Cannes 2016: American Honey

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Andrea Arnold, autorka bardzo dobrego „Fish Tank” z ubiegłej dekady oraz „Wichrowych wzgórz” sprzed kilku lat, po raz pierwszy opowiada o Stanach Zjednoczonych. Już od pierwszych minut, gdy główna bohaterka, nastolatka o imieniu Star, nurkuje w śmietniku pobliskiego marketu w poszukiwaniu niedawno przeterminowanego jedzenia, wiadomo, że miejsce akcji może i jest oddzielone oceanem, ale wrażliwość na problemy społeczne i zainteresowanie jego biedniejszymi warstwami, nie zmieniło się od czasu pierwszych brytyjskich filmów Arnold.

Wracając do domu z owocnego polowania w śmietniku, Star trafia na grupę młodych ludzi, obwoźnych akwizytorów, którzy krążą po całym kraju sprzedając prenumeraty magazynów. Ich lider Jake (wyśmienity Shia LaBeouf), charyzmatyczny, energetyczny, pewny siebie facet, proponuje bohaterce żeby do nich dołączyła. Tak rozpoczyna się blisko trzygodzinna podróż po Stanach Zjednoczonych, wieczna tułaczka po kolejnych tanich hostelach, napędzana alkoholem i marihuaną, przy których młodzi ludzie relaksują się po kolejnych dniach chodzenia od drzwi do drzwi w poszukiwaniu subskrybentów.

Szybko uczymy się reguł panujących w grupie, odkrywamy, że cała buta i pewność siebie Jake’a ulatują, gdy znajduje się w pobliżu Crystal, menadżerki, która żelazną ręką dowodzi grupą, co nie znaczy, że nie pozostawia im żadnej swobody. Wręcz przeciwnie, najczęściej popycha młodych ludzi do działania przy pomocy sprytnych technik motywacyjnych oraz prowokując ich do rywalizowania o jak najlepsze dzienne wyniki, wieczorami jednak chętnie dołącza do zabawy przy alkoholu i narkotykach. Crystal wie, że niesfornych pracowników prędzej zmobilizuje rapowym kawałkiem, jak wdeptaniem ich w ziemię, czy też nadmiernym stresowaniem o to, ile danego dnia sprzedali subskrypcji, ale jeżeli ktoś przez dłuższy czas ją rozczarowuje to z całą pewnością wyląduje u szefowej na „dywaniku”.

„American Honey” to jeden z tych filmów, które wymagają od widza cierpliwości. Anderson snuje opowieść niespiesznym tempem, nie jest to jednak klasyczny festiwalowy snuj, do życia pobudza odbiorcę energetyczna muzyka, bohaterowie nie wałęsają się bezcelowo po ekranie, ciągle coś się dzieje, a do tego przyjemnie się na to patrzy, bo ładne zdjęcia skąpane są w ciepłych słonecznych barwach, albo rozświetlane blaskiem fajerwerków i ognisk. Nie jest to jednak kino nastawione na dramatyczne wydarzenia i szokujące twisty. Śledzimy życie wędrownej komuny, ich powtarzalne rytuały, wewnętrzne relacje, drobne przygody, beztroski styl życia, cieszenie się chwilą i niemyślenie o dniu jutrzejszym. Łatwo ich polubić, poczuć się członkiem ich komuny, niemym obserwatorem, który chętnie powałęsałby się w ich towarzystwie po Stanach Zjednoczonych. Jeżeli ktoś jednak nie poczuje tej więzi, wtedy seans może mu się nieznośnie dłużyć, bo to kino nastroju, a nastrój albo się łapie, albo nie.

http://kinofilizm.blogspot.co.uk

Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://facebook.com/Kinofilia-548513951865584/

Zwiastun: