Festiwal po warszawsku 18: ludzie i morze

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Najlepszy film w sekcji Orizzonti w tym roku na weneckim Lido, prezentowane w Polsce na WFF, to prowadzona w onirycznym klimacie w stylu dzieł Apichatponga Weerasethakula opowieść.

Z jednej strony to film traktujący o zagubionej i odnalezionej tożsamości, z drugiej – naturalistyczna opowieść o byciu człowiekiem, okazywaniu empatii pomimo trudnych okoliczności, rozgrywająca się w obskurnej, rybackiej społeczności. Bardziej niż sama, aczkolwiek bardzo subtelna i psychologicznie wyważona historia podobała mi się przede wszystkim ta senna narracja – charakterystyczna dla współczesnego, zwłaszcza azjatyckiego slow cinema, delikatność i zrozumienie dla bohaterów oraz ich kontrowersyjnych, z punktu widzenia postronnego widza, decyzji.

“Manta Ray” to obraz zbudowany na silnych, wizualnych bodźcach, które tworzą wrażenie jakiegoś innego, baśniowego albo duchowego wymiaru tego biednego, śmierdzącego rybami świata, który dostaje w ten sposób zastrzyk magii i – dosłownie – urokliwego kolorytu. Tu przeszłość i teraźniejszość stale łączą się ze sobą, zaś wspomnienia lokalnych tragedii żyją w świadomości tych, co byli ich świadkami albo zbyt wiele razy o nich słyszeli. To wszystko tworzy jednak w tym świecie wrażenie łagodnej równowagi, o której na równi decyduje pierwiastek ludzki i ten niebiański.