Czy żyjemy w świecie końca baśni? Woody Allen „O pólnocy w Paryżu”

Data:

„Czysty kicz”, „romantyczna komedyjka”, „niespecjalnie zabawny” określają sceptycznie nastawieni krytycy najnowsze dzieło Woody'ego Allena. Dlaczego więc zgodnie przyznają, że film mimo wszystko jest dobry a publiczność oceniła go jako największe dokonanie reżysera ostatnich lat? Chociaż w „O północy w Paryżu” brakuje allenowskiego poczucia humoru i charakterystycznych dla niego dialogów, to jednak nie sposób odmówić mu magii. Tak, bo przede wszystkim o magię tutaj chodzi.
Woody Allen stworzył baśń dla dorosłych (chociaż, pomijając kwestie zrozumienia fabuły, mogą go oglądać całe rodziny). Główny bohater – Gil, niepoprawny romantyk, początkujący pisarz, jest niczym Kopciuszek. Sam siebie określa, jako „sierotę z Hollywood”. Pomimo, iż jest docenianym scenarzystą, dzięki czemu dobrze zarabia i planuje przyszłość z piękną kobietą – Inez, której może zapewnić dostatnie życie, to... nie czuje się szczęśliwy. Jest w stanie poświęcić dochodową pracę na rzecz spełniania marzeń – pragnie zostać pisarzem i zamieszkać na stałe w Paryżu, mieście artystów. To własnie snucie planów, życie w świecie marzeń a także sentymentalna fabuła jego pierwszej powieści sprawiają, że przez otoczenie – rodziców i przyjaciół Inez – traktowany jest niepoważnie. Nie jest doceniany również przez narzeczoną, która porównuje go do swojego przyjaciela Paula, wykładowcy akademickiego i racjonalisty, znającego się niemal na wszystkim. Gdy Gil, niczym wspomniany wcześniej Kopciuszek, zostaje porzucony przez towarzystwo chcące iść „na tańce” (symboliczny bal), bohater przenosi się w swoją własną bajkę. Gdy wybija północ przyjeżdża po niego zaczarowana kareta (w postaci zabytkowego peugeota) i przenosi go w wymarzony świat Paryża lat '20.
Baśniowość filmu Allena polega zatem nie tylko na odległości przestrzeni miejsca akcji, ale również na odległości czasu. W Paryżu lat '20 XX wieku Gil poznaje swoich mistrzów – Fitzgeraldów, Hemingwaya, Dalego, Buñuela, Man Raya, Elliota, Picassa i wielu innych. Zostaje oczarowany przez Adriannę, kochankę Modiglianiego, Braque'a, Picassa i Hemingway'a, z którą, podczas kolejnych podróży, coraz bardziej się zbliża. Adrianna jest kobietą inteligentną, zmysłową, i przede wszystkim, doceniającą talent Gila. Podobnie zresztą jak Gertrude Stein, której bohater oddaje do przeczytania rękopis swojej powieści. Pisarka pozwoliła uwierzyć Gilowi we własny talent, Adrianna doceniła go jako mężczyznę. Podczas ostatniej, odbytej wspólnie podróży w czasie, w której przenoszą się do „Belle Epoque”, bohater uświadamia sobie, że życie w świecie marzeń daje nietrwałe szczęście – „Jeśli zostaniesz i to będzie twoja teraźniejszość – mówi Gil – zaczniesz wyobrażać sobie inną epokę, która rzekomo była twoim złotym wiekiem. Taka jest teraźniejszość. Pozostawia niedosyt, tak jak życie w ogóle.” Bohater powraca do współczesności w pełni dowartościowany i świadom własnych możliwości. Wiedząc, jakiej miłości pragnie, zrywa zaręczyny z Inez. Przeprowadza się do Paryża. Nadal spaceruje nocą, ale nie odbywa już podróży w czasie. Radość odnajduje w teraźniejszości, która od teraz skrojona jest na miarę jego marzeń.
Co zatem sprawia, że najnowszy film Allena urzeka publiczość i jednocześnie wywołuje sceptycyzm wśród krytyków? Odpowiedź wydaje się prosta. O ile Ci ostatni hołdują racjonalizmowi i w filmach oczekują przede wszystkim jasnego przekazu, morału a także materiału do przemyśleń (w końcu człowiekowi oświeconemu nie przystoi słuchać bajek!), o tyle publiczność nie boi się przyznać, że czuje się zauroczona baśnią. Do widzów przemówiła bajkowa wizja Allena, sposobał się naiwny bohater robiący komiczną minę w momencie poznawania kolejnego artysty. Woody Allen gra z widzem, wkładając (w jednej z początkowych scen) w usta Paula wypowiedź na temat choroby zwanej „logiką złotego wieku”, będącej irracjonalną tęsknotą za przeszłością. Słowa te są zapowiedzią nie tylko magii, jakiej dostarcza film, ale również olbrzymiego sukcesu jaki odniósł on na całym świecie. Bowiem ilu z nas choć raz w życiu nie marzyło o wędrówce w czasie? O możliowści sprawdzenia, jak świat wyglądał kiedyś? O spotkaniu vis-à-vis z największymi artystami? W końcu, o przeniesieniu się w powieściowy świat ulubionych autorów? Marzył niemal każdy. Marzył również Woody Allen tworząc „O północy w Paryżu”. Czy można więc mieć mu za złe, że spełnił pragnienia widzów, i dał radość wewnętrznemu dziecku, które mieszka w każdym z nas? Odpowiedź wydaje się jasna.

Zwiastun: