CANNES 2018: JIA ZHANGKE, HONORE, ROSALES (3)

Data:

ASH IS PUREST WHITE
reż. Jia Zhangke
Konkurs Główny

Najdroższa produkcja w filmografii chińskiego reżysera podejmuje znane tematy, które Jia Zhangke w tak elokwentny i zarazem melancholijny sposób rozwinął już w swojej poprzedniej fabule, "Tylko góry przeminą". Ponownie przygląda się temu, jak postępująca industrializacja i rozwój jego kraju zmieniają życie jednostek, jak wpływają na moralną kondycję społeczeństwa. W podupadającym, górniczym mieście całkiem znośną egzystencję prowadzą lokalny gangster Bin i jego partnerka Qiao, w symbiozie i zgodzie żyjąc wraz z innymi drobnymi kryminalistami z okolicy, prowadząc swoje interesy i ciesząc się lokalną estymą. Wszystko zmienia się, gdy dziewczyna użyje broni, by uratować Binowi życie w trakcie ataku wrogiego gangu. Oboje trafiają do więzienia z tym, że on odzyska wolność dość szybko, ona zaś za kratami spędzi 5 lat.

W tym czasie wiele się zmieni. Nie tylko uczucie Bina do Qiao, ale też cały kraj i bliższa bohaterom okolica. Chcąc ukazać rozmach chińskiej modernizacji w XXI wieku, Jia Zhangke sięga po epickie, panoramiczne zdjęcia różnych miejsc, gdzie jak grzyby po deszczu wyrastają nowe, nowoczesne osiedla oraz realizowane są wielkie inwestycje. Ludzie oswajają technologiczne nowinki, mniej lub bardziej kombinują, by żyć wygodnie w nowych okolicznościach. Adaptacja zdaje się być najlepszym sposobem na poradzenie sobie w tak intensywnie zmieniających się czasach. Qiao pozostaje jednak osobą z przeszłości. Potrafi się przystosować, ale jednocześnie wciąż hołduje starym wartościom. Stara się kierować w życiu solidarnością i prawością, choć nie zawsze to samo dostaje w zamian. Jia Zhangke w swoim nowym filmie jest jednocześnie mocno autotematyczny, ale też szalenie skrupulatny w narracji rozciągniętej na blisko 20 lat historii. Jego spojrzenie zarówno w szerszej perspektywie, jak i tej jednostkowej imponuje wnikliwością i głębokim humanizmem. Oklaski na stojąco należą się osobno Tao Shao - prywatnie żonie reżysera, która wspaniale zagrała swoją wybornie zniuansowaną postać.

SORRY ANGEL
reż. Christophe Honoré
Konkurs Główny

Oglądając każdego roku francuskie filmy na festiwalu w Cannes, mam wrażenie, że w wielu przypadkach są to produkcje generalnie o tym samym i skierowane do krajowej publiki, która w tych bohaterach odnajdzie coś ludzkiego i autentycznego. Bo ja nie potrafię. W nowym dziele Christophe'a Honoré prowadzi się długie dysputy o wszystkim, ważnym i nieważnym, z taką egzaltacją, że aż dziw, iż od tego nadęcia nie pękła taśma filmowa. Uwikłani w męczący romans pisarz Jacques i student z Bretanii Arthur, którzy być może ładnie palą papierosy, to sztuczne, pretensjonalne postacie, jakby wyrwane z kart nudnej, zmanierowanej powieści. Nawet ów konkretny kontekst - lata 90. i epidemia AIDS dziesiątkująca gejowskie środowiska (tak wnikliwie pokazana przez Robina Campillo w "120 BPM" w zeszłym roku) - sprawia wrażenie niepotrzebnej atrakcji, mającej dodatkowo uwiarygodnić nieznośną naturę życia głównego bohatera i jego boleści. Doceniam momentami niezły humor i efektowną, spójną w idealizacji świata narrację, ale i tak to był seans z gatunku cierpiętniczych.

PETRA
reż. Jaime Rosales
Quinzaine des Réalisateurs

Tytułowa bohaterka filmu o efektownej posturze Bárbary Lennie przybywa na praktyki do bogatego artysty Jaume. Kobieta szybko przekonuje się, jakim typem człowieka jest znany rzeźbiarz. To arogancki buc, który nie szanuje niczego i nikogo. Po jakimś czasie spędzonym z jego rodziną i współpracownikami Petra w końcu zdradza prawdziwy motyw przyjazdu. Kobieta podejrzewa, że Jaume może być jej ojcem. Jaime Rosales nie ma litości dla swoich bohaterów. Nie tylko obarcza dzieci grzechami ich rodziców, ale też władzę nad życiem i śmiercią de facto wkłada w ręce najbardziej antypatycznej postaci w filmie. "Petra" na tle innych dzieł katalońskiego reżysera - do tej pory praktykującego przede wszystkim festiwalowe slow cinema - zaskakuje przystępnością, czarnym humorem oraz sporą dawką ironii. To wszystko wygląda bowiem tak, jakby Rosales celowo wpychał w swój film telenowelowe zwroty akcji (rozdzielone praktycznie w proporcji jedna rewelacja na jeden rozdział, z których składa się film), niekoniecznie traktując je ze śmiertelną powagą. W zestawieniu z charakterystyczną dla Katalończyka statyczną narracją oraz surowymi, prostymi ujęciami daje to kuriozalny, acz intrygujący efekt. W ten sposób totalnie depresyjny, katastroficzny dramat rodzinny, noszący znamiona antycznej tragedii, zyskuje jakieś inne, fascynujące dno, które w estetyce slow cinema znów tak często się nie zdarza.