Co zwiedzasz? Ruiny.

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Druga recenzja, więc czas na coś dziwniejszego. Drugi film w karierze belgijskiego twórcy Fabrice'a Du Welza, scenarzysty i reżysera. Zadebiutował on pełnometrażowo cztery lata przed filmem tutaj opisywanym, w roku 2004, Kalwarią, filmem uznawanym za dużo lepszy, zbierającym dużo pochlebniejsze opinie, jednocześnie także dużo ostrzejszym, przegiętym, takim który opisać można nasprawniej słowem "pojebany", użyłbym mocniejszego ale nie będę z uwagi na dzieci, które mogą to czytać. "Vinyan" jest dużo lżejsze, ulotniejsze, tajemnicze, spokojne, wolne, momentami wręcz stojące w miejscu, dla statystycznego widza (tak, to jest uogólnienie, którego nie powinno się używać w ogóle) zjadliwsze, możliwe do strawienia i od niego proponuję rozpocząć znajomość Du Welza, nie bacząc na opinie internetowe, które w większości oscylują wokół słów "słabe", "nudne", "bez" i "sensu".

Są takie filmy, które podobają ci się, choć nie wiesz o co w nich do końca chodzi. Masz jakąśtam swoją interpretację, jednak dobrze wiesz jak to jest z interpretacjami, nie wspominając nawet o nadinterpretacjach. Patrzysz, nie przemawia film do twojego poczucia sensu, tylko gdzieś do podświadomości, instynktownie chłoniesz obrazy, wydarzenia, dialogi i jesteś pod wrażeniem. Nie umiem tego opisać. Cytat z książki "Król kłania się i zabija" Herty Muller [swoją drogą polecam] opisuje tą sytuację idealnie - "To nieprawda, że na wszystko istnieją słowa. Nieprawdą jest również, że zawsze myśli się w słowach. Do dziś o wielu rzeczach myślę poza słowami." Mniej więcej to samo robi z moją głową "Vinyan". Ciężko też mi jest go polecić, chociaż bardzo mi się podobał, takie opowieści łatwo mogą zniechęcić, to kino ulotne, wymagające trudnej do określenia wrażliwości, którą możesz mieć, albo nie. Fabuła mam wrażenie powstawała instynktownie, na zasadzie luźnych skojarzeń, intuicji reżysera i scenarzysty, Fabrice'a Du Welza. Łatwo w takim wypadku pójść w abstrakcję zbyt daleko, jednak autorowi udało się utrzymać w ryzach.

Napisy początkowe.

Czerń przechodząca w granat, ten w błękit, widać jakieś białe kropeczki. Szum morza w tle. Kamera wyostrza się, białe kropeczki okazują się bąbelkami powietrza. Słychać panikę. Błękit przechodzi w czerwień, ta w bordo, krew. Słychać krzyki, które przechodzą w mocny, przesterowany ciężki do zniesienia dźwięk, jeden z tych, który nieważne ile by trwał, i tak będzie trwał za długo. Cięcie.

Tak wygląda pierwsze kilka minut tego filmu. Jakby nie patrzeć jest to nietypowa scena na początek, jednak spełnia to co powinna zrobić, intryguje. Jednocześnie jest najlepszą metaforą tsunami jaką mógłbym sobie wyobrazić.

Bo punktem wyjścia fabuły jest właśnie tsunami na Filipinach. Podoba mi się bardzo, gdy paranormalne wydarzenia wywodzą się z wydarzenia istniejącego w rzeczywistości.

Bohaterami są Jeanne i Paul. Małżeństwo... Napisałem to słowo, bo inne jakoś trudno mi sobie w tym momencie wyobrazić, może lepiej zastąpić... Para, której dziecko porwała fala pół roku przed wydarzeniami pokazanymi w filmie. Po tym okresie nadal blizny się nie zabliźniły. I wtedy na jednym ze spotkań organizacji charytatywnej, na którą łożą pieniądze, jedna z działaczek odtwarza film, który nakręciła w jednej z wiosek w Birmie. Na pierwszym planie dzieci pluskające się w wodzie, w tle dziecko w czerwonej koszulce idące wgłąb ekranu, odwrócone do nas plecami. Matka sądzi, że to ich syn, ojciec pewny nie jest, jednak decyduje się pomóc żonie. Płyną do Birmy.

