Festiwal po warszawsku 18: spojrzenie na Kazachstan

Data:

Aż trzy filmy z Kazachstanu znalazły się w różnych sekcjach Warszawskiego Festiwalu Filmowego. To ciekawa kinematografia, często gwarantującą nie tylko swoistą egzotykę Azji Środkowej, ale uniwersalizm przekazywany w solidnej, arthouse'owej formie.

Zdecydowanie najsłabszą, kazachską propozycją okazał się "Satash". Tulegen Baitukenov odkurzył stare, westernowe schematy z lat 30., umiejscawiając akcję na dzikim Wschodzie - w skromnej wiosce w Kazachstanie, której mieszkańcy wiodą proste życie, zaś nad ich bezpieczeństwem czuwa niezłomny stróż prawa. Ostatni sprawiedliwy w państwie przeżartym grzechem i korupcją. Gdy okolicę opanowuje banda okrutnych rzezimieszków, poszukująca złota (!) w tych rejonach, ale terrorem podporządkująca sobie miejscowych, dzielny szeryf chwyta za strzelbę, by uratować to, na czym mu zależy. "Satash" to kino bardzo amatorskie. Nie tylko dlatego, że wygląda na zrobione za garść dolarów, w estetyce przypominającej tą z początków polskich telenowel. Nikt tu nie przejmuje się też głębią psychologiczną postaci, rozwijając poszczególne wątki w wybitnie kwadratowy sposób. Takie też jest aktorstwo, scenografia czy dialogi. Przy największych dobrych chęciach nie można tego filmu traktować serio.



W Warszawie znów swoje nowe dzieło zaprezentował Adilkhan Yerzhanov.
Prostolinijna, ale bystra dziewczyna z prowincji musi jechać do miasta, by znaleźć pracę i zarobić pieniądze – niezbędne do spłacenia długów ojca, który popełnił samobójstwo i zapewnienia skromnego bytu rodzinie. Za Saltanat podąża zakochany w niej chłopak, chcący upewnić się, że nic jej nie grozi. Z dala od domu okazuje się jednak, że ci, którzy mieli dziewczynie pomóc, przysparzają jej głównie cierpień i upokorzenia. Yerzhanov po raz kolejny łączy obserwację bezwzględnej rzeczywistości społecznej Kazachstanu z filmową poezją i smutną melancholią. W filmie cytuje Alberta Camusa (z jego prozy zaczerpnięto tytuł “Łagodna Obojętność Świata”), uroczo ożywiając od czasu do czasu słowa z książek francuskiego pisarza w prostych scenkach z Saltanat i Kuandykiem. W wielu miejscach to wygląda, jak ożywione malarstwo – mniej wyrafinowane i bez konkretnego konceptu, ale przywodzące na myśl Gustava Deutscha i jego “Shirley - wizje rzeczywistości”. W dziele Yerzhanova uwodzą kolory, rozczula nieśmiała miłość pary bohaterów, ale też przygnębia fatalizm ich losów, niszczenie tej niewinności i wewnętrznego piękna przez bezlitosnych, złych ludzi i równie surowe reguły świata, w jakich przyszło im egzystować.

Świeżo po sukcesie w weneckiej sekcji Orizzonti na WFF można było zmierzyć się z najciekawszym tytułem z rodowodem z Kazachstanu. Emir Baigazin otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera pobocznej sekcji na Lido i na to wyróżnienie na pewno zasłużył. "Rzeka" płynie z nurtem najszlachetniejszego i zarazem najbardziej wymagającego slow cinema. W ostentacyjnie statycznych, ale malarsko pięknych kadrach Baigazin zamknął biblijną przypowieść o pięciu braciach, których relacje wystawione zostają na najcięższą próbę, gdy poróżnią ich skrywane głęboko sekrety i grzechy. Niegdyś stanowiące mocniejszy niż wypalane w gorącym słońcu cegły budulec ich braterstwa, później go kruszące kolejnymi kłótniami i zdradami. U Baigazina zło i patologia wcale nie kryją się pod dachem domu zarządzanego przed nadmiernie surowego i wymagającego ojca, który poprzez twarde wychowanie uczy chłopców podstawowych wartości. Przychodzą one z zewnątrz i dla niepoznaki przywdziewają znajomą postać kuzyna z miasta, który wnosząc do domu swoich krewnych technologiczne dobrodziejstwa, psuje harmonijną ascezę ich egzystencji. Przeszywająca jest konstatacja, że nawet najsolidniejsze fundamenty, muszą ugiąć się pod atrakcyjnością i nieuchronnością nowoczesności. Jeszcze smutniejsza jest symbolika tej tytułowej rzeki, do której wchodzili w atmosferze przygody zgodni ze sobą bracia, wyszli zaś zepsuci, młodzi mężczyźni. Jej rwący nurt nie zmył grzechów, nie zabrał ze sobą teraźniejszych problemów. Porwał jedynie to pogodne dzieciństwo. I to bezpowrotnie.