W sieci absurdu

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Nagrodzona niespodziewanie Złotym Globusem na zeszłorocznym MFF w Karlowych Warach „Moskitiera” to chłodna obserwacja zwyczajnej, choć zachowującej się całkowicie irracjonalnie katalońskiej rodziny z klasy średniej. Skojarzenia z „Kłem” Giorgosa Lanthimosa są jak najbardziej na miejscu.


Kluczem do odczytania sensu filmu w reżyserii Agustí Vila jest bajka dla dzieci, jaką napisała główna bohaterka „Moskitiery”, Alicia. Opowiada ona o przerażonej dziewczynce, bojącej się wykonać jakąkolwiek czynność, bo jest przekonana, że w ten sposób może zranić różne, żywe istoty. Nie chce chodzić ze strachu przed zdeptaniem mrówki, nie użyje moskitiery, bo siatka wyrządza krzywdę komarom. Na absurdalne, dziwaczne neurozy cierpi każda osoba, którą w filmie poznajemy. Małżeństwo Alicii i Miguela nie funkcjonuje, bo każde z nich marzy o perwersyjnej bliskości, której nie umie odnaleźć w swoim związku. Gdy mężczyzna wyprowadzi się z domu, podąży za młodą sprzątaczką, która kiedyś u niego pracowała, wciągając ją w świat własnych, seksualnych obsesji. Alicia będzie chciała zostać za wszelką cenę przyjaciółką swojego 16-letniego syna Luisa, którego wspiera przy każdym absurdalnym pomyśle. Zamiast tworzyć nić porozumienia z dzieckiem wda się w traumatyczny w gruncie rzeczy romans z jego kolegą ze szkoły. Luis notorycznie przyprowadza do domu bezdomne zwierzęta, niczym dziewczynka z bajki Alicii, chcąc pomagać każdej oddychającej istocie, choć sensu w jego działaniu mimo dobrych intencji nie ma absolutnie żadnego. W „Moskitierze” poznajemy jeszcze przyjaciółkę Alicii, której bezstresowe metody wychowawcze prowadzą w końcu do znęcania się matki nad kilkuletnią córką oraz rodziców Miguela. Ojciec mężczyzny desperacko pragnie popełnić samobójstwo, bo czuje się przywiązany do chorej na zaawansowanego Alzheimera żony, z którą od dawna nie ma już żadnego kontaktu. Bohaterowie filmu w rzeczywistości szukają najbardziej wymyślnych wymówek, by wytłumaczyć swoje pierwotne instynkty i zwierzęce impulsy, jakie w nich drzemią. Starają się zachować pozory normalności, choć w ich wypadku to pojęcie oznacza całe multum neurotycznych zachowań i niezrozumiałych, aspołecznych postaw.

Występująca w roli chorej matki Miguela Geraldine Chaplin o scenariuszu „Moskitiery” miała powiedzieć, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek czytała. I faktycznie, doskonale zagrana, surrealistyczna, czarna komedia Vilii pod względem absurdalności i sytuacyjnego dziwactwa to dzieło niezwykłe. Reżyser z perwersji i irracjonalności stworzył nową wizję normalności, drwiąc sobie w ten sposób z ludzkich przywar i słabości oraz wyśmiewając skrywaną za fasadą poprawności społeczno-politycznej prawdziwą, dość pierwotną naturę człowieka. Kulminacyjna, końcowa scena kolacji to niemalże majstersztyk. O ile „Moskitiera” prosi się wręcz o tragiczny finał, w filmie go nie znajdziemy. Vila do końca zachowuje twarz „czarnego komedianta” i pozwala swoim bohaterom świętować triumf ich absurdalnego życia, którego fałsz uzewnętrzni się zapewne prędzej czy później po raz kolejny.

Podstawową wadą misternie pomyślanej „Moskitiery” jest chłodny, zdystansowany sposób narracji, w wyniku którego widz otrzymuje obraz perypetii bohaterów filmu w wersji niemalże klinicznej i nadmiernie sterylnej. Ów dystans skutecznie oddala nas od refleksji i ogólnej idei, rzucając w stronę komediowego absurdu, który jest ważnym, ale nie najistotniejszym elementem filmu. Vila nie miał też chyba pomysłu, jak połączyć poszczególne historie ze sobą. Toczą się one niejako obok siebie, będąc osobnymi bytami, które spotykają się dopiero w scenie finałowej kolacji w domu Alicii i Miguela. „Moskitiera” nie ma też tej hipnotyzującej, niesamowitej siły greckiego „Kła”, choć ma wiele punktów wspólnych z dziełem Giorgosa Lanthimosa. Mimo wad to jednak film zaskakujący i nurtujący, jakich znowu tak często nie mamy okazji oglądać na ekranach naszych kin.

***
20 maja „Moskitiera” ma ponoć trafić do kinowej dystrybucji w Polsce.

Zwiastun: