CANNES 2019: TARANTINO, SACHS, LESSOVITZ, HORVATH

Data:

PEWNEGO RAZU W HOLLYWOOD
reż. Quentin Tarantino

Konkurs Główny

25 lat po premierze i Złotej Palmie dla "Pulp Fiction" Quentin Tarantino znów prezentuje w konkursie w Cannes swój film. Bardzo autotematyczny i bardzo w jego stylu. Przypominający o tym, że kino to magiczny wehikuł czasu, który potrafi zmieniać rzeczywistość. Jest prawda czasu i prawda ekranu - zdaje się przekonywać amerykański reżyser.Jak na znakomitego twórcę i wielkiego kinofila przystało Tarantino zrobił film o kinie. Jego nieograniczoności w opowiadaniu historii, którą limituje właściwie tylko fantazja filmowców. O magii tworzonej na planie, która ożywa podczas kinowych seansów. Jak wtedy gry grana przez Margot Robbie Sharon Tate idzie do kina i ogląda naiwną komedię, w której zagrała drugoplanową rolę. Rozpiera ją duma i wzruszenie zwłaszcza wtedy, gdy publiczność autentycznie bawią perypetie jej postaci. 
Zresztą wszystko, co związane z filmem jest wyjątkowe. Westernowy gwiazdor Rick Dalton (Leonardo DiCaprio) może być pijakiem i ignorantem, ale w swój zawód wkłada całe serce. Potrafi to docenić każdy, nawet 8-letnia dziewczynka stawiająca pierwsze kroki w branży i prezentująca zdecydowanie wyższy poziom profesjonalizmu w podejściu do pracy niż jej doświadczony kolega. Dalton nie zawsze pamięta tekst, może pojawiać się na planie wczorajszy, ale gdy gra swoją postać, nie ma nikogo lepszego do roli szorstkiego utracjusza na Dzikim Zachodzie. Łączy go bliska relacja z Cliffem Boothem (świetny Brad Pitt), który pełni rolę jego kierowcy, osobistego kaskadera, ale przede wszystkim przyjaciela. Również połączyło ich kino.

Cały tekst >>> 

 

FRANKIE
reż. Ira Sachs

Konkurs Główny

Tytułowa bohaterka filmu - znana na całym świecie francuska aktorka (Isabelle Huppert) - jeszcze za życia postanawia zorganizować swoją stypę. Wyrok bowiem już zapadł, Frankie umiera. Kobieta ściąga najbliższych krewnych i znajomych do malowniczej, portugalskiej Sintry, by spędzić z nimi miło czas, bo jego akurat najmniej jej zostało. Jak często w tego typu przypadkach bywa, krewni się stawiają, demonstracyjnie okazują żal i smutek, ale głównie zajmują się sobą i własnymi problemami. Frankie chciałaby, by wszystko jeszcze przed jej śmiercią dobrze się ułożyło. Syn spotkał odpowiednią kobietę, którą aktorka akurat do Portugalii również zaprosiła. Kłopot tylko w tym, że Paul (Jérémie Renier) od nastoletnich czasów darzy uczuciem zamężną córkę obecnego męża matki, zaś Irene (Marisa Tomei) zabiera do Sintry ze sobą chłopaka (Greg Kinnear). Gary ma poważne plany wobec ich związku, ale jego partnerka już niekoniecznie. Jimmy'ego (Brendan Gleeson) opanowała taka melancholia z powodu nieuchronnego losu żony, że nie zauważa, małżeńskich problemów córki (Vinette Robinson), odbijających się także na jego wnuczce (Sennia Nanua). Jak widać dramatów dużo, a jednak wieje straszliwą nudą w tej Sintrze. Posągowa w swym spokoju Frankie ożywa tylko wtedy, gdy Huppert uzbraja ją w charakterystyczną dla siebie rozkoszną ironię. Jej partnerzy to korowód Allenowskich, emocjonalnych popaprańców, a takich postaci Ira Sachs nigdy nie tworzył. Był do tej pory mistrzem subtelności i humanistycznej głębi w opowiadaniu o skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Miał autentyczną empatię, jakiej filmowcom często brakuje. Gdzieś zgubił własny styl i oby szybko go znów odnalazł. 

 

PORT AUTHORITY
reż. Danielle Lessovitz

Un Certain Regard

Debiutantka Danielle Lessovitz w inicjacyjnej opowieści o odkrywaniu własnej tożsamości i miejskiej love story o dwójce wyrzutków, których wbrew wszystkiemu połączył los. On (Finn Whitehead), biały chłopak, przybył do miasta, które nigdy nie śpi i gdzie nikt na niego nie czeka, mimo że miało być inaczej. Ona (Leyna Bloom) stanowi część wyrzuconej na margines, ale szalenie barwnej kontrkultury afroamerykańskich osób trans w Nowym Jorku. Tworzących domy i rodziny, gdzie nikt nie jest spokrewniony. Uczestniczących w kulturze pełnych blichtru i wystawnego kiczu bali, które poznali wszyscy ci, co oglądali już świetny serial "Pose". Historia w "Port Authority" bywa banalna i prosta, ale ma w sobie świeżość i witalność swoich bohaterów. To kolejna już produkcja, odkrywająca kawałek innego, fantazyjnego świata budowanego przez ludzi ze społecznego marginesu, który potrafi fascynować i zarażać energią.

 

LILLIAN
reż. Andreas Horvath

Quinzaine des Réalisateurs

Sygnowana nazwiskiem Ulricha Seidla jako producenta "Lillian" to ekstremalne kino drogi z jedną bohaterką. Rosjanką z nieważną, amerykańską wizą, która rozczarowana Ameryką postanawia wrócić do domu. Precyzyjniej - przejść na nogach z Nowego Jorku do Rosji przez Cieśninę Beringa. Spojrzała bowiem na mapę i dostrzegła tę drogę jako najbardziej odpowiednią właśnie dla niej. W jej długiej, wycieńczającej wędrówce przebija się nie tylko melancholijne, szlachetne <em>slow cinema</em> o melancholijnej tęsknocie za domem z nutą survivalu, ale też Wendersowa fascynacja Ameryką wielkich przestrzeni i małych ludzi egzystujących obok majestatycznie rozciągających się po horyzont pól, lasów, gór i rzek (zapierające dech w piersiach zdjęcia!). W podróży Lillian zawiera się też delikatnie Mekasowski esej o Ameryce, jej różnorodności, malowniczości, perspektywach i niebezpieczeństwach. Oglądanych z punktu widzenia blaknącego na jej tle emigranta z Europy Wschodniej. W tytułową rolę wcieliła się polska aktorka Patrycja Płanik, która choć nie wypowiada w filmie praktycznie ani słowa, mówi i wyraża sobą dokładnie tyle, ile powinna.