Tony Takitani - recenzja.

Data:

Problem adaptacji filmowej powraca zawsze podczas premier ekranizacji ważnych dzieł literackich. W przypadku twórczości nie należącej do kanonu, zazwyczaj jedynie wspomina się o tym, iż film powstał na motywach konkretnego dzieła, nie analizując szczegółowo powiązań między produkcją kinową, a jej literackim pierwowzorem.
„Tony Takitani” jest pierwszą ekranizacją prozy Harukiego Murakamiego; pisarz został także współtwórcą scenariusza do filmu. W obrazie nakręconym przez japońskiego reżysera – Jun Ichikawę, zdecydowanie czuć ducha twórczości Murakamiego. Zarówno precyzyjny sposób odwzorowywania rzeczywistości, jak i kwestie, wypowiadane przez bohaterów bez większych emocji, to punkty wspólne opowiadania, jak i jego ekranowego odpowiednika. Przyjrzyjmy się jednak bardziej samemu filmowi. Już prolog zapowiada, że nie będziemy mieli do czynienia z kinem głównego nurtu, w historię fikcjonalną wplecione są bowiem elementy filmów dokumentalnych, przedstawiających Japonię przełomu lat czterdziestych
i pięćdziesiątych. Pojawia się także narrator, którego obecność jest rzadkim zjawiskiem
w filmach stylu zerowego. Opowiada on historię chłopca narodzonego w czasach amerykańskiej okupacji w Japonii. W związku z zaistniałą sytuacją polityczną, ojciec nadaje mu imię Tony, które zdaje się być symbolem procesu amerykanizacji Japonii. Tony nie wiedzie szczęśliwego dzieciństwa. Jego matka umiera na krótko po porodzie, a ojciec podróżuje po kraju z jazzowym zespołem, w którym gra, Tony więc całe dnie spędza
w samotności. Sam uczy się gotować i organizować sobie czas. Znacząco wpłynie to na jego dalsze życie. Stroniący od zatłoczonych miejsc i spotkań towarzyskich bohater, będąc już
w dojrzałym wieku, poznaje piękną Eiko. Para wkrótce bierze ślub, jednak Tony zacznie teraz odczuwać lęk przed powrotem do samotności, która jest mu przeznaczona.
„Tony Takitani” to piękne, minimalistyczne studium wyobcowania ze świata, pokazujące trud w nawiązywaniu i podtrzymywaniu relacji międzyludzkich, a także życie dla samego siebie. Aby podkreślić odczuwane przez bohatera przytłoczenie samotnością, Ichikawa zastosował kilka nietypowych środków filmowego wyrazu, przede wszystkim powolny rytm, doskonale obrazujący rutynę życia prowadzonego w odosobnieniu. Panoramy narracyjne
są przeprowadzone bardzo spokojnie i lekko hamują i tak już łagodne tempo ekranizacji. Świat Tony Takitaniego widzimy w chłodnych barwach. Dominacja jasnych odcieni błękitu czy zieleni ma duży wpływ na kreację specyficznej atmosfery, którą charakteryzuje się film Ichikawy. W ciągu zaledwie siedemdziesięciu pięciu minut trwania obrazu, bohaterowie nie wypowiadają zbyt wiele kwestii. Spora część scenariusza to monologi wewnętrzne czy wywody narratora. W niektórych miejscach zostały one połączone z formułowanymi na głos myślami bohaterów, co sprawia jakby postaci słyszały głos spoza świata dietetycznego
i chciały coś dopowiedzieć. Z początku zabieg ten irytuje, jednak wraz z rozwojem fabuły, można się do niego przyzwyczaić.
To, co w filmie urzeka najbardziej, to zdecydowanie przepiękne zdjęcia Taishi Hirokawy. Jego kadry zachwycają niebanalnością spojrzenia, jednocześnie niosąc ze sobą pewien ładunek emocjonalny. Klimat filmu buduje także melancholijna muzyka, napisana przez Ryuichi Sakamoto. Pojawiające się już w pierwszych minutach ekranizacji dźwięki, doskonale wprowadzają widza w świat taki, jak one same – spokojny, nostalgiczny i nieco niepokojący. To, czy widz się w nim odnajdzie, zależy już tylko od niego samego.

Zwiastun: