Jazz nie żyje

Data:

Kinowa wersja "Drużyny A" wbiła się 11 czerwca swoim czarnym GMC na ekrany kin w Polsce, zajęła pozycje dogodne do ostrzału i zejść póki co nie zamierza. Reżyserem filmu jest Joe Carnahan i jest to czwarty pełnometrażowy film w jego dorobku. Tymczasem przejrzmy jego wcześniejsze dokonania.


BLOOD, GUTS, BULLETS AND OCTANE (1998)

Debiut, nakręcony za małe pieniądze. 7 tysięcy trzysta dolarów. Zmontowany w weekend, w pracy, z elementów z siedziby telewizji w której pracował wtedy reżyser. Carnahan gra jedną z głównych postaci, resztę grają znajomi, rodzina. Tak, to jest film z tego typu.

Dwóch gości pracuje w komisie sprzedającym używane samochody (jestem skłonny założyć się o dużą kasę, że Carnahan pracował w takiej firmie i nie wspomina tego za ciepło), oczywiście biznes nie kręci się jak trzeba. Oczywiście w kluczowym momencie pojawia się gość posiadający klucz do sukcesu - kluczyki do samochodu, za którego przechowanie na parkingu przez dwa dni dostaną ćwierć miliona dolarów. Muszę dodawać, że ten samochód nie jest do końca taki jak się wydaje, cośtam ma w bagażniku, a przez to coś giną ludzie?

Giną zastrzeleni, rozjechani, zastrzeleni i rozjechani, czy zastrzeleni i pocięci na kawałki. Każda poważniejsza sytuacja (strzelanina, gangsterka jakaś scenka) ukazana jest najczęściej w czerni i bieli i w zwolnionym tempie. I jest w tym filmie pijana rozmowa o kobietach w dymie cygar.

Mało trzyma się kupy, sito scenariuszowe, głupoty, jakbym znał takie mądre sformułowanie poważnych panów recenzentów jak "zawieszenie niewiary", to z pewnością wrzuciłbym je w to zdanie.

Wprawka spontaniczna, nic innego, worek treningowy, na którym wykorzystując chwyty wzięte od innych (filmy Tarantino, Siedem) starasz się wynaleźć coś swojego, ale wychodzi ci to topornie i nieporadnie. Tylko, że trzeba potrenować i się rozgrzać, żeby potem cztery lata później wypuścić w świat taki film jak...

NARC (2002)

Znowu mamy dwóch bohaterów głównych, ale tym razem podejście inne.

Znasz te historie o scenariuszu, który robi taką furorę, że znajduje budżet bez problemu, aktorzy prawie za darmo w nim grają, wykładają pieniądze. Znasz ten drugi film, płytę, książkę, komiks, który jest o TYLE lepsze od debiutu? Takie jest właśnie Narc.

To jest poważny film.

Nick Tellis był narkomanem. Bo, żeby przekonująco grać narkomana trzeba nim po prostu być. Był agentem rozpracowującym od środka środowisko narkotykowe w mieście. Był, bo w wyniku zaistniałej sytuacji, ratując dziecko zabił przestępcę, ale przypadkowa kula trafiła kobietę, która poroniła (genialna, paradokumentalna, chropowata pierwsza scena!). Nie ma pracy, nie ma za co wykarmić żony i dziecka. Wtedy dostaje zlecenie, po którym ma trafić za biurko. I spokój. Morze kolców, a potem wyspa miękka. Ostatni raz.

Prowadzić ma sprawę śmierci Michaela Calvessa, policjanta, który zginął na służbie, wykonując pracę identyczną co Tellis, gdy rozpracowywał narkomanów, zastrzelony gdzieś pod mostem nad ranem w deszczu (świetna, powracająca scena). Tenże policjant podobnie jak Tellis miał żonę i dziecko. Nick czuje, że to mógł być on.

"Narc" to teatr z małą ilością aktorów - jest Tellis, jest jego partner Oak, żona Tellisa i kilka postaci w tle.

Tellis grany przez Patricka spokojniejszy. Liotta nie gra, on sie wpieprza na ekran z buta.

Historia jest przycięta co do centymetra. Ten film jest spokojny, metodyczny, ale nie wolny, chłodny też, choć nie do końca. Jak Tellis w jednej scenie, w której przenosi życie zabitego policjanta między swoimi palcami, gdy przegląda zdjęcia, dokumenty i rzeczy osobiste. Cicha ta historia, tylko krzyki i strzały brzmią głośno. Klimatycznie gdzieś w tym samym pomieszczeniu, w którym leży zapijaczony McNulty z mistrzowskiego (używam tego słowa z pełną premedytacją) "The Wire" ze stajni HBO.

Świat w "Narc" ma wyprane kolory, jak z wypranych banknotów w portfelach wypranych ludzi. Niby są czyści, ale do końca nie spierzesz się nigdy.

No bo niby jak pozbędziesz się z siebie bycia dobrowolnym narkomanem, niszczącym swoją rodzinę, albo tego, że jesteś skurwielem, który napierdala szubrawców bilą wrzuconą do skarpety?

Zapytałem kolegę o skojarzenia z “Narc”.

“Skojarzenia? Hmm. Zimny jak nóż, brudny, ale ostry. No i bierzesz ten nóż i rozcinasz nim taki zaropiały pęcherz z emocjami. Tyle w kwestii “Narca”.”

Przejebane jest Narc. Po prostu.

Na tyle, że słówko “fuck” i jego warianty występują w nim 297 razy.

SMOKIN' ACES (2007)

Luzacka zabawa formą, dla czystej radochy. Zbyt luzacka. Mnóstwo postaci - bracia naziści-psychopaci, agenci FBI, wynajęte morderczynie, supermorderca (kurwo!). Ciała, efekty, spory budżet i reżyser, który na planie filmu musiał czuć się jak dziecko, które wreszcie dostało to czego chciało. Radosne to kino, ale z kategorii "obejrzeć z piwem w dłoni i kumplami obok".

I jedno co mnie zaskakuje to, że przy całym tym chaosie, rozpieprzu, miksie, błyskającym kolorami, postaciami i cool i ekstra akcjami, ostatnia scena jest tak rewelacyjna, że to jest naprawdę nie do wiary.

Napisał też Joe scenopis do kontynuacji tego filmu.

Na dokładkę short z serii reklamującej BMW z Clivem Owenem w roli głównej. Taka próbka stylu.

Pyk.

Plany? Spore, część żywych, część postrzelonych.

KILLING PABLO

Historia Pabla Escobara, jednego z największych, a z pewnością najbardziej znanego barona narkotykowego z Kolumbii, który w 1989 roku znalazł się na siódmym miejscu najbogatszych ludzi na świecie Forbesa, a jego kartel kontrolował według niepotwierdzonych informacji około 80% handlu światową kokainą. Czekam.

BUNNY LAKE IS MISSING

Remake klasyka noir, którego założenia streszcza tytuł. Tu Carnahan napisał scenariusz.

PREACHER

Carnahan wyraził chęć do sfilmowania przygód Jesse Custera, głównego bohatera komiksu "Preacher" ("Kaznodzieja") autorstwa Gartha Ennisa i Steve'a DIllona, w którym kaznodzieja z problemami, jego była i przyjaciel wampir alkoholik wyruszają na beznadziejną w założeniu, ale zaskakująco owocną misję poszukiwania Boga (dosłownie).

[swoją drogą "Preacher" historię prób ekranizacji też ma pokaźną, obejmującą chociażby serial dla HBO, ale to nie "right here, right now"]

WHITE JAZZ

Adaptacja powieści Jamesa Ellroya ("Czarna Dahlia", "Tajemnice Los Angeles", powieści później przeniesione na ekran) oparta na scenariuszu brata Joe Carnahana, mojego imiennika Matthew. A więc noir, noir, noir, my lovely i zagraj to jeszcze raz Sam z wielką ilością narracji. Główną postać grać miał George Clooney, a postać grana przez niego miała zupełnie odstawać od zwyczajowego emploi aktora. Projekt został zawieszony, z zaznaczeniem, że gdy tylko zwolnią się terminy zostanie dokończony. Choć z drugiej strony James Ellroy w wywiadzie z roku 2009 stwierdził, że "White Jazz nie żyje".

Podsumowanie? Hmm.

Carnahan jest jak dziecko na zdjęciu, które uśmiecha się radośnie od ucha do ucha, rozczulającym, szczerym uśmiechem bez zęba na przedzie(Blood, Guts..., Smokin Aces, zapewne Drużyna A). Ale zdjęcie jest ucięte na połowie klatki piersiowej. Tak, że nie widać rąk trzymanych za plecami i tego co w nich jest - procy naładowanej ołowianymi kulkami (Narc). Jestem pewien, że za niedługo wyjmie ją z powrotem.

Z trzech filmów jeden prześwietny, jeden średni, jeden mniej niż średni. Raz do roku wiadomo co garbaty może zrobić, ale słowa Carnahana z jednego wywiadu - będę robił i filmy swoje i hollywoodzkie blockbustery dla pieniędzy, bo muszę mieć za co wysłać dzieci na studia i za co jeść. A filmy, które ma w planach na komercyjniaki nie wyglądają.

Tylko proszę już, bez motywu "krwi/serca" tym razem.

Proszę?

Dzięki za kolejną świetną (po Black Dynamite i Salad Fingers) rekomendację. Narc - znakomity!

Dodaj komentarz