FESTIWAL PO WARSZAWSKU: MIŁOŚĆ DO ŻYCIA

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

"Babyteeth" to jedno z odkryć weneckiego festiwalu, które choć z Lido wyjechało raptem z drobnymi wyróżnieniami, skutecznie otrzymało tam stempel dużego, filmowego zaskoczenia in plus. Słowa uznania dla tej produkcji bynajmniej nie są na wyrost.

Milla (Eliza Scanlon) umiera. Od środka zżera ją jednak nie tylko okropny nowotwór, ale też brak jakiejkolwiek motywacji do życia. Lekarstwem na chorobę jest chemioterapia i worek różnych tabletek, zaś remedium na drugą przypadłość – dosłownie – leży na ulicy. Nastolatka przypadkowo wpada na Mosesa (Toby Wallace) – kilka lat starszego od siebie gościa z problemami, uzależnionego od narkotyków drobnego dilera bez stałego miejsca zamieszkania, złodzieja i włóczęgę. Milla zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, ale dostrzega też w nim niebywały luz, witalność i sympatyczną prostoduszność, z których zaczyna czerpać na nowo życiową energię. Sprowadza Mosesa do domu i choć jej rodzice widzą w chłopaku jedynie kłopoty, pozwalają córce z pomocą chłopaka odzyskać dobre samopoczucie i cieszyć się tym pierwszym, miłosnym uczuciem, bo przeczuwają, że być może będzie ono jej ostatnim.

Debiutantka za kamerą, Shannon Murphy, przebojowo ogrywa schemat łzawego rom comu o chorej na raka nastolatce, który w „Babyteeth” staje się szlachetnym, dojrzałym kinem o przemijaniu. Tragizm sytuacji Milli uosabia przede wszystkim skrywane we wnętrzu cierpienie jej rodziców – osowiałego ojca psychiatry (Ben Mendelsohn) i funkcjonującą na lekach psychotropowych matkę (Essie Davis), którzy godzą się na wszystko, by utrzymać ukochane dziecko przy życiu oraz zachować w nim do końca młodzieńczą radość i pasję, sami pogrążając się w cichej rozpaczy. Ujmujące są te wszystkie śniadania i kolacje, małe, domowe rytuały, pozornie takie codzienne i zwyczajne, ale unosi się nad nimi cień obawy i strachu, że może to ten ostatni raz spędzany wspólnie.

Także uczucie Milli i Mosesa nie ma w sobie nic z romantycznego dramatyzmu pary przeklętych kochanków w typie Romea i Julii. Dziewczyna łapczywie, „na ostatnią chwilę” zaspokaja głód miłości, realizując w gruncie rzeczy banalny schemat szczeniackiego zauroczenia, znajdując bliskość i ukojenie w ramionach łobuza o sercu po właściwej stronie, który na chwilę, dzięki przypadkowo poznanej dziewczynie, sam może uporządkować własną egzystencję i złapać życiową równowagę. Jeśli nie, to przynajmniej znaleźć łatwe dojście do odurzających leków na receptę.

„Babyteeth” emanuje narracyjnym ciepłem. Perfekcyjnie wyważono w nim komizm i dramatyzm, choć zupełnie niepotrzebnie zdecydowano się na tendencyjną, płaczliwą puentę w finale. Jak przystało na przyjemne, niezależne kino środka, film Murphy doskonale łączy inkluzyjną, lekko pluszową warstwę wizualną z orzeźwiającą ścieżką dźwiękową. Jego siła drzemie również w świetnym aktorstwie – doświadczonych aktorów Mendelsohna i Davis, ale też wschodzącej gwiazdy anglojęzycznego kina, znanej z serialu „Ostre Przedmioty” Elizy Scanlon. W końcu egzystencję jej bohaterki sprowadzono do poziomu ulotności i kruchości tego tytułowego mlecznego zęba, a mimo to wydała się ona całkiem pełna, delikatnie szalona, bogata, nawet jeśli za krótka.

Zwiastun: