdarza się, że idziesz na film z określonymi nadziejami na temat, jak w przypadku "Skrzydlatych świń", czy filmu "Wszystko, co kocham", a potem wracasz rozczarowany. Nie wiem, czytasz opisy filmu przed czy może sugerujesz się początkiem? Pytam z ciekawości, nie dlatego, że czynię z tego jakiś zarzut.

Dzięki Michuk, pozdrowionka dla naszej pensji :)))

Tak, to prawda czytam opinie, opisy i zdarza się, że mam pewne nastawienie, ale nie zawsze jestem rozczarowany.

A ja wręcz przeciwnie, staram się tego unikać, choć nie zawsze się da, ale staram się iść do kina na świeżo, nie obciążona jakimś wyobrażeniami, co mnie spotka. Tak nieśmiało polecam, byś od czasu do czasu tak też zrobił. Zawsze to nowe doświadczenie :)

Ale ja też tak robię, tyle że nie zawsze. Jednak do recenzji podchodzę z dystansem. Lubię skrajne, emocjonalne, ostre sądy. W dokładnych rzeczowych analizach nieraz ginie to co najistotniejsze.

Właśnie jako pensjonariusz (domu starców)pozostaję w samotnej kontestacji i muszę powiedzieć, że to, co pokazano w filmie dla mnie nie warte jest funta kłaków. Wiecie dlaczego punk był popularny w latach 80-tych? Bo głosił hasło "no future". Tak naprawdę cała siła i szczerość tego nurtu wywodziła się z poczucia głębokiego psychicznego doła, że nie ma przyszłości, nie ma sensu, nie ma planów. Gdy Iron Maiden prowadziła brutalną politykę ekonomiczną na Wyspach, w Polsce mieliśmy "Noc generała". Możesz mi nie wierzyć, ale ja byłem w swojej szkole bity i upokarzany. Nie życzyłbym tego żadnemu dziecku. Prawda Kultu czy innych zespołów wynikała ze szczerego przekazu i nienawiści do otaczającej rzeczywistości i kłamstwa. Nie chciałbym serwować takiej rzeczywistości nikomu. Posłuchajcie sobie utworu "Polska". Nie każdy miał tatusia marynarza i płyt z Zachodu. Fakt, że wszystko miało inną wartość, ale były też plantacje maku i brutalne środowisko młodych ludzi, którzy potrafili zrobić najgorsze świństwo, żeby mieć na działkę albo na alko. W ogóle rządziła kasa, zielone i ciuchy z pewexu. Wszyscy tylko pragnęli tych dóbr, które nie były dostępne i ich posiadanie wyznaczało status społeczny człowieka. Ja się temu przyglądałem trochę z boku, do Jarocina nie puścili mnie rodzice, ale rozcieńczany Acnosan i jabole już pijałem. Na pewno każdy ma z tego okresu inne doświadczenia, dla mnie bardziej punkowe są takie filmy jak "Dom zły" czy "Balanga"(zresztą nakręcona w Częstochowie). Dla mnie tam jest prawda o tamtych czasach. Poza tym , drogie Panie, jakie macie gwarancje, że stałybyście po tej właściwej stronie? Cały opór w ówczesnej Polsce był mocno związany z Kościołem. Dla mnie sielankowa i cukierkowa wizja WCK jest cynicznym kłamstwem, jednostronną manipulacją i tworzeniem mitów.

Lapsusie, Twoja prawda o tamtych czasach jest Twojsza i na pewno prawdziwsza od mojej - raczej doidealizowanej, dopowiedzianej, podglądanej spod klosza dziecięcej nieświadomości, ale też podrasowana opowieściami i obserwowaniem życia braci, którzy w czasach PRL-u dorastali. To dzięki nim załapałam się na Kult i wszelką wyrazistą muzykę, przez co trochę chyba byłam skazana na wieczne poszukiwanie smaku ich dojrzewania.

Mówisz o złej Polsce, ale przez pryzmat własnych doświadczeń, pod które nie można, co oczywiste, podciągać wszystkich bytów pokolenia PRL-u. To, co opisujesz (bardzo współczuję :/) ma miejsce również teraz - przemoc w szkole była zawsze, jest i będzie - a młodych potworków nie brakuje (patrz. gimnazjum jako patologia czy blokersi choćby).

Wiesz, Lapsusie, ja do tej pory pamiętam tę radość z pluszaka pod choinką i sprawiedliwy przydział pomarańczy, tę skromną surowość świata, ale i ludzką solidarność, mniejsze chamstwo na klatce. Szlag mnie trafia natomiast, gdy mam kupować prezenty dla dzieciaków, które już mają za dużo, irytuje mnie też fakt, że coraz rzadziej znależć można sąsiada, który podleje Ci kwiatki. Obojętność - choroba cywilizacyjna.

Kiedyś tak nie było. A że jakaś magia towarzyszyła tej brudnej Polsce z piosenki Kultu świadczą tłumy, które na koncertach CZUJĄ to, o czym Kazik śpiewa i absolutnie się z emocjami tego kawałka utożsamiają. I jest w tym jakaś nieokreślona tęsknota, konkretny i uzasadniony bunt wszystkich pokoleń (zgromadzonych na koncercie).

Nie wiem, czy powrót do przeszłości byłby tym, co sobie wyobrażam, ale mam pewność co do jednego: dostatek spłyca przeżycia wewnętrzne, a to, co trudniej dostać lepiej smakuje. Nie miałam wujka w Ameryce; tato jeździł w delegacje do Rosji - historie o tym jak przy okazji zdobywał telewizory dla sąsiadów, sprzęt grający, czekoladę czy pierścionki dla mamy krążą przy stole do dzisiaj. Np. ta jak z kumplami ustawiali się sznurkiem na dworcu w Rosji i podawali sobie pędem kupione sprzęty, żeby zdążyć je załadować zanim odjedzie pociąg, który zatrzymywał się na stacji dosłownie na kilka chwil, ostatni z nich biegł zwykle za jadącym już wagonem. Ja mam dreszcze, kiedy to słyszę - wtedy trzeba było sobie pomagać, bo wymagała tego codzienność i tej solidarności w działaniu mi teraz brakuje.

A to, co miałam było bezcenne. Tak myślę dziś.

WCK jest cukierkowe, bo to efekt sentymentu, który kierował Borcuchem. Nostalgii za tym, co minęło. Nostalgii, która pamięta tylko to, to piękne dla serducha.

Teraz przynajmniej rzuciłeś światło na swoje doświadczenia, dlatego Cię o nie zapytałam i wiem, dlaczego film nie mógł Ci się spodobać, znasz inną prawdę o tamtych czasach.... Pamiętam bardzo mało z czasów PRL-u, ale rodzice wspominają je z jakąś tęsknotą. Nie to, żeby za dobrze im się powodziło, ale wtedy byli młodzi, a i ludzie byli inni, sobie bliżsi. Choć niektórzy kombinowali jak się dobrze ustawić, jak przedstawił to Morgenstern w swoim filmie. Każdy czas ma blaski i cienie, znajdziemy i ludzi wartościowych i degeneratów. "Dom zły" to moim zdaniem najlepszy z tych obrazów, ale z drugiej strony ciężko stawiać zarzut Borcuchowi, że takie, nie inne ma wspomnienia. Stąd wiem, bo staram się żyć bardziej dla być niż mieć.

Prawda jest taka, że odbiór tego filmu zależy od wieku. Jeżeli ktoś żył w tamtych czasach i choćby przez mgłę pamięta stan wojenny, to sztuczność wykreowanego w WCK świata musi go razić. Dla mnie właśnie największym nieszczęściem tego filmu jest to, że on niby opowiada o czasach PRL-u. Gdyby nie było kontekstu historycznego, to nie byłoby się o co spierać, ot historia pierwszej miłości. Problem w tym, że ten film udaje film buntowniczy, udaje że jest o punku i jest w tym bardzo bardzo nieprawdziwy. Nie chcę obrażać naszych młodych koleżanek, ale po prostu najwyraźniej macie wyidealizowane wyobrażenie o tamtych czasach i wyidealizowane wyobrażenie o punku, który jest obecnie sprzedawany na wagę przez MTV i podobne stacje. WCK jest tak cukierkowy jak muzyka w tej stacji i dla kogoś kto wychował się na punku a la lata '00 może być wiarygodny. Dla nas nie.

Zgadzam się, że percepcja w tym przypadku zależy od wieku i i doświadczeń, ale chciałam zaznaczyć, że ten film to nie jest dokument! A to daje reżyserowi prawo do oddalenia się od prawdy i realiów na rzecz ilustracji wspomnianej nostalgii za piękną młodością. Poza tym przecież film nakręcony został przez człowieka, któremu tamte czasy i punk obce nie były, co oznacza, że zastosowana przez niego idealizacja była celowa (i co w tym złego? młodość ma to do siebie, że nasączona jest idealizacją).

Natomiast przegiąłeś z wstawką o MTV. (Tam w ogóle puszczają jeszcze jakąś muzykę?) MTV to ja oglądałam w latach 90-tych jak Niedźwiecki miał swoją listę. Nie wiem, co to punk lat'00 prócz tego, że jest w H&M; w postaci kolekcji ubrań i na głowach nastolatek.
Wiem natomiast, czym jest punk jako wyraz buntu i ideologia, ale co ja tu będę tłumaczyć. Przecież to że (i jak) buntują się ludzie w epoce demokracji jest kaprysem niedojrzałości i efektem smarkatej idealizacji...
Tak, ewidentnie nie lubię krzywdzącej generalizacji.

PS doktor_dinozaur.

