BERLINALE 2020: PETZOLD, GARRONE, WILCZYŃSKI

Data:

UNDINE
reż. Christian Petzold
Konkurs Główny

Każda epoka potrzebuje swojego mitu, każde miasto - legendy i tajemnicy, które będą inspirować kolejne pokojenia twórców do tworzenia wielowarstwowych metafor w czasach sobie współczesnych. Christian Petzold dobrze zdiagnozował tę kulturową potrzebę, ale już niezbyt precyzyjnie dobrał środki, by na nią odpowiedzieć. Po motywy Ondyn - boginek jezior i rzek, nieodłącznie związanych z wodnym żywiołem, często sięgano w epoce romantyzmu, zatem czy może być dla nich bardziej odpowiedni gatunek filmowy niż melodramat?

W "Undine" wszystko zaczyna się dość przewrotnie - od końca i początku. Na tytułową bohaterkę (Paula Beer) spada jak grom z jasnego nieba informacja od jej kochanka, który chce się z kobietą rozstać. Ona nie wierzy, bo wyznawał, że będzie kochał na zawsze, w dodatku jeśli ją zostawi, zginie. Musi i powinien sprawę więc przemyśleć. Mężczyzna pozostaje niewzruszony i pewny swojej decyzji. Ostatecznie Undine też nie wciela swoich gróźb w życie, bo chwilę po dramatycznym rozstaniu w niezwykłych okolicznościach poznaje Christopha (Franz Rogowski). Kwitnie nowa, wielka miłość, która wymazuje wspomnienie tej nieudanej poprzedniej.

Cała recenzja >>>


PINOKIO
reż. Matteo Garrone
Pokazy Specjalne

Europejska ekranizacja "Pinokia" (nie pierwsza), choć dokonana przez człowieka, który ma dobrą rękę do ekranizacji bajek i baśni, co pokazał już w mrocznym i klimatycznym "Pantameronie", wpisuje się raczej w tę łopatologiczną, nową tradycję przenoszenia popularnych opowieści dla dzieci w ramy fabularnego kina aktorskiego bez szczególnej reinterpretacji literackiego pierwowzoru. Matteo Garrone nie czyta książki Carlo Collodiego na nowo, nie nadaje jej nowych znaczeń, w ogóle pozostaje jej dość wierny. Nawet na tyle, że kostiumy i scenograficzne detale powstały na bazie oryginalnych ilustracji Enrico Mazzantiego do pierwszego wydania "Pinokia" z lat 80. XIX wieku. Nie przedawkowano też efektów CGI, drewnianą urodę bohatera oddając przede wszystkim starannym makijażem młodego aktora, a majestatycznych krajobrazów okolic, w których mieszka Gepetto (Roberto Benigni), szukając w autentycznych, pocztówkowych pejzażach włoskiej Toskanii. W baśniowych kontekstach zachowano też pewną prawdę epoki - bieda wygląda tu prawdziwie i smutno, a stosunki społeczne determinuje walka o przetrwanie w feudalnych czasach. Na tym pozytywy filmu Garrone się kończą. Nowy "Pinokio" pozostaje kinem dla najmłodszego widza, z obrazami i morałami skrojonymi na wybitnie dziecięcą wrażliwość (żeby wręcz nie powiedzieć - naiwność), które oczarować mogą chyba tylko tych dorosłych, co z książką z dzieciństwa mają wyjątkowo miłą relację i ogromny do niej sentyment.


ZABIJ TO I WYJEDŹ Z TEGO MIASTA
reż. Mariusz Wilczyński
Encounters

Jedyny, w pełni polski akcent w berlińskich sekcjach konkursowych znalazł się w debiutującym w tym roku na festiwalu Encounters. Odpowiedź na canneńskie Un Certain Regard na Berlinale ma być nie tylko selekcją kina bardziej eksperymentalnego i nowatorskiego, ale też platformą dyskusji dla twórców i widzów o filmowych formach, języku kina czy jego granicach. Tak przynajmniej sobie to wymyślił nowy dyrektor Berlinale, Carlo Chatrian. I w te jego założenia doskonale wpisuje się produkcja Mariusza Wilczyńskiego. Pełna wizualnych cytatów z polskiej szkoły animacji, wybitnie osobista w tonie. Autor poświęcił "Zabij to i wyjedź z tego miasta" kilkanaście lat swojego życia, dlatego pośmiertnie w jego filmie powracają głosy Andrzeja Wajdy czy Tadeusza Nalepy, potęgując nastrój minorowej nostalgii, gdyby żałoba po stracie matki nie była najbardziej smutnym kontekstem dla tego filmu. Przepracowując własne traumy i ból, Wilczyński zaprasza widza w poetycką podróż po własnych wspomnieniach utkanych z przebłysków absurdalnej, PRL-owskiej rzeczywistości, wariacji na temat bliskiej jego sercu, brzydkiej i zadymionej Łodzi, mozaikowo pojawiających się postaci - tych rzeczywistych, które były obecne w życiu reżysera, ale też symboli, funckjonujących w artystycznym umyśle.

Dużo w fimie pojawia się kobiet, które z różnych powodów twórcy wyryły się w pamięci, a na które ten patrzy z ciekawej perspektywy. Zapamiętał ich opryskliwość, zaczepne usposobienie, specyficzne maniery. Nie idealizuje nawet osoby swojej matki, nie podkoloryzowuje też sytuacji między nimi, która u schyłku życia kobiety odznaczała się wyraźnym deficytetem synowej troski. W nadmiarze w filmie i w wyjątkowo egzaltowanej formie pojawia się natomiast sam autor, którego osobistą wizję w pewnych momentach można by nawet posądzić o lekko megalomańską.

"Zabij to i wyjedź z tego miasta" to nie tylko wymagająca, mało estetyczna względem popkulturowych kanonów kina animowanego kreska, ale też filmowy labirynt, po którym nie da się podróżować bez pełnego rozumienia polskiego języka i lokalnej kultury, dlatego to dzieło, mogące być zupełnie inaczej odbierane przez widza zagranicznego i rodaków Wilczyńskiego. Dla każdego bez wyjątku będzie to jednak film o wielkich ambicjach, hermetyczny i po prostu niełatwy w odbiorze.