Zastanawiasz się pewnie, czemu zatrzymałem się przy słowie małżeństwo, a nawet jeżeli się nie zastanawiałaś to już się zastanawiasz. Vinyan jest filmem, który pokazuje jak ludzie radzą sobie ze stratą dziecka. Kobieta nie radzi sobie zupełnie, ojciec chce być twardy, choć nie do końca umie, jest rozdarty między żoną, a sobą. Podróż do Birmy jest podróżą ruin ludzi do tego czego już nie ma - ruin ich związku, życia. Dodatkowego posmaku ironii dodaje tu fakt, że zaginione dziecko, którego szukają bohaterowie filmu jest w rzeczywistości dzieckiem reżysera. W tym kontekście film możemy odczytać jako coś na kształt egzorcyzmów na sobie samym, opowieścią o własnych lękach, o rozpadzie małżeństwa, o utracie dziecka. Ale czy też nie o lęku człowieka przed potęgą przyrody, która jednym machnięciem fali może zabrać wszystko [powracający leitmotif].

Wyobraźnia Du Welza i jego zdolność do wytwarzania klimatu na poczekaniu, przy wsparciu operatorskim Benoita Debiego (obrazował "Kalwarię", "Nieodwracalne", zobaczysz go także w nadchodzącym filmie Marilyna Mansona opartym na życiorysie Lewisa Carrolla) pokazują jak naprawdę powinna wyglądać dżungla w filmie. Odważne korzysta z przyrody (burza, deszcz, woda, zarośla, błoto), niektóre sceny żywcem wyjęte są jak z filmu dokumentalnego i jedno zachwycające około dwuminutowe wejście, gdy bohaterowie dochodzą do miejsca, w którym rozgrywa się ostatnia scena.

Jednym zdaniem? Niemy zachwyt nad przyrodą, przerywany tylko chlupotem fal pod pokładem i pyrkaniem silnika łódki, dużo dzieci i niesamowity klimat.

Jednym słowem? Dziwne.

Napisy końcowe.

PS. Bo byłbym zapomniał. Jak każdy recenzent tego filmu muszę napisać, że to nie jest horror.

[syndrom drugiej recenzji w akcji :D pierwszej recenzji nie przeskoczę, za dużo emocji w nią wrzuciłem, których już w sobie nie mam. ta jest zwyczajna, mam nadzieję, że nie nudna, wiem, że jeżeli bym jej nie wrzucił teraz, poprawiałbym w nieskończoność i w końcu niczego bym nie napisał. tak.]

Recenzja świetna. Mam nadzieję, że nie lepsza niż film, bo mnie udało Ci się zachęcić :)

Widzę, że postanowiłeś nie punktować filmów. Trochę szkoda, bo wtedy te wszystkie nieuchwytne elementy, których słowa nie są w stanie zobrazować, do pewnego stopnia oddawałby "współczynnik zbieżności gustu". Gdybym zobaczył, że jest na poziomie 80% to bym np. wiedział, że mamy podobną wrażliwość i warto Ci zaufać. A gdyby wyszedł na poziomie 50% to uznałbym, że jednak mamy inną wrażliwość i ufam bardziej innym oceniającym.

Ale i bez tego czytać będę Twoje notki z zainteresowaniem.

Syndrom drugiej recenzji - znamy, ale w tym wypadku całkiem niepotrzebny, bo tekst jest b. ciekawy.

Widzę, że jest sporo kontrowersji co do tego filmu. jedni oceniają na 7, inni na 2.

Doktorze, współczynniki są mylące - jesteś przecież weteranem bojów i dyskusji z tymi, którzy mają podobny gust, mimo to oceniają zupełnie nie tak, jak byś się spodziewał. Zaryzykuj. ;)

Tak, tylko że w przypadku tych, z którymi się kłócę, zwykle znam już z grubsza ich gust i wiem czego się spodziewać. A jeśli chodzi o Spence to jak dotąd jedyne co wiem, to że zachwycił się Żółcią pustyni, więc na razie 0:1 :)

Dodaj komentarz