Takie jest właśnie wyobrażenie tych troszkę starszych o tych troszkę młodszych :P MTV??? To Doktor pojechałeś :)))

No na MTV2 leci jakaś taka muzyka, którą oni punkiem nazywają. Takie klony Green Day, co jest bardzo mało oryginalne, zważywszy na to, że już Green Day było mało oryginalne. Była też swego czasu modna taka fryzura (a może dalej jest, nie wiem?) - taki wyżelowany irokez - i to jest właśnie mniej więcej poziom realizmu punka w WCK.

Marylou, wiedziałem, że zaraz ktoś użyje argumentu, że to przecież nie dokument, a w fabule wizja świata może być wyidealizowana. Może i może, ale jeżeli sednem filmu jest opowiadanie o niewinnej miłości wśród PRL-owskiego brudu, to ten brud wypadało by pokazać. A go nie ma. Mnie już zatkało, jak zobaczyłem, jak oni są poubierani. Ktoś się tak w tamtych czasach ubierał?! Może rzeczywiście dzieci oficerów armii, ale na pewno nie jest to reprezentatywna grupa. Ja takiego PRLu, jaki jest w filmie, nie widziałem.

Pilotka, nie wiem ile masz lat, ale wiem ile lat ma marylou i wiem ile może pamiętać z PRL-u. Niewiele :) Podejrzewam, że Ty pewnie też niewiele, więc zaufajcie nam na słowo - ten film pachnie fałszem na kilometr. Wśród moich znajomych, którzy są w moim wieku i mają moją pamięć, to jest kwestia w ogóle poza dyskusją; każdy na widok "realiów epoki" przedstawionych w WCK uśmiecha się ironicznie i potwierdzi Wam, że to lipa a nie film o punku i PRL-u. Broni się tylko jako film o nastoletniej miłości.

P.S. Na takich sztucznych punków stara załoga mówi "sezony". Jakby się pojawili na dzielni, to by dostali wpierdol nabitym ćwiekami pasem.

Hah, mocno brutalna (cudowna!) pointa Twojego wywodu tak mnie ujęła, że aż jestem w stanie przyjąć do wiadomości bolesną prawdę o fabularnej fikcji.
OK, uznajmy zatem, że Borcuch nakręcił przyjemną bajkę z PRL-owskim zabarwieniem, która miała być karmą dla młodego współczesnego ducha.
Nie zmienia to zupełnie mojej percepcji tego filmu, nadal uważam, że spełnia moje oczekiwania, zwłaszcza że są one źródłem czystej idealizacji...
Ad. MTV - Green Day i jego klony to element kultury pop-punk, w której chodzi głównie o modę na buntowniczy look. Wyżelowany irokez jest tu atrybutem kontestatorskiego stylu. A na przyszłość: będę wdzięczna za powstrzymanie się od obrazoburczych ocen nt. rocznika "80 z hakiem".

Doktorze - a widziałeś rosyjskich "Bikiniarzy"? To musical więc teoretycznie ze względu na konwencę bardziej zgadzamy się na zerwanie z realiami. Ale jednak miejscami sprawia wrażenie kręconego na serio i chcącego coś powiedzieć o tamtym świecie. A z realiami Związku Radzieckiego tamtych czasów niewiele ma chyba jednak wspólnego. Mimo to, wielu (w tym mi) bardzo się podobał.

Zresztą WCK też jest spoko. Miałem wprawdzie podobne jak Ty czy lapsus zgrzyty miejscami. Sam realiów PRLu też nie pamiętam za dobrze (miałem wtedy 0-9 lat), ale jako że mój ojciec przesiedział rok w komunistyczym więzieniach, w domu o tym ustroju nie mówiło się zbyt pozytywnie.

Ale to nie zmienia faktu, że to fajny, radosny film zrobiony z nostalgii za młodością. To nie wina Borcucha, że jego młodość przypadła akurat na tak niesympatyczny okres w naszej historii. Pretensji do bycia rzetelnym obrazem życia w czasach komuny raczej sobie reżyser nie rości, więc nie wiem w sumie o co ta cała burza.

Bikiniarzy nie widziałem. Nie lubię musicali, bo zwykle jest w nich muzyka, której nie trawię. I jest jej dużo ;)

I to jest dobra puenta tej całej dyskusji.

Tylko nie wiadomo co bo nie odpowiedziałaś na konkretny komentarz :)

Chodziło oczywiście o Twoją wypowiedź: "Pretensji do bycia rzetelnym obrazem życia w czasach komuny raczej sobie reżyser nie rości, więc nie wiem w sumie o co ta cała burza"

A jest jakaś burza? Ot, wtrąciłem uwagi starego zgreda, a wiadomo, że prawda jest taka, że: "najbardziej mnie teraz wkurwia u młodzieży, to że już więcej do niej nie należę" ;))

Dodaj komentarz