CIĘŻKO BYĆ MINIONKIEM

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Radosny brat bliźniak, minionki za kratami, łotr wyjęty żywcem z lat 80., poszukiwanie (i odnalezienie) jednorożca – te wszystkie atrakcje czekają na nas w oczekiwanej, trzeciej części serii „Despicable Me”.

Minionki to chyba najfajniejsze, fantastyczne postacie, jakie dało widzom kino XXI wieku. Przypomnijmy bowiem, sympatyczne żółte stworki to przecież wcale nie takie milusie stworzonka do przytulania, ale dość wredne istotki, bo to, co kochają nawet bardziej niż robienie kawałów i bycie rozkosznymi zgrywusami, to wykonywanie poleceń jakiegoś totalnego złoczyńcy, łamiącego prawo i - jeszcze lepiej - zagrażającego światu. Po przygarnięciu osieroconych dziewczynek z domu dziecka i ustatkowaniu się u boku klawej Lucy Gru porzucił życie łotra, które związało go z minionkami, dlatego też w trzeciej części serii losy żółtych stworzonek i rodziny ich dotychczasowego towarzysza wyraźnie się rozminą. Minionki opuszczą Gru, ich pierwotna, łobuzerska natura zaprowadzi je wprost do więzienia, a główna akcja filmu będzie się toczyć innym torem.

Lukę po małych psotnikach zajmie brat-bliźniak Gru, o istnieniu którego ten do tej pory nie wiedział. Dru - jakże by inaczej - okaże się totalnym przeciwieństwem swojego krewnego. Skoro Gru jest łysy, jego brat musi mieć bujną blond fryzurę. Skoro Gru to ponurak z natury, Dru musi epatować wyjątkowo pogodnym usposobieniem. Skoro Gru do perfekcji opanował przestępczy fach, ale nie chce iść już tą ścieżką, Dru wprost przeciwnie - nie ma umiejętności i instynktu złoczyńcy, ale marzy o tym, by nim zostać. Ogrywanie akcji filmu o tak ostentacyjne różnice charakterologiczne (literalnie – białe vs. czarne) bywa zabawne, ale stanowi zabieg najprostszy z możliwych. Co niechybnie przypomina o tym, że w przypadku serii „Despicable Me” ciągle mamy do czynienia tylko z miłą bajką dla dzieciaków.

Choć film nieustannie mruga także do dorosłego widza, co najlepiej widać w konstrukcji głównego antagonisty Gru i jego kompanii. Czymże byłaby bowiem opowieść o minionkach, gdyby nie jakiś marzący o zniszczeniu świata rzezimieszek. Tym razem ów przestępca nazywa się Balthazar Bratt, który z dziecięcej gwiazdy telewizyjnego serialu z lat 80. przeobraził się w kuriozalnego antybohatera, pragnącego zemścić się na wszystkich tych, którzy niegdyś zdjęli jego program z anteny. W przypadku tej postaci twórcy „Gru, Dru i Minionki” ewidentnie odrobili lekcję z tego, co może bawić dojrzalszego widza. Podobnie jak w „Strażnikach Galaktyki" to nostalgia za przeszłością, dlatego też Bratt nie tylko wygląda jak NRD-owski piłkarz, ale używa również uroczo archaicznych gadżetów i (dosłownie!) strzela ejtisowymi przebojami muzycznymi z kiczowatej, kolorowej gitary.

„Gru, Dru i Minionki” to całkiem przyjemna produkcja, dowodząca jednak tego, że pomysł twórców minionków aktualnie trochę ich przerasta. Gdy żółte stworki uczyniono pierwszoplanowymi bohaterami filmu, wyszło to średnio. Gdy zepchnięto je na plan dalszy - jak w tegorocznej odsłonie „Despicable Me” - ewidentnie zabrakło w filmie ich chuligańskiej energii i szelmowskiego humoru. Film przesunął się w stronę lekko cukrowatej, familijnej opowiastki, a obecność żółtych stworków sprowadzono w dużej mierze do poziomu tej, jaką w „Epoce Lodowcowej" posiadała pamiętna wiewiórka. A współczesna popkultura nie może sobie po prostu pozwolić na marnotrawienie tak fajnych bohaterów jak niesforne minionki. Trzeba więc mocno ściskać kciuki za to, by kolejne filmowe odsłony ich przygód, rozwinęły w lepszym kierunku ich rozrabiacki potencjał, a nie sprowadzały ich rolę głównie do marketingowego magnesu.

Zwiastun:

Mojemu dziecku się podobało :)

Dodaj komentarz