Sztuka dorastającego artysty

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Mam stosunkowo emocjonalny stosunek do filmów o genialnych nastolatkach, które czytają aforyzmy Orsona Wellesa i Obcego, zamiast uważać na lekcjach, jednocześnie w żaden sposób nie rozwijając swojego talentu - lektury te wyzwalają raczej całą inercję i fatalizm, jaki potmodernistyczny brak definicji może przynieść. Nie będę się więc silić na obiektywizm.

George to amerykański kuzyn Olivera z filmu Moja łódź podwodna. Jednak Sztuka dorastania jest dojrzalszym filmem, prawdpodobnie nie tylko dzięki zdolnościom reżysera, lecz po prostu dlatego, że bohaterowie znajdują się w poważnieszym wieku. Osiemnaście lat i matura - rozterki, miłość, pierwsze prawdziwe zwątpienia, pierwsze prawdziwe plany. Zastanawiam się, czy wszyscy którzy kręcą takie filmy próbują w jakiś sposób uporać się z własnymi wspomnieniami, ułożyć sobie jakoś w głowie ten dziwny czas w życiu, kiedy wszystko jest możliwe. Może nie wszyscy. Może nigdy nie powinnam używać tego słowa. Ale - czy większość? Sztuka dorastania jest niesamowicie szczera w obrazowaniu udręki dojrzewania, brutalnie realistyczna. George mówi o sobie, że jest 'mizantropem', jednak kiedy spotyka bratnią duszę, nie waha się ani chwili i natychmiast sie zakochuje. Nie może odrabiać prac domowych, bo 'ma depresję'. Nie może malować, bo boi się nieszczerości, pretensjonalności, wydaje mu się że każda jego próba będzie płytkim naśladownictwem.

Oczywiście pali papierosy. Wszyscy palą. Nie odrabia kolejnych prac domowych. Nie wie co myśleć o trudnej sytuacji w domu. Jego geniusz zostaje udowodniony w ostatnich trzech tygodniach liceum, podczas wręczenia świadectw, dyrektor szepcze mu do ucha - wszystko jest możliwe. I rzeczywiście. Happy end.

Sztuka dorastania znudzi każdego, kto uważa że pierwsza miłość i samookreślenie to nie sprawy, które należy brać na poważnie. Film nie jest oczywiście śmiertelnie poważny - regularne zwroty ku komedii typowe dla gatunku nie zostały pominięte - ale prawdziwe docenienie dzieła może przynieść tylko wielka doza miłości do zagubionych dzieciaków. Bo też film nie pretenduje do niczego więcej, niż pokazania wątpiących marzycieli. Nakręcony lekko marzycielsko - autoironiczny, ale też trochę pokrzepiający pokolenie teraźniejszych siedemnastolatków, którzy wybiorą się na niego do kina.

Skoro więc w tym wieku wszystko jest możliwe, dlaczego nie przyjąć słodkiego zakończenia? Mniej landrynki na koniec zepsułoby całą wymowę.

Zwiastun: