MEWY GROZY

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Obok Ariego Astera Robert Eggers wyrasta na nową gwiazdę kina gatunkowego. W swoim nowych filmie nie ukrywa jednak, że chodzi mu zdecydowanie o coś więcej niż tylko gęsią skórkę i powierzchowny niepokój u widza.  

"The Lighthouse" to zamknięta w ciasnych, kwadratowych kadrach historia o dwóch latarnikach uwięzionych na kamienistej wysepce z latarnią morską i ze sobą nawzajem. Odcięci od świata stoją o krok nad przepaścią totalnego szaleństwa, do którego prowadzi ich nie tylko izolacja i marynistyczna mitologia ich profesji, ale też prymitywna, męska rywalizacja. Zaczynają słyszeć syreny, wypatrują morskich stworów i coraz silniej wierzą w zawodowe przesądy. W oparach gorzały i ekstrementów bruku sięgają też typowe atrybuty męskości. Duma, poczucie władzy i wyższości ustępują miejsca niepewności, samotności i strachowi. Ciepłe światło latarni morskiej napawa lękiem, a złowieszczo skrzecząca mewa wydaje się najgorszym z omenów. Tak, ten film odziera ze wszelkiej magii jeden z najbardziej romantycznych i poetyckich zawodów świata.

Od początku “The Lighthouse” zostało zaplanowane jako monochromatyczna, mocno kontrastowa w ekspozycji czerni i bieli projekcja, nakręcona na ziarnistej taśmie 35 mm. Nostalgiczny hołd tyleż dla tradycji kina niemego, ile ewokujący stylistyczne eksperymenty np. Guya Maddina. Film Eggersa bije jednakowoż zdecydowanie bardziej różnorodną paletą nawiązań i cichych inspiracji. Jawi się “The Lighthouse” jako Melville opowiadany językiem Bergmanowskiej “Persony”. W natężeniu psychodelii w obrębie jednego kadru może się z nim równać chyba tylko japońskie kino cyberpunkowe.

Siła filmu stanowi emanację fizycznych, intensywnych ról Roberta Pattinsona i Willema Dafoe, które kierują ich aktorską manierę w stronę wycieńczającego i godnego podziwu ekspresjonizmu. Tworzą na ekranie ten rzadki rodzaj narkotycznej chemii, która w tak samo równym stopniu buduje klimat “The Lighthouse” jak te wszystkie wyrafinowane, stylistyczne zabiegi. Gdyby tylko w ślad za tym monochromatycznym pięknem kadrów, hipnotyzującym nastrojem budowanym na grozie i surrealistycznym humorze oraz totalnym aktorstwie, poszła też głębsza symbolika, równie fascynująca treść, Roberta Eggersa moglibyśmy postawić w jednym rzędzie z mistrzami kina egzystencjalnego, ale na otwarcie tego szampana musimy jeszcze poczekać.

 

Zwiastun: