Wielkie piękno młodości

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

"Młodością" Paolo Sorrentino stworzył wraz z "Wielkim Pięknem" majestatyczny, filmowy dyptyk, w którym szczere emocje i poważne, życiowe mądrości zderzają się z cyniczną prozą życia. Znów gdzieś u jego kresu, w momencie idealnym na osobistą rekapitulację.

Na pierwszy rzut oka od razu widać, że Sorrentino w "Młodości" mocno się powtarza z małą jednak różnicą. O ile w przypadku „Wielkiego Piękna” sięgnął po „Słodkie Życie” Felliniego, o tyle w swoim najnowszym dziele pożyczył sobie trochę z „Osiem i pół”. Jep Gambardella ściągnął kolorowe marynarki i przybrał elegancką, nieco żałobną pozę Michaela Caine’a, który gra Freda Ballingera – kompozytora na emeryturze spędzającego wakacje w ekskluzywnym, alpejskim sanatorium wraz z innymi utracjuszami i celebrytami. Czas płynie tu leniwie i niewątpliwie klimat tego miejsca sprzyja różnym rozliczeniowym refleksjom i filozofującym dysputom, które muzyk chętnie podejmuje z też przebywającym tutaj jego przyjacielem, podstarzałym reżyserem przygotowującym się do nakręcenia swojego „filmowego testamentu”. W tym osobliwym miejscu błogiemu lenistwu oddają się także inni wczasowicze - bogacze, aktorzy, gwiazdy. Czas zdaje się tu płynąć jakoś inaczej - niespiesznie, ale smutnie i nudno. Atmosfera sprzyja raczej gorzkiej refleksji niż delektowaniu się słodką jesienią życia.

W "Młodości" bohaterowie dużo ze sobą rozmawiają lub wygłaszają kwieciste monologi. Czasami w tych dyskusjach i mowach trąci banałem, innym razem mówi się o pięknych, wzruszających, wręcz prostych i oczywistych rzeczach. Towarzyszy temu oczywiście barokowy, ostentacyjny przepych. Alpejska kraina wygląda tu niemal jak idylliczna miejscówka ze spotu reklamowego fioletowej czekolady. Zupełnie oderwana od jakichkolwiek realiów. Sorrentino zdaje się mieć jednak swoją zarówno prawdę czasu, jak i prawdę ekranu. Gdy w jego filmach obcuje się z obrazami ocierającymi się o kicz czy przesadę, czuje się, że ta egzaltacja jest nie tylko przemyślana, ale także w jakimś stopniu uzasadniona i słuszna. Nieważne, czy reżyser skupia się właśnie na krowach pasących się na zielonej łące czy na nagiej, ponętnej Miss Universe wchodzącej do krystalicznie błękitnego basenu wieczorową porą. To wszystko sprowadza bowiem "Młodość" do poziomu absolutnie magicznego, cudownego poematu filmowego, w którym mówi się w wyjątkowo ładnych i górnolotnych słowach (oraz niesamowicie dopieszczonych kadrach) o życiu, śmierci, przemijaniu, bólu istnienia, trudach tworzenia i byciu artystą. Nieznośna w tym wszystkim może wydawać się banalna wręcz w swym dramatyzmie relacja Freda Ballingera z córką (Rachel Weisz), ale już postać Paula Dano kradnie przedstawienie bez wyjątku wszystkim. Grany przez niego cyniczny, hollywoodzki gwiazdor o artystycznych ambicjach – mówi wiele ważnych rzeczy o współczesnym kinie, często trafiając w sedno sprawy. Przesiąknięty brutalnym cynizmem monolog Jane Fondy to jedno z najbardziej dosadnych i sprawiedliwych podsumowań aktualnych związków pomiędzy branżą filmową i telewizyjną. Doskonałe są krótkie epizody z Palomą Faith i Diego Maradoną. Siła "Młodości" tkwi w tych wszystkich niezwykłych drugo- i trzeciorzędnych bohaterach.

„Młodość” to też szalenie przygnębiający film, nawet bardziej melancholijny niż swój świetny poprzednik. W tej minorowej spowiedzi artysty w jesieni życia znalazło się miejsce nie tylko na żale, rozpamiętywanie porażek i rozgoryczenie. W postawie Freda Ballingera w końcu będzie można dostrzec spokojne pogodzenie się z sobą samym i własną spuścizną.

Przyznam, iż nie jest łatwo odnaleźć się w tej „Młodości” czy też dalej - ją polubić i zrozumieć. Ten trud warto jednak podjąć, by cieszyć się tak ludzkim, czułym i pięknym filmem, w którym jego twórca ukrył nie tylko najwspanialsze elementy własnego warsztatu, ale i zapewne część własnej duszy.

Zwiastun:

Ja się cały czas zastanawiam czy nie obniżyć oceny. Trochę za dużo w tym banału, a i gdy dochodzi do wykonania pewnego bardzo ważnego utworu nie sposób było nie czuć zażenowania.

Wciąż uważam, że te porównania do Felliniego są niewiele warte, Sorrentino bierze od Mistrza miejsca akcji i jakieś mało istotne elementy, przez co faktycznie dzwoni, w którymś felliniowskim kościele, ale sama istota jest odmienna.

Większość w sumie zgoda. Banał przejawia się głównie w tym, że właściwie wszystko w tym filmie wyłożone zostało "kawa na ławę". Niemniej jeśli się Młodość położy obok Wielkiego Piękna, czuć jakąś myśl przewodnią, która towarzyszyła reżyserowi i którą to konsekwentnie ciągnie w drugim filmie. Na tym jednak ewidentnie powinien już poprzestać.

Dla mnie zabiło ten film chyba głównie to że te banały mówione były po angielsku przez znanych aktorów. Po włosku wszystko brzmiało jakoś tak bardziej poetycko :)

Dodaj komentarz