Na horyzoncie widziałam (6/2019): poznajmy siebie

Data:

Anna Odell poprzez seksualność próbuje wejrzeć wgłąb siebie i pomaga uczynić to samo swojemu partnerowi w projekcie, nordyckiemu gwiazdorowi Mikaelowi Persbrandtowi. Jest tyleż prowokacyjna, ile pretensjonalna, ale tylko ona tak potrafi aranżować kino z pogranicza performance'u i art house'u, by oglądało się to wszystko w napięciu niczym w rasowym thrillerze.

Autorka głośnego "Zjazdu Absolwentów" i Mikael Persbrandt rozmawiają w sterylnej sali przesłuchań, by ustalić warunki współpracy. Czy to spotkanie robocze, czy początek spektaklu - pozostaje w sferze domysłów i spekulacji. Zresztą wszystko, co w "X&Y" wydarzy się na ekranie, podszyte jest wątpliwościami, balansuje na cienkiej granicy między dokumentalistyką i artystyczną kreacją lub - używając bardziej bezpośrednich stwierdzeń - między prawdą i kłamstwem. Szybko okazuje się, że pokój, w którym siedzą Odell i nordycki gwiazdor kina, to część większej przestrzeni. Starannie zaaranżowanego magazynu, gdzie rozegrać się ma osobliwy eksperyment, w którym Szwedka pochyli się nad kwestiami tożsamościowymi, kobiecością i męskością, rywalizacją płci i różnymi aspektami ludzkiej osobowości. Odell i Persbrandt wspierają inne gwiazdy nordyckiego kina, z Trine Dyrholm na czele, które grają w "X&Y" różne wersje głównych bohaterów tego widowiska.

Filmowy projekt Odell wymyka się prostym klasyfikacjom. Ma iście kinowy rozmach, precyzyjnie rozpisane role na wielu aktorów, doskonałą scenografię, żywiołowy montaż, ale u jego podstaw legły naukowe przecież inspiracje, a tempo "akcji" wyznaczają zasady niemalże akademickiego badania. Poważny, analityczny kontekst projektu szybko jednak staje się mniej istotny, gdy dynamika konfrontacji kobiecości Odell i męskości Persbrandta mimowolnie przeobraża w przebojową wersję obecnego w sztuce filmowej od zarania kina klasycznego motywu wojny płci i wynikającego z niego splotu zdarzeń o genialnym, humorystycznym potencjale. Totalna ściema stojąca za naukowym eksperymentem może zostać Szwedce wybaczona, bo wybornie bawi ów teatr komedii, który przykrywa pretensjonalność jej wyjściowego pomysłu. Nie trzeba było bowiem sięgać po tak górnolotne hasła z obszaru psychologii, by dojść do wniosków, że człowieka tworzą różne jego wewnętrzne byty, uaktywniające się w różnych, życiowych sytuacjach, zaś mężczyźni i kobiety pomimo fizycznych różnic, potrafią odgrywać wiele ról, w tym takich niekoniecznie (i niesłusznie) w kulturze przypisanych tylko do jednej płci. Komediowa wersja Anny Odell przekuła spektakularnie nadęty balon naukowości przedsięwzięcia i uczyniła z "X&Y" atrakcyjne, dowcipne widowisko.