Gorsza wersja "Manhattanu"

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Po ostatniej europejskiej podróży, zakończonej sukcesem filmu „Vicky, Christina, Barcelona” Woody Allen wraca kręcić na kontynent. Tym razem jednak (znów?) do Londynu. Chciałoby się powiedzieć do deszczowego Londynu, lecz angielskie miasto w oczach reżysera to słoneczne, pełne pięknych uliczek i malowniczych parków miejsce. A film „Poznasz przystojnego bruneta”? W przypadku tego twórcy użycie określenia, że to „typowa komedia obyczajowa” wcale nie jest negatywne. Jednak najnowszemu dziełu Allena daleko do błyskotliwych „Annie Hall” czy „Zeliga”, bliżej za to do średniego „Scoop – gorący temat”.

Bohaterowie filmu to wykształceni, dobrze sytuowani Londyńczycy poszukujący szczęścia i (choć banalnie to zabrzmi) spełnienia w życiu. Helena (Gemma Jones) po rozstaniu z mężem szuka pocieszenia u wróżki, która przepowiada jej poznanie wysokiego, przystojnego bruneta. Jej mąż Alfie (Anthony Hopkins) porzucił ją dla młodszej kobiety, będącej raczej damą do towarzystwa niż towarzyszką życia. Ich córka Sally (Naomi Watts) właśnie znalazła pracę, jako asystentka szefa galerii Grega (Antonio Banderas), co świetnie się składa gdyż jej mąż od kilku lat pozostaje bez pracy. Roy (Josh Brolin), bo o nim mowa, po sukcesie swojej pierwszej książki, próbuje wrócić na rynek wydawniczy, jednak pisanie drugiej idzie mu dość mozolnie.

Tymczasem młodzi żyją na garnuszku u Helen, a ich związek pozostawia wiele do życzenia. Ciągły brak pieniędzy, oczekiwanie na napisanie książki, wzajemne frustracje sprawiły, że Roy i Sally dawno już stracili zainteresowanie sobą. Sally zaczęła ze wzmożoną uwagą spoglądać w stronę swojego przystojnego szefa. Natomiast Roy znalazł inspirację w sąsiadce z naprzeciwka, którą zwykł podglądać przez okno. Helena uciekła we wróżbiarstwo, uzależniając się tym samym od opinii swojego medium. Natomiast Alfie odkrył „przyjemności” życia z młodszą od siebie kobietą, zażywając kolejne opakowanie tabletek Viagra i chodząc na dyskoteki.

„Poznasz przystojnego bruneta” wpisuje się w nurt filmów „allenowskich” opowiadających o nietrwałej naturze związków uczuciowych. Motyw ten pojawiał się wielokrotnie w twórczości reżysera, gdzie eksploatowany był na różne sposoby, pojawia się i teraz. Tym razem Woody Allen mistrz błyskotliwych dialogów, nieoczywistych ocen rozczarowuje. „Poznasz przystojnego bruneta” nawiązuje, lub jest wręcz kopią największych dzieł reżysera, w szczególności zaś „Manhattanu”. Oglądamy, więc ubrane w angielską rzeczywistość, życie londyńskiej inteligencji, borykającej się z problemami uczuciowymi (emocjonalnymi?). Bohaterowie rozczarowani dotychczasowym życiem znajdują ukojenie w kolejnych związkach, próbując potwierdzić w ten sposób swoją wartość dla otoczenia. Wszystko to dzieje się w świecie wyższych aspiracji, bo prawie każda z postaci przejawia ambicje bycia kimś lepszym niż jest. Ambicje te nie przekładają się jednak na żaden sukces. Alfie wiążąc się z młodszą partnerką liczy, że urodzi mu ona upragnionego syna oraz przywróci mu młodość. Roy ucieka w ramiona Dii ( Freida Pinto) w poszukiwaniu muzy i spełnienia w karierze pisarskiej. Sally w osobie swojego szefa widzi jednocześnie odpowiedniego partnera do założenia rodziny jak i biznesmena. W jego galerii sztuki upatruje doskonałe miejsce do rozpoczęcia własnej kariery kuratorskiej. Natomiast Helena szuka ukojenia po rozstaniu z mężem u medium - Cristal, która to prawdziwie szczęśliwe życie dla bohaterki widzi dopiero w jej „przyszłym” życiu, teraźniejsze uważając za przejściowe.

Kunszt reżysera, dobre aktorstwo, wszystko to przyozdobione ładnymi obrazami londyńskich ulic, parków i kamienic stanowi jednak tylko angielski odpowiednik „Manhattanu”. Do „nowojorskiej wersji” mu daleko, choć możnaby zrzucić to karb dzisiejszych czasów. Te, które pokazywał Woody Allen w „Manhattanie” były trochę inne, ale przecież wcale nie mniej ciekawe od dzisiejszych. I choć najnowszy film twórcy „Annie Hall” należy raczej do słabszych dzieł tego reżysera, to nawet słabsze filmy Woody Allena, są lepsze od teoretycznie dobrych filmów niektórych reżyserów.

Zwiastun:

"Woody Allen wraca kręcić na kontynent. Tym razem jednak (znów?) do Londynu. " - na kontynent do Londynu? ;)

A jak się ten nowy film ma do "Whatever Works" - lepszy/gorszy? Bo dla mnie "Whatever Works", jako "Allen dokonały" jest wyznacznikiem :-) W większym stopniu niż dość stary już Manhattan.

Bardziej obyczajowy, mniej komediowy (ten nowy).

Może za bardzo uogólniłam, Londyn w sensie Europy;)))) Jak dla mnie "Brunet" jest o wiele gorszy od "Whatever works". Najnowszy Allen to jeden ze słabszych Allenów, a mówię to z przykrością bo tak ogólnie to "Woody rządzi";)

No to żal...

Nie jestem ogromną fanką Allena, ale jednak uważam że ocenianie go według kryteriów jakiegokolwiek z późniejszych filmów jest krzywdzące. Miał kilka perełek (moje ulubione - Annie Hall i Morderstwo na Manhattanie), trochę pretensjonalnej neurozy (Manhattan, Zagraj to jeszcze raz Sam), a teraz kręci przyjemne komedio - dramaty, które na które można bez żalu iść do kina. Widać doświadczenie, dobry scenariusz, Poznasz przystojnego bruneta nie jest arcydziełem, ale na miłość boską - Whatever works też nie było!!

Nikt tu nie ocenia całej twórczości Allena, a już na pewno nie przez pryzmat "Snu Kasandry" ;). Niemniej jednak zanim pójdę do kina lubię wiedzieć co nieco o filmie. I wiele mi mówi, czy film jest "staroallenowski" czy "nowoallenowski". Przy czym "Whatever works" dla mnie jest arcydziełem, w przeciwieństwie do tego co nastąpiło po "Melinda i Melinda", czyli okresu europejskiego. Znawcą Allena nie jestem, ale go lubię. To trochę jak z Koterskim, który nakręcał "ten sam" film do skutku, a skutkiem był "Dzień Świra". U Allena skutkiem było "Whatever worsk".

Melinda i Melinda jest tragiczna, ale najgorszy film Allena jaki widziałam, to Przejżeć Harryego, generalnie całe lata 90 są już fatalne.
Tak czy inaczej - nie uważam, żeby jego talent jakoś wykrystalizował się w Whatever Works. Wszystkie filmy staroallenowskie zdecydowanie ustępują wcześniejszym. Ale to moja prywatna opinia, nikogo do niej nie nakłaniam:).

"staroallenowskie" użyłem w znaczeniu - "stare filmy Allena" w przeciwieństwie do "nowoallenowskich" - czyli nowej fali europejskiej :-) Ale oczywiście, wszystko jasne ;)

a ja użyłam 'staroallenowskie' tam, gdzie chciałam użyć 'nowoallenowskie', ale dobrze, że się rozumiemy:).

Dodaj komentarz