Następne wcielenie

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Właśnie wróciłem z "Avatara". Nie lubię jednak pisać pełnowymiarowych recenzji zaraz po seansie. Trzeba przecież trochę ochłonąć, dać sobie czas do namysłu, sformułować wyważoną opinię, a przede wszystkim ocenić "szybkość wylatywania filmu z głowy". Z drugiej strony, gdybym miał zaczekać tych kilka dni z wydaniem opinii, to mój tekst niechybnie utonąłby wśród dziesiątków innych, które lada dzień zaczną wyrastać jak grzyby po deszczu. "Avatar" to w końcu najbardziej wyczekiwany blockbuster roku, a swoją premierę w większości krajów miał wczoraj, ma dzisiaj lub będzie miał jutro (tylko do Polski dotrze dopiero w Boże Narodzenie -- dystrybutor krajowy jak zwykle zawalił sprawę). Zrezygnuję więc z pisania recenzji z prawdziwego zdarzenia, ale przynajmniej będę miał tę satysfakcję, że ocenię "Avatara" jako jeden z pierwszych. I pomimo niedawania sobie czasu na ochłonięcie będę chyba nawet stosunkowo obiektywny, jako że w przeciwieństwie do wielu fanbojów wcale nie wyczekiwałem najnowszego filmu Camerona z niecierpliwością. Wręcz przeciwnie, do "'Pocahontas' w kosmosie" byłem przez długi czas sceptycznie nastawiony, a mój entuzjazm pobudził dopiero obejrzany parę miesięcy temu trailer. Do kina poszedłem głównie powodowany nadzieją, że twórca drugiego "Obcego" uratuje -- po kiepskim "Star Treku", nudnawym "Terminatorze: Ocaleniu" i porażkowym "Dystrykcie 9" -- tegoroczny honor wysokobudżetowego kina SF.

I uratował. We wspaniałym stylu.

Powiem wprost: Wizualnie rzecz biorąc, "Avatar" jest najpiękniejszym filmem, jaki dotychczas widziałem. W głowie Jamesa Camerona wykluła się zachwycająca wizja obcego świata, którą reżyser przelał na ekran zaprzęgając do pracy wyrafinowane i bardzo realistyczne CGI, setki milionów dolarów, a także -- i przede wszystkim -- swój zmysł estetyczny i niebywały talent. Jeżeli przyjmiemy, że do tej pory Jacksonowsko-Tolkienowskie Śródziemie stało na szczycie podium, to właśnie zostało z niego energicznie strącone, a na piedestał wdrapała się Pandora. "Avatar", pod względem technicznym, jest bez wątpienia filmem przełomowym. Cameron zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że do wyznaczonego pułapu długo nie zbliży się żadne inne dzieło.

Mało tego, "Avatar" nakręcono w trójwymiarze (co zobowiązuje widza do uzbrojenia się w odpowiednie okulary, chyba że miał pecha trafić na seans do kina niewystarczająco zaawansowanego technicznie). Jest to pierwszy film 3D, jaki oglądałem, więc nie mam jeszcze wypracowanej skali porównawczej. Po prostu, zamiast cokolwiek z czymkolwiek porównywać, przez blisko trzy godziny byłem wgniatany w fotel głębią obrazu. Obawiam się, że teraz każdy film kładący nacisk na efekty wizualne, ale wyświetlany w standardowy, dwuwymiarowy sposób, będzie się wydawał upośledzony.

A fabuła? Tak, owszem, twierdzenie o kosmicznej wariacji "Pocahontas" tudzież "Tańczącego z wilkami" jak najbardziej na miejscu. Fabuła jest prosta. Widzieliśmy ten schemat wcześniej, zmieniła się tylko scenografia: Jake Sully, niepełnosprawny eks-marine, przybywa na planetę Pandorę, by w sztucznie wyhodowanym ciele tubylca zinfiltrować humanoidalny lud Na'vi. Stawkę w grze stanowią ogromne złoża bezcennego kruszcu unobtanium, nad którymi położona jest wioska plemienia. Jeżeli konflikt interesów nie zostanie rozwiązany w sposób "dyplomatyczny", za trzy miesiące do akcji wejdą siły wojskowe ludzi i usuną tubylców przemocą. Nietrudno się domyślić, po której stronie opowie się sam Sully, gdy w końcu wybije godzina zero.

Nie ulegajmy jednak pozorom. W końcu tak naprawdę nie liczy się historia, ale sposób, w jaki została opowiedziana, a Cameron udowodnił już wielokrotnie, że specjalizuje się w wyciskaniu emocji właśnie z prostych fabuł. Mimo wszystko trzeba podkreślić, że scenariusz "Avatara", choć schematyczny i pozbawiony nieoczekiwanych zwrotów akcji, jest przemyślany, dopracowany i zapięty na ostatni guzik. Nie dostrzegłem żadnych błędów logicznych w wykreowanym świecie, ani żadnych zgrzytów psychologicznych w motywacjach postaci bądź relacjach między nimi. Widzę natomiast, na poziomie scenariuszowym właśnie, szereg zalet.

Po pierwsze, jestem ogromnie wdzięczny reżyserowi, że ograniczył do minimum łopatologię dialogową polegającą na tłumaczeniu zasad funkcjonowania świata filmu. Cameron oddał po prostu głos Pandorze. Widz wszystkiego domyśla się sam, a jeśli się czegoś nie domyśli, wystarczy, że po seansie poszpera w Internecie w oficjalnych materiałach. Po drugie, Sam Worthington spisuje się znakomicie w roli Jake'a Sully'ego, protagonisty niespecjalnie inteligentnego, ale obdarzonego odwagą i dobrym sercem. Po trzecie, dwaj badguye świetnie się uzupełniają: jeden z nich, Selfridge, jako korporacyjna "zimna ryba" jest zupełnie nieprzeszarżowany, natomiast drugi, pułkownik Quaritch, posiada wyraźny, choć zarazem lekki, karykaturalno-komiksowy rys. Po czwarte wreszcie, "Avatar" przejdzie chyba do historii jako pierwszy film, w którym na ekranie czuć autentyczną chemię między dwiema komputerowo wygenerowanymi postaciami (Sullym w ciele Na'vi i Neytiri). Co prawda korzystano z techniki motion capture (w tym sensie w rolę Neytiri wcieliła się Zoe Saldana), ale jak by nie było, CGI to CGI. I nie myślcie sobie, że "Avatar" posiada silny wątek melodramatyczny! W żadnym wypadku, akcent romantyczny zredukowano do minimum, lecz najwyraźniej Cameron po "Titaniku" wie, jak to się robi, nawet jeśli robi się to tylko przez kilka chwil.

Film zawiera poza tym nieskomplikowane przesłanie ekologiczne oraz wyraźną aluzję do obecnej polityki zagranicznej USA. Lecz znowu: Reżyser posiada niesamowite wyczucie i choć nietrudno odczytywać "Avatara" właśnie w sposób amazońsko-iracki, to zarazem owym metaforom daleko do nachalności, nie mówiąc już o jakimkolwiek waleniu widza po głowie (jak to miało miejsce w przypadku "Dystryktu 9"). Aluzje służą jedynie do mocniejszego osadzenia filmowego konfliktu na gruncie, który doskonale znamy z gazet i telewizji; do pokazania, że choć akcja rozgrywa się w 2154 roku na dalekiej planecie, to sedno fabuły jest przecież boleśnie "down to Earth".

Połączmy więc wszystko w całość i podsumujmy. Czego spodziewać się po "Avatarze"? Przez blisko pierwsze dwie godziny Cameron oprowadza nas po stworzonym przez siebie świecie pokazując zapierające dech w piersiach scenerie zaludnione przez niesamowite, wymyślne gatunki flory i fauny, oraz tworząc co rusz wizualne precedensy. Jednocześnie w tle cały czas rozwieszane są przysłowiowe strzelby. I gdy przyzwyczaisz się już do tego świata, gdy przywiążesz się do ludu Na'vi, gdy -- tu popadnę w banał, ale czasem trzeba -- zakochasz się razem z Sullym w Pandorze, reżyser gwałtownie przypomni, że to właśnie on nakręcił "Terminatory", drugiego "Obcego" i "Prawdziwe kłamstwa". Tempo, i tak utrzymywane jak dotąd na wysokim poziomie, gwałtownie podskoczy, Cameron wygra kilka melodii na strunach naszych emocji (przyznaję, że podczas przemowy Jake'a przeszły mnie ciary), a w finale zafunduje nam epicką bitwę Militarnej Techniki Przyszłości z Obcą Matką Naturą.

Robię się już zbyt stary i zblazowany, by szukać w kinie eskapizmu. Oczekuję tylko porządnej rozrywki. Ale dziś, po raz pierwszy od wielu lat -- bo od czasu "Powrotu Króla" -- miałem nieodparte wrażenie, że oto magia srebrnego ekranu przeniosła mnie do jakiegoś innego i zdecydowanie ładniejszego świata. Nie wiem jeszcze jak "Avatar"-film, ale sama Pandora pozostanie chyba ze mną na dłużej.

Zwiastun:

Ha, właśnie zabieram się do recenzji Avatara, a tu patrzę -- inny Borys mnie wyprzedził. Gratulacje :)

Świetny film, mimo swoich licznych niedostatków -- James Cameron po raz kolejny udowodnił, że jest królem Hollywood. Jak tylko nieco ochłonę, skrobnę coś dłuższego -- teraz już nie muszę się spieszyć bo oficjalna pierwsza recenzja Avatara na Filmasterze już jest :>

Dzięki. Jestem bardzo ciekaw, jakie niedostaki masz na myśli. Mnie-się-bardzo i chociaż widzę, że akcenty mogły być rozłożone nieco inaczej, to strategia, jaką obrał Cameron, również całkowicie mi odpowiada.

Głównie przeszkadzał mi dość płaski, jednowymiarowy scenariusz. Gdyby Cameron postarał się tu nieco bardziej i dodał postaciom nieco więcej głębi oraz zrezygnował z tych nieco zbyt nachalnych manifestacji antywojennych i proekologicznych, byłoby lepiej, być może powstał by jeden z najlepszych film w historii kina.
A tak, Avatar może stać się "jednynie" Metropolis XXI wieku, filmem który zmieni w jakiś sposób historię, ale sam w sobie nie jest najbardziej wybitny (po latach będzie się go oglądać głównie dla walotów historycznych "pierwszy film który...").

Nad sprawą płaskiego scenariusza się zastanawiałem i sądzę, że gdyby Cameron próbował połączyć wypaśne efekty specjalne ze zniuansowanym scenariuszem, cała historia mogłaby się rozsypać. Zresztą, czy którykolwiek z jego wcześniejszych filmów miał tak naprawdę skomplikowany scenariusz?

Przeszkadzały Ci manifestacje antywojenne i proekologiczne? Dla mnie, po "Dystrykcie 9", były szczytem subtelności. :)

Dla mnie nawiązania były na podobnym pozimie "nachalnictwa" co w Dystrykcie 9 (tyle, że w tamtym filmie pokazane były głównie wizualnie -- obóz, etc, a w Avatarze głównie na poziomie dialogów "we'll fight terror with terror", "we'll need to make a pre-emptive strike"). Subtelniej natomiast była opowiedziana historia i nie było całkowitej rozpierduchy w drugiej części filmu -- sceny akcji świetnie wpasowywały się w dotychczasową narrację, były jej oczywistym dopełnieniem.

Swoją drogą to niesamowite, jak wielu reżyserów wciąż nie rozumie, że sceny akcji robią na widzu wrażenie i trzymają go w napięciu dopiero wtedy, gdy przyzwyczai się do świata i przywiąże do bohaterów. Cameron najwyraźniej specjalizuje się (vide "Titanic", ale "Prawdziwe kłamstwa" też się poniekąd łapią) w długich "grach wstępnych". I chwała mu za to. :)

Cameron po prostu konsekwentnie korzysta z doświadczeń całej mnogości sytuacji w których filmy odnosiły wielkie sukcesy frekwencyjne trafiając akurat (często przypadkiem) w nastroje społeczne panujące w momencie wejścia filmów na ekrany. Przykład z jego własnego podwórka to np. Terminator i panujące wtedy niepokoje związanie z zimną wojną.

mistrzowsko operuje tym schematem także Tarantino, u którego kulminacyjna scena "akcji" trwa mniej więcej tyle ile męski orgazm i dostarcza nie mniej wrażen ;)

Jeden z moich znajomych jest całkowicie zafascynowany tą sceną z "Bękartów" - czyżby właśnie się wyjaśniło dlaczego? ;)

Ale mowa o scenie w kinie?

Sądząc po czasie podanym w Wikipedii, chodzi raczej o strzelaninę w barze. ;P

Dokładnie, tutaj mamy nawet dosłownie grę wstępną ;)

> sama Pandora pozostanie chyba ze mną na dłużej

To co? Gramy w Blue Planet? Tam też są heksapody :D

Pandora Jamesa Camerona to naprawde nie tylko hexapody. To calkowita planeta, zbudowana na potrzeby filmu - Jim nie oszczedza tu na niczym - widzimy pandorianska dzungle, setki gatunkow drzew i roslin, swiat wodny, swiat powietrzny, mamy po prostu wrazenie obcowania z zupelnie innym swiatem - oczywiscie, zbudowanym na podobienstwo naszego, oczywiscie inspirowanym wieloma innymi, wymyslonymi wczesniej, ale jednak unikatowym i zachwycajacym!

...a po seansie zostaje się fetyszystą bioluminescencji. :)

Bardzo krytyczną recenzję Avatara umieścił na anglojęzycznej wersji Filmastera Chris Knipp: Shock and awe: separating the beauty from the hype in AVATAR. Warto przeczytać.

Czytanie recenzji zakończyłem na zdaniu: "po kiepskim "Star Treku", nudnawym "Terminatorze: Ocaleniu" i porażkowym "Dystrykcie 9". Co do Terminatora się zgodzę, ale jeśli autor naprawdę uważa, że Star Trek był "nudnawy", a Dystrykt 9 "porażkowy", powinien moim zdaniem od dzisiaj recenzować wyłącznie kolejne odcinki Power Rangers albo Mody na sukces.

Poczytaj sobie dyskusje na tym portalu na temat Dystryktu 9. Padało tam wiele argumentów za tym, że film ten nie jest jednak wybitny. Szczególnie tę: Krewetki z kosmosu, czyli co to znaczy "inteligentny scenariusz". Ja sam oceniłem film pozytywnie, ale również głównie za część montażowo-zdjęciowo-aktorską. Scenariusz był po prostu napisany na kolanie. I pamiętaj że pomysł != scenariusz.
Borys
PS. W tym wątku prosiłbym nie dyskutować już o Dystrykcie 9. Skupmy się na Avatarze, a jeśli chcesz pogadać o tamtym filmie, najlepiej zrobić to pod którąś z podlinkowanych notek.

Dodaj komentarz