Na horyzoncie widziałam... Lava Diaza! (1/2018)

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Mam ogromny szacunek do Lava Diaza. Bezkompromisowego filmowca z artystyczną alergią na sztukę montażu. To konsekwentny twórca, który operuje własnym charakterystycznym językiem filmowym, przez który świadomie skazuje się na wąski, festiwalowy obieg. W taki sposób jednak zdobywa uznanie widowni i krytyków na całym świecie.

Imponuje mi też Diaz swoim swoją autentycznie pozytywistyczną relacją z trudną historią własnej ojczyzny. To właśnie dzięki dziełom filipińskiego reżysera wydaje mi się, że mam nadspodziewanie dużą wiedzę o tym kraju i jego skomplikowanych dziejach. Tytułowy sezon diabła z jego nowego filmu to koniec lat 70. - okres dyktatury Ferdinanda Marcosa, za pozwoleniem którego po kraju szalała militarna bojówka, brutalnie walcząca z wszelkimi przejawami sprzeciwu wobec władzy. Na przykładzie losów mieszkańców małej wioski Ginto widać, jak barbarzyński to był czas. Wynędzniałe domy, połamane drzewa i zapłakani ludzie straszeni przez zabarykadowanych w dawnym budynku szkoły podstawowej delikwentów z karabinami – wyznawców szalonego demiurga o dwóch twarzach. W tych mrocznych czasach na prowincji krzyżują się losy kilku jednostek – młodej lekarki, jej męża poety czy matki, która straciła męża i dziecko. Ludzi, który pomimo braku nadziei, starają się ocalić w sobie resztkę człowieczeństwa i moralności.

W „Sezonie Diabła” dużo bardziej niż w nagrodzonej na Berlinale „Kołysance do bolesnej tajemnicy” przekonała mnie realizacyjna strona filmu. W wielu momentach byłam pod wrażeniem, w jak dobrym miejscu i pod jak mądrym kątem Diaz ustawił swoją jak zwykle pozostającą w całkowitym bezruchu kamerę, zamykając w pojedynczych kadrach cały tragizm losów ludności gnębionej przez uzbrojonych bojówkarzy. Zastępując dialogi pieśniami i czyniąc przez to z „Sezonu Diabła” osobliwy musical a capella, filipiński twórca osiągnął jeszcze jeden przejmujący efekt. W ustach ciemiężonych brzmią one jak przeszywający, przepełniony cierpieniem lament – nie wymagałyby nawet tłumaczenia na język bardziej zrozumiały niż filipiński. Gdy piosenkami komunikują się żołnierze, widać, jak groteskowa i bezczelna jest ich przemoc.

Jak nigdy jednak w przypadku Lava Diaza, tym razem czuję, że temu filmowi bardzo pomogłaby jednak prowadzona w nieco bardziej tradycyjny sposób narracja. Ostatnia godzina, trwającego przecież cztery godziny filmu, to już trochę droga przez mękę nie tylko dla poety Hugo Haniway – bohatera „Sezonu Diabła”, ale przede wszystkim widza. Zmęczonego, a nie do końca poruszonego po takim czasie okrucieństwem filipińskiej dyktatury. Lav Diaz dalej jednakże stanowi gwarant niesamowitego, filmowego doświadczenia totalnego, z którym przynajmniej raz na jakiś czas polecam obcowanie absolutnie każdemu.