Cannes 2017: Okja

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

„Okja” jest pierwszym filmem wyprodukowanym przez Netflixa, który został zaprezentowany w canneńskim konkursie głównym. Nie był to udany pokaz, a przynajmniej jego pierwsze kilka minut, którym towarzyszyły gwizdy i pokrzykiwania widowni. Organizatorzy coś pokręcili i film poleciał z uciętym obrazem. Możliwe, że wykupili tylko najtańszy miesięczny pakiet. W końcu wstrzymano projekcję i po kilkuminutowej przerwie problem został naprawiony i film poleciał od początku. Warto było czekać, bo to najlepsze dzieło Joon-ho Bonga od czasu „Zagadki zbrodni”. Cała sytuacja jednak tylko dolała oliwy do ognia w kontrowersyjnym temacie, jakim była obecność produkcji netflixa (w konkursie pokazywano również „The Meyerowitz Stories” Noah Baumbacha) na festiwalu. Dyskusje na temat serwisu, jego polityki w temacie dystrybucji kinowej (a konkretnie to braku tejże) oraz zasadności umieszczania ich produkcji w oficjalnej canneńskiej selekcji, nieco przysłoniły istotną informację – to jest bardzo dobry film!

Koreański reżyser bardzo chwalił współpracę z Netflixem. Pomimo tego, że dostał największy budżet w dotychczasowej karierze, miał pełną swobodę twórczą i nikt nie próbował ingerować w jego pracę. Widać to, sfinansowana przez jakieś duże studio filmowe, „Okja” bardzo łatwo mogłaby przerodzić się w familijne kino, wykastrowane z kontrowersyjnych treści, nieprzyjemnych scen i przekleństw. Na pewno pojawiłaby się taka pokusa, bo główną bohaterką filmu jest rezolutna mała dziewczynka, która wychowywała się w koreańskich górach u boku dziadka oraz uroczego stwora. Okja jest wynikiem manipulacji genetycznej i wygląda jak krzyżówka świni z hipopotamem. Zwierzę jest fantastycznie animowane (nie szczędzono dolarów na piksele), obdarzone osobowością, zabawne i pocieszne. Nie jest więc zaskoczeniem, że od razu kradnie serce odbiorcy oraz każdą scenę, w której się pojawia.

Nie chcę tutaj zdradzać zbyt wiele z historii, bo śledzenie jej sprawia dużo przyjemności. Film ma żywe tempo, wypełniony jest kapitalnymi pomysłami, a do tego wsparty bardzo eklektyczną ścieżką dźwiękową (moje skojarzenia w przeciągu kilku minut potrafiły skakać od melodii bałkańskich do rytmów meksykańskich). Reżyser zachował styl znany z koreańskich filmów, ale udanie miesza go z zachodnimi wzorcami. Obsada aktorska miała wyraźny ubaw, szczególnie Jake Gyllenhaal, który szarżuje bez opamiętania, tworząc przerysowaną postać skrzekliwego prezentera telewizyjnego. Dla niektórych może to już być zbyt groteskowa kreacja, ale jego postać zgrabnie wpisuje się w ten amalgamat gatunków filmowych.

Scenariusz skacze pomiędzy różnymi wątkami, oczarowując sielskim klimatem koreańskiej prowincji oraz zażyłą relacją małej dziewczynki z tytułowym zwierzęciem, ale też pozwalając sobie na krytykę międzynarodowych gigantów korporacyjnych, delikatne drwiny z eko-terrorystów (jak zwykle świetny Paul Dano), a nawet na chwilami wstrząsające sceny rzezi w ubojniach. Bywa zabawnie, czasem smutno, reżyser potrafi chwycić widza za serducho, szczególnie w ostatnich 30 minutach, ale też wywołać u niego szczery śmiech. Przez cały film żongluje różnymi nastrojami, zgrabnie przeskakując pomiędzy nimi, jednocześnie dbając o to, żeby widza nie dopadała nuda, ale również nie pozwala sobie na nadmiar atrakcji i bodźców wizualnych, które często prowadzą do otumanienia odbiorcy.

Różnie dotąd bywało z filmami produkowanymi przez Netflixa, jakościowo daleko im było do ich najlepszych seriali (jeżeli nie liczyć „Beasts of No Nation” oraz „Divines”, które zakupiono jako gotowe już filmy), ale najwyraźniej wyciągnięto wnioski z dotychczasowych błędów i w końcu postawiono na kino autorskie robione przez uznanych twórców. Jeżeli w przyszłości zaowocuje to tytułami równie dobrymi co „Okja” to jako wieloletni użytkownik serwisu mogę się tylko cieszyć i wypatrywać kolejnych premier. Przykro mi jednak, że ograbiono widownię z możliwości zobaczenia tego filmu na dużym ekranie. Joon-ho Bong poświęcił sporo energii oraz czasu na odnalezienie ciekawych i pięknych koreańskich plenerów, a zdjęcia w filmie są pełne rozmachu i cieszą oczy wieloma pomysłowymi ujęciami. „Okja” zdecydowanie zasługuje na jak największy ekran. Większości odbiorców niestety będzie musiało wystarczyć to, co posiadają w domu. Bardzo dobre filmy jednak obronią się w każdej formie, a ten z całą pewnością do takich należy.

UWAGA! Po napisach końcowych jest jeszcze dodatkowa scena i to dość długa.

www.kinofilia.pl

Więcej recenzji oraz innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/blog.kinofilia/

Zwiastun: